Na wstępie ustalmy, moje młode = mające 16, 17, 18 lat... a czasem i 19 czy 20, ale skupmy się na tych pierwszych. I oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nieszczęśliwa może być matka mająca lat 40, albo taka po 30, na potrzeby tego tekstu jednak przyjmijmy, że mówię o innym "rodzaju" nieszczęścia.
Słucham regularnie (albo czytam) o młodych mamach, którym to tak cudownie jest w życiu, bo mają swoje malutkie dziecko i ach, i och, i słodkie, cudowne życie. Słucham lub czytam i nie wierzę, bo to jest niemożliwe! Nie da się i już!
Albo młodą mamę wyręczają rodzice, więc ma ona czas dla siebie, nie wstaje w nocy, nie czuje się "uwiązana" w domu, z dzieckiem, obrzygana, osikana, brudna, nieumalowana, gruba, brzydka, niewyspana, albo... albo zwyczajnie łże, bo rzeczywistość ją przerosła, a ambicje nie pozwalają przyznać się, że ma się do niczego.
I z jednej strony się nie dziwię. Media gloryfikują macierzyństwo. Na okładkach gazet co rusz pojawiają się piękne, uśmiechnięte, wypoczęte i idealnie chude gwiazdy, które dopiero co wyszły z noworodkiem ze szpitala. Taka radość od nich bije, takie szczęście, euforia, relaks wręcz. Jedna w jedną, zadowolone i "znalazłam swoje miejsce w życiu", "ach, jak mi dobrze". Z automatu uznaje się zatem taki stan za standard. Nie tylko nastoletnie mamy uznają, niestety inne też. Ale wróćmy do nastoletnich. I żal mi ich i śmiać mi się chce, kiedy czytam, jak kilka dni temu, słowa 16-latki z niespełna rocznym dzieckiem, która na komentarze uznające, że musi być jej ciężko, że w takim wieku i tak dalej, odpowiada: jest luz. No już ja widzę ten luz.
A zatem nie wierzę! Nawet, jeśli to nie kwestia 16-latki, nawet jeśli to kwestia dziewczyny ciut starszej. Nie wierzę, że jest szczęśliwa w tej sytuacji.
Dzisiejsze czasy bardzo tolerancyjne są. Nastolatki w ciąży nie są już ukradkiem usuwane ze szkoły, nie ukrywają brzucha, a rodzina nie okrywa się hańbą na wieść, że córeczka spodziewa się dziecka, mimo że dopiero niedawno zaczęła miesiączkować. I z jednej strony dobrze, człowiek, to człowiek, należy się mu szacunek. Szczucie, wytykanie palcami i ukrywanie brzucha pod bandażem coby "wstydu na wsi nie było" nie wywołuje u mnie pozytywnych reakcji. Ten liberalizm niesie jednak za sobą szereg konsekwencji. Niekoniecznie pozytywnych niestety. Z brzuchem się chodzi, obnosi się nim, jest się nagle "gwiazdą" - osiedla, szkoły, towarzystwa. Jest luz, jak to mówi wspomniana 16-latka. Co myśli, kiedy już przestaje obawiać się "starzy mnie zatłuką"? Że jakoś to będzie. Że rodzice pomogą, że będzie jeździć z wózkiem, że się automatycznie stanie dorosła, że będą ją poważać itd. O tak! Zdecydowana większość tak właśnie myśli.
Jakiż zatem przeżywa szok i dramat, kiedy przychodzi jej się zmierzyć z szarą rzeczywistością. A ta bywa brutalna i potrafi z najpiękniej wyimaginowanego świata brutalnie sprowadzić na ziemię. Dziecko drze się, spać nie daje, wyjść też nie. Rzyga, znów się drze, chce czegoś i nie wiadomo czego. Fala gości chcących podziwiać cudo szybko mija i nastoletnia mama zostaje sama z wózkiem i lalką, której nie da się rzucić w kąt, by wyjść. Nosi więc taka mama, przebiera, tuli, a w głębi duszy wyrzuca sobie, że się wpakowała w gówno po pachy. I z jednej strony kocha, bo to w końcu jej, a z drugiej obwinia, nawet podświadomie, że zmarnowało jej młodość, że uwiązało w domu, że wyjść nie może, życia nie ma, koleżanki się odwróciły i mają własne zajęcia, że brzydka, niewyspana, nie ma czasu na nic, a jak się już znajdzie czas, to nie ma siły lub ochoty, bo marzy, żeby się przespać...
Jest też inna opcja. Ma w nosie. I kocha, jeździ ze swoją żywą lalą w wózku, pokazuje, jaka dorosła, jaka odpowiedzialna, jaka mama troskliwa. Unosi się, kiedy ktokolwiek próbuje jej zarzucić, że robi coś źle, że ma dziecięce podejście, że nieodpowiedzialna... a kiedy nikt nie patrzy, otoczenie przestaje oceniać - podrzuca dziecko rodzicom, rodzeństwu, znajomym czy komukolwiek, bo przecież "mnie się też coś od życia należy".
Niestety, na dłuższą metę i to rozwiązanie nie zdaje egzaminu. Żyć w dysharmonii się nie da. I albo się jest zgodnym ze sobą niezależnie od okoliczności, albo zaczyna się człowiek gubić.
Nie zarzucam młodym mamom, że nie kochają swoich dzieci. W jakiś sposób nawet je rozumiem, wiem, że chcą się wyrwać, zaczerpnąć życia, poznawać, bawić się i uwolnić. Wyobrażam sobie, co czują patrząc na swoich rówieśników - bawiących się, beztroskich, wolnych i niezależnych od nikogo i niczego oraz na siebie, w rozciągniętym dresie, oplutej koszulce i z wyjcem na ramieniu. Z czasem jest już tylko gorzej. Mały wyjec staje się większym wyjcem, albo większym nie-wyjcem, który oczekuje uwagi, czasu, poświęcenia, nauki, zabawy, wygłupów... Może i młode mamy mają więcej energii i sił do realizowania zwariowanych pomysłów na doskonałą zabawę, ale z pewnością nie mają na tyle altruizmu, by poświęcać się regularnie i ze świadomością, że potrwa to dłuższy czas. Dlatego z dnia na dzień, cokolwiek by nie mówiły, jakkolwiek się nie zachowywały i jak bardzo nie zaprzeczały, stają się bardziej sfrustrowane, nieszczęśliwe, zaszczute i ... smutne. Zamiast miłości, widzą w dziecku powód, dla którego nie bawią się teraz z przyjaciółmi, a szorują butelki po mleku i wyparzają smoczki. I jakkolwiek mocno kochają to dziecko, toczy się w nich walka między tą miłością a świadomością "straciłam przez ciebie wszystko". To bolesne uczucie. Trudne. Paskudne. Dołujące.
A przecież dziecko się na świat nie prosiło, nie jego wina... Niestety, do pewnych kwestii trzeba dorosnąć. Pewne sprawy rozumie i przyjmuje się dopiero na pewnym etapie dojrzałości, nie tylko metrykalnej, ale i światopoglądowej, wewnętrznej, umysłowej.
Do macierzyństwa trzeba dorosnąć. Jak i do wszystkiego. Nie mówię, że młode matki są złymi matkami. Nie! Ale z pewnością nie mają możliwości czerpania z tej roli tego, co czerpać mogą starsze, przygotowane, dojrzałe, samodzielne, takie, które miały szansę i czas, by bawić się, poznawać, imprezować... takie, które były nastolatkami w 100%, następnie narzeczonymi, żonami i dopiero wtedy mamami. Nie mówię o papierkach i formalnościach, mówię o etapach, które mówiąc kolokwialnie należy odfajkować, by móc przejść harmonijnie dalej. Matka - nastolatka odnajduje się w tej roli tak, jak czterolatek za sterami jumbojeta. Z tą tylko różnicą, że on nie ma zupełnie świadomości zagrożenia i konsekwencji, a ona... czasem miewa, więc cierpi jeszcze bardziej. Po prostu wie, co powinna i jak powinna, ale nie potrafi przyjąć i mierzyć się z rzeczywistością zrzuconą na nią nagle, bez ostrzeżenia, przygotowania i przejścia wcześniejszych etapów, będących bezcenną lekcją życia.
A zatem... nie wierzę nastolatkom, gdy mówią, że są w zupełności szczęśliwymi mamami. Albo nie są szczęśliwe, albo nie są mamami, bo zrzuciły ten obowiązek na kogoś innego.
Z decyzją o dziecku czekałam blisko 5 lat od momentu ślubu. Wszyscy dookoła mówili, że już czas, że młodsza nie będę. No cóż. Dziś mam 28 lat i oczekuję swojego pierwszego dziecka. Nawet teraz nie wiem, czy jestem gotowa na bycie mamą. Materialnie jest OK, a wcześniej tego bałam się najbardziej. Dziś nie umiem powiedzieć, czy podołam, czy się sprawdzę. Boże, ja się czasem martwię, czy pokocham to rosnące we mnie dziecko miłością wystarczającą, by go nie skrzywdzić. Za ścianą mieszka rodzina 2 + 2. Matka 10 lat starsza ode mnie z dwoma synami, z których starszy jest o 11 lat ode mnie młodszy. Ledwo ukończył gimnazjum, a już od maja jest ojcem z 15-latką. Tacy beztroscy, zadowoleni z siebie. Tacy "dorośli", bo rodzice łożą na każdą ich potrzebę, zachciankę. Młoda mama nie wstaje w nocy do maleństwa, nie musi. Robi to za nią jej mama, bo córcia ma wakacje, niech sobie odpocznie. I właściwie to ja już nie wiem, czy te młodociane mamy są bardziej czy mniej szczęśliwe niż młode mamy...
OdpowiedzUsuńNo tak, w tym kontekście zdecydowanie młodociane są szczęśliwsze... jeśli rodzice je wyręczają w macierzyńskich obowiązkach, to czegóż chcieć więcej od życia? To właśnie miałam na myśli pisząc: "Albo nie są szczęśliwe, albo nie są mamami, bo zrzuciły ten obowiązek na kogoś innego"
UsuńWg mnie nie można być młodocianą-niewyręczaną i szczęśliwą jednocześnie.