Polub mnie

piątek, 28 września 2018

Tak, tak... wiem, że to nie jest śmieszne.

All rights reserved/lady_in_red
I to nieprawda, że zapomniałam o tym miejscu, że wszystko przykryte kurzem i pies z kulawą nogą tu nie zagląda. Po 1) zaglądam tu ja. I to systematycznie, kilka razy w tygodniu. Po 2) statystyki twierdzą, że zagląda tu ciągle wielu i wiele z Was. Tak się jednak składało, że na pisanie czasu (i chyba trochę też ochoty) brakowało. Więc dzień za dniem uciekał, a ostatni post stawał się coraz starszym wspomnieniem.

Ale... Jest piątek, pogoda za oknem nie zachęca do spacerowania, nie zachęca też prawa noga, która pozazdrościła lewej i teraz ona nosi dumnie tabliczkę z diagnozą: zespół cieśni kanału stępu. Na szczęście tym razem byłam czujna (tj. nauczona doświadczeniem, zadziałałam błyskawicznie). Już przy pierwszym TAKIM bólu w TAKIM miejscu, uznałam, że na 99% będzie powtórka z rozrywki, więc nie czekając na to aż z nogą będzie już bardzo źle (a to stało się ostatnim razem w ciągu 20 godzin), wdrożyłam wszystkie punkty leczenia pierwszego rzutu. Na szczęście w mojej zamrażarce wciąż leżakuje kompres żelowy, który pożyczyła mi mama na okoliczność ostatniego incydentu. Dziś mogę stwierdzić, że progresji brak, a to już daje nadzieję i oznacza dobre wiadomości. Jest - mam nadzieję - szansa, że tym razem potrwa to krócej i nie unieruchomi mnie zupełnie, jak to miało miejsce ostatnio.
Ale wróćmy do wyjaśnień... piątek, pogoda, noga... wszystko to sprawia, że oto mam chwilę na to, by jednak coś napisać.

Panienka moja Wu w II klasie radzi sobie całkiem dobrze, choć trzeba mi przyznać, że doprowadza mnie dziewczyna do szału tym, że w głowie ma chmury (jak sama twierdzi). Niemal codziennie okazuje się, że nie zabrała ze szkoły książek, których potrzebuje do zrobienia zadania domowego, więc trzeba biegać z powrotem i przymilać się do pani recepcjonistki, coby klucz swój użyczyła i do klasy wejść pozwoliła. Nie wiem już, czy bardziej mnie to śmieszy, czy wkurza. Do kompletu dziś zgubiła (Panna Wu, nie pani recepcjonistka) bluzę, a gdy nie była w stanie jej odzyskać, orzekła beztrosko, że mam się nie martwić, bo panie ze świetlicy oddadzą bluzę w poniedziałek. Cóż rzec?

All rights reserved/lady_in_red
Nie pamiętam, czy wspominałam, że w pewnym momencie wakacji coś we mnie dojrzało (i było to bezsprzecznie efektem mojej choroby, leczenia, przeszczepienia i powrotu do zdrowia) i podjęłam decyzję o "powrocie do korzeni". Nie, nie, nie wróciłam do szkoły, ale uczę. Są to lekcje indywidualne z dziećmi z problemami, jak dysleksja, dysgrafia oraz inne zaburzenia czy dysfunkcje. I prawda jest taka, że brakowało mi tego bardzo. Pisanie jest fantastyczną pracą, która daje mi satysfakcję i morze wolności, ale jeśli ktoś całe życie chciał uczyć, to będzie mu tego brakowało. Cieszę się, że się przełamałam, dojrzałam do tej decyzji i odsunęłam na bok strach pt. "a co będzie, jeśli rak wróci i będę musiała zostawić te dzieci?"

Co poza tym? Moje życie toczy się spokojnie, choć... tygodnie uciekają jeden za drugim i trochę trudno mi się z tym pogodzić. Nie ukrywam, że onkodemony tańczą nade mną coraz bliżej i coraz nachalniej. Niby panuję nad sytuacją, niby nie zagłębiam się w ciemne scenariusze, a jednak coraz częściej maltretuję swój nadobojczykowy węzełek, który został, bo został, ale nie oznaczał niczego złego. Miętolę go regularnie, oceniając czy aby mu się nie zdarzyło przytyć, urosnąć, cokolwiek...
A prawda jest taka, że z każdym dniem, tygodniem, będzie ciężej nad tym zapanować. Kontrola w listopadzie. Nie jestem pewna, którego, bo jeśli nie muszę, to nie grzebię w onko-dokumentach.

Niezmiennie proszę wszystkich tych z Was, którzy dobrze mi życzą (nawet jeśli robią to anonimowo, po cichu), trzymajcie za mnie kciuki. Za wyniki. Za to, żeby onkologia i hematologia już na zawsze zostały dla mnie jedynie wspomnieniem oraz miejscem, gdzie bywam wyłącznie w celach kontrolnych.