Polub mnie

środa, 14 sierpnia 2013

zainspirowałam się, bo od rana spoglądam na siebie;)

Każdy, kto mnie zna wie, że na drugie imię mi Furia. A może i na pierwsze, tylko skutecznie maskuję się pięknym imieniem na "Kaa". Złoszczę się, wściekam, rzucam gromami, syczę, pluję jadem i robię wiele innych, mniej lub bardziej złośliwych rzeczy. A kiedy mam problem, siadam i płaczę. Tak już mam. Nie pamiętam nawet od kiedy, mam wrażenie, że zawsze taka byłam, że taka się urodziłam. On twierdzi, że to zaburzenie rozwojowe. Że normalnie dzieci wyrastają z płaczu, a mnie został na zawsze. No może i tak, nie wiem, nie będę się spierać. Faktem jest, że trzeba wyjątkowej desperacji, żeby na dłuższą metę ze mną wytrzymać. Oczywiście mówię tu o zażyłości, bliskości, jakichś wyjątkowych relacjach. Na mijanych na ulicy przechodniów, sąsiadów czy tych, z którymi od czasu do czasu zdarza mi się zamienić kilka słów - nie pluję, nie rzucam się i nie warczę (no! chyba, że sobie baardzo zasłużą). Wracając jednak do płaczu... płacz pozwala mi oczyścić duszę, rozładować napięcie i spojrzeć z boku. O ile dziecko płacze, żeby coś osiągnąć lub zwrócić na siebie uwagę dorosłych chętnych by rozwiązać jego problem, ja płaczę, by zresetować umysł i wszystko inne. I działa. Nie wiem, jakim cudem, jakim sposobem, ale działa. Kiedy już nie wiem, co zrobić, jak się zachować, którędy droga, kiedy jestem bezsilna, bez weny i pomysłów, siadam i wyję. I nie wstydzę się tego. Nie! Przy ludziach nie płaczę (a przynajmniej przy większości z nich), zamykam się sama ze sobą i wyję ile trzeba. Kiedy zaś oczy już odmawiają posłuszeństwa, błagają, by je zamknąć, bo obolałe, opuchnięte i pozbawione cieczy zwanej łzami, zdarza mi się odpłynąć, pozwolić sobie na etap drugi, czyli sen... wstaję po nim i już wiem. Mam plan. A najczęściej kilka planów. O! Taka jestem niepowtarzalna. On się śmieje, że co by się nie działo, pierwsze co robię, to ryczę. A ja mam to w nosie. On musi zapalić, ja - rozpłakać się. Jestem tolerancyjna, więc on też może być;) Ale poważnie, płacz wydaje mi się być częścią mojego środowiska naturalnego. Nie powiem, żeby mi się płakało z przyjemnością, nie powiem, żebym robiła to z wyrachowaniem, uznając, że sobie pobeczę i się rozwiązanie znajdzie. To dziwne, ale przez tyle lat nigdy o tym nie pomyślałam. To musi być skomplikowana automatyczna reakcja, taka sama, jak silna i namolna zachcianka kulinarna pojawiająca się, kiedy organizmowi brakuje jakichś witamin, substancji odżywczych czy minerałów. Prawdę mówiąc... fascynuje mnie to. Czyżbym rzeczywiście potrzebowała maksymalnego rozładowania emocji, uwolnienia stresów, wyczyszczenia każdej komórki, by przejrzeć i dostrzec to, co do tej pory niewidzialne i zupełnie poza zasięgiem mojej percepcji? Jeśli tak - jestem cudowna;)

A jednak nie jest ze mną łatwo. To znaczy innym nie jest, ja w swoim towarzystwie czuję się znakomicie. Jestem wymagająca, pewna siebie, surowa, często w związku z tym irytująca, a jednocześnie ostrożna, zdystansowana, uważająca na to, by nie dać się zranić, skrzywdzić, pokaleczyć. Jeśli kocham, to całym sercem, od początku do końca, jeśli jednak nienawidzę - robię to zupełnie tak samo. Wybieram sobie towarzystwo kierując się jakością, nie ilością. Tłumy mi niestraszne, pod warunkiem, że nie chcą się spoufalać. Blisko dopuszczam nielicznych, głównie tak samo nieprzeciętnych i dziwnych, jak ja. Jestem
perfekcjonistką i każde potknięcie to dla mnie ogromny cios. Nie jestem pewna, czy taka się urodziłam, czy też jest to nieświadoma zasługa moich rodziców. Tak czy siak, muszę z tym żyć jakoś, choć trzeba przyznać, że nie jest to proste. Co jeszcze? Pomyślmy... potrafię oddać serce i o wiele, wiele więcej, jeśli uznam, że ktoś na to zasługuje (w tym miejscu muszę nadmienić, że w takim kontekście nienawidzę tego słowa), umiem też latami czekać na możliwość odpłacenia tym samym (a zwykle o wiele gorszym) jeśli komuś uda się zrobić mi krzywdę. Mówią, że żmija to przy mnie łagodny baranek. Pewnie mają rację, w końcu kto mnie zna lepiej, jeśli nie wszyscy oni, którym zaplułam jadem życie. Jestem Skorpionem. I to w zasadzie wiele wyjaśnia. Niemniej i Skorpiona da się kochać, i Skorpiona da się oswoić - nielicznym, ale to wykonalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz