Polub mnie

wtorek, 31 grudnia 2013

Postanowień nie będzie!


W moim przypadku i tak niczego by nie zmieniły... Będą życzenia... Życzę sobie dziś, by ten nadchodzący rok był szczególny, przepełniony ciepłem, miłością, wspólnymi chwilami, wzruszeniami i uśmiechami. By pełen był gestów, drobiazgów, które budują szczęście. Życzę sobie, bym za rok mogła spojrzeć wstecz i bym nie musiała się niczego wstydzić, bym niczego nie żałowała. Życzę sobie, by najpiękniejszy, najlepszy dzień mijającego roku był jednocześnie najgorszym tego, który przyjdzie. By nikt nie odszedł... za to by pojawiło się wielu wspaniałych ludzi. O tak! Tego sobie życzę. I Wam również!

czwartek, 26 grudnia 2013

Boże Narodzenie jest dla mnie...

...czasem szczególnym... Z jednej strony zdecydowanie wolę Wielkanoc, czego nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam, z drugiej zaś... Wielkanocy mimo wszystko brakuje tej szczypty tajemnicy, która sprawia, że Boże Narodzenie jest jedyne w swoim rodzaju. Boże Narodzenie jest dla mnie czasem ukradkowych łez.... Tak, tak, popłakuję słuchając kolęd i ubierając choinkę, popłakuję patrząc na nią i widząc przy niej kilkuletnią siebie... Popłakuję wiedząc, że Święta bez babci są... inne. Tęsknię za nią szczególnie w czasie Bożego Narodzenia. Babcia była wyjątkowa, brakuje mi jej każdego dnia, żal mi, że moje dziecko jej nie pozna, że nie nauczy się od niej tego wszystkiego, czego nauczyłam się ja...
"I kto ją teraz nauczy manier, kto pokaże, jak zachowują się damy, kto pokaże, jak się dyga i wskaże drogę zachowując pokorę, pozostając w cieniu, nie chełpiąc się wiedzą i nie wywyższając wielkością?" - zapytała kiedyś w akcie desperacji Zielonego Spojrzenia. Ono zaś odpowiedziało niemal bez zastanowienia - "ty oczywiście". I w zasadzie zgadzam się z tym, ja nauczę, ale... Mam wrażenie, że to już nie będzie to samo. Nie czuję się kompetentna, mimo iż czuję się prawdziwym "dyplomem z wyróżnieniem" złożonym babci i jej pedagogicznemu talentowi.
Tak, Boże Narodzenie w sposób szczególny wpływa na moją melancholię. Sytuację pogarsza fakt, że cały czas czuję, że babcia jest gdzieś przy mnie, blisko, że opiekuje się mną i moim dzieckiem... A jednak łapczywa jestem, czuję jej bliskość, chciałabym móc dotknąć. Poczuć jeszcze raz aksamit jej policzka, miękkość skóry i te kochające dłonie, które tyle wycierpiały.
Myślę sobie... że gdyby mieszkała razem z nami, moje dziecko poczuło by magię Świąt szczególnie, poczułoby ją całą sobą, ta magia wrosła by w nie, jak wrosła kiedyś we mnie. Wiedziałoby, że to magia, nie iluzja, doskonale znałoby różnicę. Żal mi... żal tym bardziej, że mam wrażenie, jakby wraz z moją babcią zakończyła się era "takich babć". Nie stawiam zarzutów tym nowym, ale... aż ciśnie się na usta "a gdzie im tam do tamtych?!?"
/Photo credit: Vitor_Esteves / Foter.com / CC BY /

Cieszę się Świętami, jesteśmy razem, lenimy się, żadne z nas nie spogląda na zegarek, żadne nie sprawdza terminów, nie otwiera kalendarza, nie pije kawy w biegu i nie stresuje się tym, że "termin", że "klient", że "zlecenie", że "już czas", że "nie zdążę", że "problem", że... cokolwiek. Żyjemy powoli i delektujemy się każdą chwilą. Mamy czas dla siebie i czas na robienie różnych rzeczy razem. Mamy czas, by się wyspać albo choć próbować (no dobrze, ja mam czas). A jednak czegoś mi brakuje, za czymś tęsknię. Nie tylko "kogoś" i "za kimś", wszak za babcią tęsknię każdego dnia, mimo iż minęło już tyyyyyle lat... tęsknię za jej obecnością, za ciepłem, które wnosiła ze sobą do mieszkania, za opanowaniem, uśmiechem, tajemnicą. Dobrze wiem, że wszystko się zmienia i nic nie jest na zawsze. Dobrze wiem, że z czasem nie wygram i że tak musiało być... a jednak walczę z tym, choć dobrze wiem, że to walka przegrana na starcie.
Brak mi Świąt, jakie pamiętam z dzieciństwa. I cierpię z tego powodu.
Atmosfera i magia to nie gesty, rytuały, tradycje, nie tylko to. To ludzie! Można odtwarzać ruchy, przepisy, pomysły i zachowania, można stawać na głowie, by "było, jak wtedy", a jednak gdy brakuje człowieka, aurze też czegoś brakuje. Czegoś istotnego, najważniejszego, czegoś, co sprawia, że mimo całej radości, uśmiechów i pozytywnych emocji, gdzieś głęboko w środku odczuwa się gorycz i walczy z bólem, na zewnątrz zaś... kapią ukradkowe łzy. Ukradkowe, bo... bo nie ma kogoś, kto był w stanie je zrozumieć.

środa, 25 grudnia 2013

...


Dziś tylko tyle... wszystkim zaś, którzy zawędrują tu w trakcie Świąt życzę, by ten szczególny czas przyniósł Wam wszystko to, czego brakuje codzienności i za czym tęsknicie wtedy, gdy pochłania Was praca, obowiązki, zwyczajność każdego dnia!

niedziela, 22 grudnia 2013

Czekamy...

Nie wiadomo jeszcze nic. Początki były obiecujące, później dramatyczna zmiana sprawiła, że zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy do Magicznego Przemyśla zwrócić kociaka. Po drodze jednak stało się coś megadziwnego... Dziecko zaczęło się "poprawiać", więc podjęliśmy decyzję o tym, że jednak zaczekamy.
Po kolei jednak. Nosek jest przesłodkim, maleńkim kociakiem, który został do nas przywieziony wczoraj z Magicznego Przemyśla. Człowiek, który do tej pory opiekował się nim, doskonale znał historię dziwnej a'la alergii Małej Wiedźmy. Zgodził się więc zaczekać i dać jej organizmowi czas na reakcję. W ogóle, zgodnie z wcześniejszymi zamierzeniami, postanowiliśmy przetestować teorię o tym, że Mała Wiedźma ma problem z białkiem kociczek. A zatem stał się wczoraj kot, koteczek wręcz. Malutki, choć Wiedźma twierdzi, że bardziej średni. Ma ok. 3 miesięcy, więc wg mnie - jest malutki.
No i tak... Coby Wiedźma nie odchorowała ewentualnego zwrócenia kota, wcisnęliśmy jej z Panem Opiekunem "kit", że oto Pan Opiekun ma ważne sprawy do pozałatwiania w urzędach, do których nie wpuszczą go z kotem, a więc przywiózł go do nas, żeby Wiedźma mogła się z nim pobawić i żebyśmy się malcem zaopiekowali na czas tych załatwień. Ona więc myśli, że kot jest pożyczony.
Cała historia jest niesamowicie dziwna
Najpierw nie było jej nic, później zaczerwieniła jej się broda... Już myśleliśmy z Panem Opiekunem, że sprawa przesądzona, ale Pan Mąż mój wykazał się lotnością umysłu i zapytał, czy zabawki kocie, z którymi właśnie biega Wiedźma należały także do innych kotów. Okazało się, że owszem. Zabraliśmy i po chwili broda zaczęła "przygasać". Nie wiem, ile trwały testy, pewnie około godziny i nic się nie działo, więc pożegnaliśmy się z Panem Opiekunem i miało być ok. Niedługo jednak po tym, jak opuścił nasz dom, Wiedźma zaczęła kichać, jakiś czas później - pocierała już oczy. Jeszcze później - spuchły jej oczy, a skóra wokół nich pokryła się czymś w rodzaju bąbli. Oczy łzawiły, z nosa kapało, zadzwoniłam do Pana Opiekuna z informacją, że chyba jednak nic z tego nie będzie, bo oto dzieje się tak i tak. Zasmucił się i przyznał, że już się ucieszył, że Nosek trafił do takiego fajnego domu, ale oczywiście zgodnie z tym, jak się umawialiśmy, możemy kota zwrócić. Mała się pogarszała, więc ubrałam ją i siebie i zapakowaliśmy się wszyscy do samochodu. Po drodze, jakieś 10 km od naszego domu, stanęliśmy żeby zatankować. I co się okazało? Mimo iż Wiedźma z
Noskiem na kolanach siedziała, cały czas go głaskała itd. nie kichnęła ani razu, a oczy znacząco sklęsły. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale uznaliśmy, że może warto dać im obojgu szansę. Wróciliśmy do domu z założeniem, że damy im czas do jutra, czyli do dziś. Wczoraj sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Było jej lepiej i gorzej i znów lepiej, chwilami nawet całkiem dobrze, by zaraz potem wyglądała, jak ofiara domowej przemocy. Wieczorem uznaliśmy, że dziś odwieziemy kota. Rano wstała lepsza, oczy nie były już czerwone, ale były lekko opuchnięte. Po kontakcie z kotem znów zapuchły i zaczęły łzawić. Znów byliśmy ubrani i znów jej się poprawiło.
Zaczęliśmy wysnuwać teorie, że kot mieszkał z kociczkami, jest więc szansa, że ma na sobie ich sierść, a przede wszystkim ich białko i że to nie kota wina, a tych kociczek, że może przeczekać trzeba, dać im czasu więcej. Rozebraliśmy się (znaczy kurtki i buty pozejmowaliśmy), pragnąc zobaczyć, co będzie dalej. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, żeby mały z nami został, ale oczywiście nie zrobię tego kosztem dziecka. Dlatego czekam. I obserwuję uważnie (nawiasem mówiąc, spałam jak królik, nasłuchując każdego jej oddechu i modląc się niemal przez całą noc, żeby nie dostała od tej alergii jakiegoś ataku). Kiedy zobaczyłam, że jest ósma, o mało nie dostałam zawału, wstałam i poszłam nasłuchiwać, czy żyje. Tak, wiem, że to idiotyczne, ale... wiem też, że nagły skurcz oskrzeli może zabić i wiem, że alergia do takiego może doprowadzić... do tego ona nigdy nie spała do ósmej... gdy wstaje o siódmej piętnaście-dwadzieścia, to już jest powód do świętowania.
No, w każdym razie, mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Nie chcę się nastawiać, bo z każdą chwilą bardziej przywiązuję się do Noska, ale... reakcja Wiedźmy jest zdecydowanie łagodniejsza. Chciałam przy okazji dodać, że efekt, który sprawił, że ruszyliśmy w drogę do Magicznego Przemyśla był co najmniej dziesięć razy słabszy niż ten, po którym oddaliśmy białą kotkę damę.
Tak więc jeszcze nic nie wiadomo, jeszcze czekamy, jeszcze obserwujemy, jeszcze nie pozwalamy sobie na kocie szaleństwo zakupowe, ale... zdjęć już trochę jest, bo Nosek jest strasznym przytulasem i to, że Wiedźma chce go za-kochać na amen wcale mu nie przeszkadza. Mało tego, kiedy ona zajmie się puzzlami, lalkami, wózkiem czy samochodem z przyczepą dla konia, on do niej podbiega (kot, nie koń z przyczepy) i zaczepia, zachęcając do zabawy.
Ciekawa jestem, jak to się skończy. Czyżby rzeczywiście maluch musiał pozbyć się obcego białka? Czyżby to rzeczywiście było przejściowe, bo nie od niego? Czas pokaże. Na szczęście Pan Opiekun jest wyrozumiały i myśli trzeźwo, dlatego nie ograniczył nas czasowo, pozwolił podejmować decyzje na spokojnie i obiecał, że się do nich dostosuje, a w razie potrzeby, kota przyjmie nawet za kilka tygodni, gdybyśmy mieli życzenie tak długo przeprowadzać testy.

czwartek, 19 grudnia 2013

Tajemniczy Mikołaj

Zostałam dziś zaskoczona maksymalnie. Tak bardzo, że trudno mi przywołać w pamięci inną, podobnie zaskakującą sytuację. Mikołaj z e-mama za pośrednictwem pana kuriera dostarczył dziś dla Małej Wiedźmy prezent. Słynę z dziwnych min kiedy coś lub ktoś mnie zaskoczy, ale dziś... Zdecydowanie przeszłam samą siebie. Mikołaja się nie spodziewałam, dlatego niezwykle zdziwił mnie popołudniowy domofon. Kurier - słyszę. Otwieram i dumam, jaki kurier? W duszy się dziwię, bo niczego nie zamawiałam ostatnio, wszystko już przyszło. Ale czekam. Otwieram drzwi, a tam człowiek z wielkim pudłem. Pytam więc grzecznie, do kogo ta paczka. On zgłupiał i dyktuje mi adres. Mówię więc zdziwiona, że to tu, ale pytam dla kogo ta paczka? No to szuka, czyta... zrobiłam wielkie oczy. Kurier widząc moje zdziwienie zabiera mi paczkę. Wtedy mówię, że pani taka i taka to ja. Zatem oddaje mi ją. Mówię, że nie zamawiałam, więc znów mi zabiera. Pytam, czy za pobraniem, on zaś odpowiada, że nie, że opłacona jest. Gapię się na niego i w sumie nie wiem, czego
oczekuję. Moje zdziwienie osiąga chyba szczyt. On widząc to rzuca, że to chyba zabawki.
Ma pani dzieci? - pyta w panice
No mam, jedno - odpowiadam automatycznie
To niech pani bierze - radośnie radzi.
No dobra, ale nie zamawiałam - powtarzam, jak zaprogramowana.
No i tak ta paczka wędruje z rąk do rąk, kurier mi ją daje --> zabiera--> daje--> ja oddaję--> on mi daje-->zabiera;)
W końcu już całkiem zrozpaczony czyta mi dane firmy, która widnieje, jako nadawca. Następnie pyta czy mi to coś mówi. Odpowiadam, że już sama taśma z logo e-mama.pl mi mówi, ale "JA NIE ZAMAWIAŁAM" :D
on: ale ona jest opłacona
ja: ale to pewnie pomyłka, zaraz pan będzie musiał wrócić po nią
znów się na siebie gapimy prawie tak samo zdziwieni...
mówi w końcu: no dziwne to
Stoimy, gapimy się na siebie trzymając tę paczkę na spółkę.. w końcu on taki zrezygnowany rzecze:
przyjmie ją pani?
ocknęłam się i mówię, że przyjmę
on: a podpisze pani przyjęcie? jak coś, to ja wrócę
Podpisałam
on: to pewnie zabawki :D
Z otwartą gębą wróciłam do domu
Pan Mąż pyta, co to takiego, więc mówię, że "pewnie zabawki". Patrzy na mnie z pytajnikami w oczach, ale widząc, że sama mam podobne zarządza, by pójść i rozpakować. Poszliśmy więc do kuchni i rozdziewiczyliśmy pudło. Szukamy jakiejś kartki, faktury z odroczoną płatnością, czy czegokolwiek innego. Nie znajdujemy. Pusto. W pudle są tylko bajecznie piękne zabawki.
Mała Wiedźma spogląda i woła: o jaaaaaaaa, marzyłam o takim pojeździe!!!
Ja zaś stoję, patrzę na zawartość pudełka i dalej: to pomyłka - na pewno - bo "JA NICZEGO NIE ZAMAWIAŁAM" :D
Wiedziałam, gdzie szukać Mikołaja z e-mama, poszłam więc zapytać co to wszystko znaczy, jak i
dlaczego i w ogóle jakim cudem... Dowiedziałam się, że w tym czasie grasują Mikołaje. Podziękowałam więc pięknie i nieustannie zszokowana poszłam delektować się widokiem szczęśliwej Wiedźmy.
Zabawki są piękne, starannie wykonane, intensywnie kolorowe, no bajeczne po prostu! Wiedźma od razu się zakochała i nieustannie się bawi, bo zarówno podarowany jej Samochód Toli z przyczepą dla konika, jak i Prześmieszna krówka to zabawki absolutnie ponadczasowe i zachwycające.
Przyznaję, łza mi się w oku zakręciła, gdy szok powoli zaczął mijać. To niezwykle przyjemne, a jednocześnie dziwnie mi było, bo choć to prezenty dla Wiedźmy, a nie dla mnie, wciąż miałam w głowie "ale za co?", "ale nie zasłużyłam" itp.
W każdym razie... oczarował mnie ten prezent, nie tylko dlatego, że jest cudownie piękny, fantastycznie bezpieczny i taki wszechstronny, ale także dlatego, że e-mama.pl pełne jest takich cudeniek.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Pierniczki były dziś...

choć się ich nie spodziewałam. W ogóle, to były moje pierwsze pierniczki w życiu. Nie sądziłam, że się skuszę, zwłaszcza, że czasu mam niewiele, zmęczona jestem przewlekle itd.
Z okazji innej niż pierniczki rozmawiałam wczoraj z przyjaciółką, która pierniczkami się nagle pochwaliła. Kiedy zaczęłam ubolewać nad tym, że nie mam czasu, że nie umiem, że zmęczona, śpiąca, zabiegana i nawet nie wiem, jak Święta ogarnę, bo do Wigilii pracuję, powiedziała, że na pierniczki mogę sobie pozwolić, wszak szybkie są, tanie, proste i pyszne.
Ponieważ kilka dni temu wzbogaciłam się o nowy mikser z misą od Zelmera (bo jego poprzednik wziął i wyzioną ducha po 7 czy 8 latach ciężkiej, wytężonej pracy) postanowiłam sprzęt ochrzcić. I dziś się stały pierniczki właśnie. Wiedźma tylko dekorowała. Mam schizę na salmonellę, toxoplazmozę, listerię i im podobne świństwa, więc nie dopuszczam dziecka do surowych jajek, w przepisie jest jedno, a więc podzieliłyśmy pracę. Ja ciasto, wykrawanie, pieczenie, ona - dekoracja.
Wiem jedno - grubsze są lepsze. Wiem drugie: nie dociągną do Świąt




Gdy Wiedźma dostała pierniczki i pisaki, w domu zapadła cisza na godzinę. W czasie dekoracji bardzo skupiona była, bo to jak by nie było, poważne zadanie, ale udało mi się pstryknąć i wtedy, kiedy uśmiech zdobił jej twarz, a więc nie można już zarzucić jej, że wygląda, jak gdyby robiła to za karę ;)

Przepis, gdyby ktoś miał ochotę:
(nie muszą leżakować, można je spożywać zaraz po wyjęciu z piekarnika)

550g mąki, 
szklanka cukru pudru, 
łyżeczka sody,
jajko, 
kostka masła (może być margaryna do pieczenie), 
3/4 szkl miodu (sztuczny jest ok),
jedna przyprawa do piernika (40g)

Masło z miodem rozpuścić i lekko przestudzone dodać do całej reszty składników, następnie wymieszać mikserem - tymi świderkami takimi. No i gotowe. Piec je należy 6-7 minut w 160-180 stopniach.

sobota, 14 grudnia 2013

Dziś moja kolej...

/Photo credit: susivinh / Foter.com / CC BY-ND/
...układania Małej Wiedźmy do snu. Dziś bawiłyśmy się przednio w ciągu dnia, budując z klocków domek z wieloma pokojami, schodami i korytarzami dla Pet Shopów. Dziś udało mi się skończyć weekendowe zlecenia i mogłam pozwolić sobie na spokojne przeżywanie dnia, bez oceniania, czy uda mi się zdążyć przed deadline...
Dziś położyłam się obok niej i głaskałam jej główkę, dotykałam plecków, drapałam boczki. Patrzyłam jej prosto w oczy i delektowałam się jej zadowoleniem. Dziś usłyszałam "naprawdę?!?!? Dziękuję!!!!" gdy powiedziałam, że poleżę z nią dopóki nie zaśnie i będę głaskać, póki nie uśnie. Dziś dobrze mi, bo znów mogłam chwycić łyk tego nektaru, który pieści moje podniebienie. Mogłam patrzeć, jak zasypia i  jak przypomniawszy sobie nagle o czymś, otwiera oczka i zaczyna opowiadać, pytać.... Na koniec wtuliła we mnie swoje rączki, jedną pod moją szyję, drugą na policzek i zapytała: przyjdziesz tu później? Oczywiście, przecież zawsze przychodzę, bo tu jesteś ty i tu jest moje łóżko - odpowiedziałam. Pogłaskała mnie obiema rączkami na raz i zamknęła oczy. Trzymałam jej buźkę w dłoni, delikatnie gładząc kciukiem policzek... Zaczęła oddychać miarowo i spokojnie, coraz wolniej i wolniej. Nie otworzyła oczu przez dłuższą chwilę, w końcu jej dłoń spoczywająca na moim policzku zaczęła robić się coraz cięższa i cięższa. Patrzyłam na jej uśmiechniętą delikatnie buzię. Tak, tak, zasnęła z subtelnym, ale wyraźnym uśmiechem na ustach. Patrzyłam i rozpływałam się. Nie pozwoliłam sobie tym razem na żal, na wyrzuty sumienia. Nie chciałam zepsuć tej magii. Patrzyłam, czułam nie tylko policzkiem, który przyjął zwiększający się ciężar bezwładnej rączki, ale i całą sobą. Nie mogłam oderwać oczu. Słuchałam, jak spokojnie oddycha i tylko byłam ciekawa, o czym będzie śnić. Najdelikatniej jak umiałam wysunęłam jej rękę spod mojej szyi i podarowałam sobie jeszcze kilka minut sam na sam z nią i tym uśmiechem zaklętym. Następnie zdjęłam rączkę z mojego policzka, ułożyłam swobodnie na poduszce. Podarowałam całusa tak delikatnego, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Spojrzałam ostatni raz. I wyszłam szczęśliwa.

sobota, 7 grudnia 2013

Przyszłam powiedzieć, że...

Po pierwsze:
Mikołaj spisał się na medal. Jestem naprawdę bardzo mu wdzięczna, że mimo iż trochę mu się pokomplikowało, zjawił się i sprawił frajdę mojemu dziecku. Szczęśliwa Mała Wiedźma to to, co mnie - Wiedźmie Matce sprawia nieopisaną przyjemność, co jest balsamem na moje serce.
Mała szczęśliwa, poszła ze swym wózkiem spać. Na szczęście całkiem rozsądna z niej Wiedziemka, zatem widząc, że zagraciła pół sypialni, łaskawie zgodziła się na to, by wózek wrócił do jej pokoju z zabawkami. Cieszyło mnie to bardzo, bo inaczej, mogłabym stracić zęby w nocy, gdy szłabym i ja położyć się spać.
Generalnie było baaaaaardzo przyjemnie. Przyjechały moje siostry ze swoimi dziećmi, za to bez swoich męskich połówek, bo jedna z połówek ciężko pracowała, druga zaś została w domu z konieczności. Samochód wieloosobowy Mikołaja odmówił posłuszeństwa, a więc najpierw Mikołaj miał przybyć autobusem ("bo przecież obiecałem") bez sióstr mych, później zaś okazało się, że pracująca połówka samochód swój pod domem zostawiła i Mikołajowi z chęcią pożyczy. Tym sposobem znalazł się transport dla trójki dorosłych i dwójki dzieci.
Dzieciaki zadowolone, a Mała Wiedźma to chyba nawet bardziej niż zadowolona. Kiedy Pan Mąż mój wózeczek wymarzony składał do "kupy", Wiedźma nie patrząc na to, że oto Mikołaj próbuje "zapłatę" w postaci wierszyka czy piosenki od brata jej ciotecznego uzyskać, poszła mu dziękować podekscytowana, wcinając się "po chamsku" w rozmowę. Cieszę się bardzo, że taką frajdę udało mi się jej sprawić. Bardzo, bardzo! Oczywiście żadna lala bobas w wózku jeździć nie może, wszak wózek proszony był dla jej misia Pluszka i tylko jemu przypada zaszczyt podróżowania w wózeczku. A, nie! Jeszcze w gondolce mogą "Winxy" - lalki a'la Barbie, które to wg Małej Wiedźmy są czarodziejkami ze wspomnianej bajki.
Pan Mąż, ponieważ bardzo grzeczny był, dostał od Mikołaja lokalizator do kluczy. No dobrze, może nie do końca bardzo grzeczny, dlatego Mikołaj podarował mu gadżet, którego póki co nie umiemy "ogłuszyć". Sprzedawca Mikołaja zapewniał, że się da, jednak jakoś nam nie wychodzi. Więc lokalizator reaguje na każdy głośniejszy dźwięk uroczym dźwiękiem, czym wprawia mnie w niekłamane zadowolenie. A co! Niech ma za swoje Pan Mąż i na przyszłość lepiej się sprawuje;)
Ja zaś, zgodnie z życzeniem dostałam buteleczkę perfum. Dokładniej wody perfumowanej. Jestem zachwycona!
Mini-Sesja (większość zdjęć Wiedźma ma z dziećmi moich sióstr, ja zaś nie prosiłam o zgodę na ich upublicznienie, dlatego tylko namiastka):








Po drugie:
Święta... 

Dostaliśmy zaproszenie do moich rodziców, którzy z kolei Święta spędzać będą u mojej najmłodszej siostry. Plan jest taki, żeby każdy, to jest rodzice, siostra - gospodyni Świąt i siostra aktualnie mieszkająca z rodzicami oraz my, czyli ja i Pan Mąż, przygotował część potraw, coby każdemu było lżej i coby było różnorodnie. Prawda jest taka, że odkąd wyprowadziłam się z domu a było to dobrych 12 lat temu, nie spędzałam Wigilii z rodzicami. Prawda jest też taka, że z jednej strony bardzo bym chciała, z drugiej jednak... bardzo się obawiam. Z powodów, o których nie chcę pisać. Zarówno Święta z moją teściową i szwagierką, która nie omieszka sprowadzić tu siebie, swojego męża i dziecka, mają minusy, jak i Święta z moimi rodzicami i siostrami nie są ich pozbawione. I nie
wiem, co zrobić, na co się zdecydować. Nie zostało nam wiele czasu, trzeba by podjąć decyzję i odpowiednio się do tego wszystkiego przygotowywać. Każde z wyjść wiąże się z innymi przygotowaniami, innymi planami i innymi zakupami. W domu jest o tyle bezpiecznie, że w razie jakiejś "draki", można zamknąć drzwi i gości wyprosić, u siostry - nie będzie takiej opcji, trzeba będzie zęby zaciskać lub pakować graty i na gwałt wracać. Tylko do czego, skoro przygotujemy tylko część? Biję się z myślami. Siostra namawia i prosi, wiem - że i rodzicom zależy, ale dla mnie ważny jest spokój i ta magia, która zniknie jeśli spełnią się moje przewidywania. Eh, źle mi z tym wszystkim i źle mi z tym, że mam taki problem z podejmowaniem decyzji.

Po trzecie:

Moje chorowanie... Zaziębiłam przeziębienie, przez co wydawało mi się, że bliska jestem zgonu. W piątek Pan Mąż nabył dla mnie Gripex, normalnie wyleżałabym to przeziębienie (czy cokolwiek to było/jest) w łóżku i może by mi się poprawiło, ale ja, jak to ja, nie mogłam się oprzeć i chwilę przed zaostrzeniem objawów, przyjęłam zlecenia na gwałt, czyli na poniedziałek. Musiałam się ogarnąć i stanąć na nogi, więc posłałam Pana Męża do apteki. Wstępnie miał mi przytargać Teraflu, bo to się zawsze sprawdzało, ale w aptece okazało się, że nie ma (nawiasem mówiąc, bardzo byłam zdziwiona), pani farmaceutka poleciła Gripex Hot Activ. Pozytywnie mnie zaskoczył, wszak nie miałam o Gripexie dobrej opinii, wszak wydawało mi się, że mało skuteczny i słaby jest. Okazuje się jednak, że albo się "poprawił", albo miałam do czynienia z innym Gripexem, bo ich tam kilka rodzajów jest. Tak czy siak, postawił mnie na nogi i pozwolił zrealizować zlecenia. Niemniej... maskując objawy pozwolił mi się poczuć tak, jak gdybym wyzdrowiała, dlatego zapewne poszalałam i doprawiłam się maksymalnie. Potem jednak umierałam już w domu, niemal bez wychodzenia, a gdy musiałam, odpowiednio się zabezpieczałam;) Nie czuję się jeszcze zdrowa, ale mam nadzieję, że niebawem to minie.
Dodam też tutaj, że uwielbiam eZakupy w Tesco, dziś bowiem nie zważając na wiatry i śnieżyce, dostałam zakupy, więc nikt nie głodował, a ja nie musiałam narażać się na porwanie przez huragan. No dobrze, takiej kobiety, jak ja, huragan nie porwie, ale z pewnością dałby mi powody, by przeklinać moment, w którym to wyjście wymyśliłam. Do tego znów przyjechał niezwykle sympatyczny pan dostawca, więc przyjemność podwójna. 

No, to się rozpisałam. Dziś Wiedźmę układa do snu Pan Mąż, więc miałam możliwość usiąść sobie na chwilę. Co prawda pisanie przerwałam, bo przypomniałam sobie o praniu do powieszenia (suszarka stoi w sypialni), ale mimo wszystko gładko poszło (fajnie byłoby, gdyby i weekendowe zlecenia tak gładko poszły, a póki co jakoś się nie zanosi, bo mam "niechcemisię"). Tak czy siak, wracam do żywych i powinnam być już regularnie.

wtorek, 3 grudnia 2013

gdyby ktoś mnie szukał...

/Photo credit: Pensiero / Foter.com / CC BY-NC-ND /

... znajdę się za kilka dni. Trudno w tej chwili prorokować za ile. Choruję i chciałabym to robić w spokoju, pod kołdrą, jak za starych, dobrych czasów. Ale się nie da, bo i dom i praca i dziecko i milion trzysta innych spraw. Dlatego mnie nie ma. Ale wrócę. Spodobało mi się tutaj  :)