Polub mnie

poniedziałek, 28 listopada 2016

Tyle wiem, ile zjem ;)

All rights reserved/lady_in_red
Tytuł jest przekorny, jestem dziś w głupkowatym nastroju, bo... właściwie ten nastrój to chyba pomieszanie rozmaitych emocji. Nadziei i wiary, ulgi (że już po badaniu), zmęczenia (jestem na nogach od 3:30)... Jestem w jakimś sensie spokojna. Może to znak, że wciąż jestem zdrowa, a badanie PET CT tylko to potwierdzi. A może wcale nie? Tak czy inaczej, dowiem się tego dopiero za dwa tygodnie. Może.

Dziś w Krakowie "odhaczyłam" swoje badanie całkiem sprawnie. Zajęło mi to tylko lekko ponad 2,5 godziny, więc stwierdzam, że jednak poranne godziny badania są lepsze. Mniejsze szanse na zaliczenie megaobsuwy.
Po badaniu ruszyłam na Oddział Hematologii, w poszukiwaniu Mojej Doktor Kasi. Niby wiedziałam, że najpewniej wciąż jest na L4, a jednak łudziłam się, że może jednak już nie... ewentualnie, że ktoś mi powie, że oto Doktor Kasia wróci niebawem, za dzień, dwa czy tydzień. Ale nie. Ktoś mi powiedział, że nie wiadomo, kiedy Doktor Kasia wróci i że wszelkich informacji udzieli mi inna lekarka. I udzieliła (nawet mnie pamiętała, choć tak naprawdę do czynienia ze mną miała tylko kilka razy). Wstępnie moja kontrola wyznaczona została na 12 grudnia, ale mam ten termin potwierdzić w czwartek lub piątek przed tym dwunastym. Wtedy dowiem się, która z dwóch lekarek się mną zaopiekuje, gdzie ta wizyta, o której godzinie itd.

All rights reserved/lady_in_red
Tak kojąco i z nadzieją, że jeszcze wiele razy tu wrócę
Zdjęcia z naszych ostatnich wakacji, po których wszystko się zmieniło.
Z jednej strony jest mi przykro, że Doktor Kasia "przepadła" (ja się bardzo przywiązuję do ludzi i nienawidzę zmian... nienawidzę ich niezależnie od tego, czy chodzi o zmianę skórki na poczcie, zmianę planów, czy też zmianę ukochanego lekarza). Z drugiej mam nadzieję, że nic poważnego jej nie dolega, nie jest ciężko chora itd. Z trzeciej wiem, że nic na to nie poradzę, że jej nie ma i jedyne, co mogę w tej sytuacji zrobić, to czekać. I pytać, czy już wróciła, bym i ja mogła wrócić pod jej skrzydła. Na szczęście "pasują mi" obydwie lekarki, których nazwiska zapisano mi na kartce (prawdopodobnie jedna z nich zostanie moim lekarzem prowadzącym na czas nieobecności Doktor Kasi). Tak więc nie czuję się jakoś megabardzo porzucona (choć, powtórzę, najbardziej chciałabym powrotu Doktor Kasi).

Wszystko załatwiliśmy nadzwyczaj szybko i sprawnie. I tylko te ceny za przyszpitalny parking zepsuły cały obraz wizyty w szpitalu. Nie rozumiem, dlaczego pacjenci, którzy nieraz muszą w tym szpitalu spędzić kilka godzin, zmuszani są do uiszczania aż tak wysokich opłat za parkowanie. Przecież wiadomo, że nikt tam nie przyjeżdża dla żartu, dla przyjemności, czy dla zajęcia miejsca parkingowego (pominę, że nawet uiszczając te opłaty, znalezienie miejsca to nie lada wyczyn).

Nie rozwodząc się zbytnio nad kosztami parkowania, stwierdzam że chciałabym w jako takim spokoju psychicznym doczekać 12 grudnia. Nie ma Doktor Kasi, nie mam wyznaczonego lekarza - zastępcy, więc nie dowiem się wcześniej, co wyszło w badaniu (do tej pory wiedziałam po 2-3 dniach, bo umówiona byłam na telefon i zarówno Profesor z Krakowa, jak i Doktor Kasia, udzielali mi informacji). Tym razem będę musiała poczekać. Oby to było czekanie na dobre wiadomości!

Tak. Tyle po dzisiejszym dniu wiem. Skojarzyło mi się z jedzeniem, bo po przedbadaniowej głodówce, dopadł mnie "apetyt na wszystko". Na szczęście wieczorem udało mi się opanować i stwierdzić, że tak naprawdę wcale nie jestem głodna, tylko coś się w moim ciele pomieszało i ma ochotę na jedzenie. Skończyło się więc herbatą ;)

All rights reserved/lady_in_red
Tak kojąco i z nadzieją, że jeszcze wiele razy tu wrócę
Zdjęcia z naszych ostatnich wakacji, po których wszystko się zmieniło.
A poza informacjami dot. badania... Kupiłam Panu Mężowi garnitur, który moim skromnym zdaniem jest piękny. Jeszcze nie dotarł (kurier prawdopodobnie będzie jutro). Kupienie garnituru oznacza, że na ślub mojej siostry jesteśmy właściwie gotowi. Jeszcze tylko jakąś ciekawą kartkę kupimy i będzie wszystko.
Prawdę mówiąc, nie mogę się tego ślubu doczekać. To będzie mój pierwszy wyjazd "w gości" od przeszczepu. Wzruszyli mnie. Nie tylko z Panem Mężem będziemy świadkami, ale i dowiedziałam się, że czekali z tym ślubem na mnie. Początkowo chcieli, by było to latem, ale że okazało się, że latem wypadnie przeszczep, przełożyli na teraz. Żebym była już po i żebym miała czas na dojście do siebie. Tak mi się ciepło zrobiło na sercu, gdy się przyznali... eh, zrobiłam się jeszcze bardziej sentymentalna i uczuciowa niż zawsze ;)

Wystarczy na dziś. Mam nadzieję, że uda mi się odezwać niebawem. Wszystkich Czytających pozdrawiam serdecznie i dziękuję, że jesteście. Zachęcam też do zostawienia kilku słów, to naprawdę bardzo wiele dla mnie znaczy. Jak napisałam w jednym z ostatnich komentarzy, pisząc - przestajecie być tylko liczbami w statystykach.
Do następnego razu!

sobota, 26 listopada 2016

Raport bieżący ;)

All rights reserved/lady_in_red
Na PET wezwali mnie na poniedziałek. Problemem jest to, że mojej przeszczepowej koleżance nie udało się umówić do Doktor Kasi na wizytę, bo oto od kilku tygodni jest na L4 (Doktor Kasia, nie przeszczepowa koleżanka). Znaczy miała mieć wizytę 16 listopada i odwołali ją z okazji tego L4. Dzwoniła w miniony poniedziałek i powiedzieli jej, że nie wiadomo, czy Doktor Kasia szybko z tego zwolnienia wróci. Spekulujemy, że może ciąża, ale z drugiej strony one tam w ciąży pracują bardzo długo, więc... No chyba że zagrożona. Mam nadzieję, że nic poważnego jej nie dolega. Ale jeśli nie wróci w ten poniedziałek, będę się tułała po szpitalu i szukała kogoś, kto się zgodzi mnie przyjąć w zastępstwie. To będzie zadanie dnia, bo niełatwe i upierdliwe. Tak więc proszę, trzymajcie kciuki za wyniki badania, niech się okaże, że wciąż jestem zdrowa. I za lekarza, coby mnie ktoś przygarnął.

W kwestii mojego chorego gardła i poszpitalnego reżimu... Gardło już prawie nie boli. Nie muszę w każdym razie jechać na p/bólowych, odkażać, znieczulać itd. Za to uzależniłam się z okazji tego gardła od dobrych herbat i piję jak szalona, bo trudno tak nagle przestać. A reżim... Mogę już właściwie jeść wszystko, na co mam ochotę. Wprowadzanie tego chwilę trwało, ale jestem na etapie: jem co chcę. Choć zmieniły mi się smaki i jak całe życie nie lubiłam jabłek, tak teraz są pyszne. A sery pleśniowe są ble, choć zawsze lubiłam.
Mam jeszcze problemy z interpretacją zapachów, np. karmelowa Inka z karmelowym syropem do kawy pachnie mi wymiocinami :D Muszę więc uważać, bo często nie wiem, czy mięso śmierdzi, bo się zepsuło, czy to tylko błędna interpretacja zapachu...

Dziś około południa znów mam gości, zapytałam w związku z tym Pana Męża kilka dni temu, czy kupić jakieś ciastka, czy w małej blaszce coś upiec, na co on: a nie mogłabyś ugotować tego sernika co ostatnio? W dużej blaszce? :D
Robiłam więc wczoraj wieczorem z rodzynkami i masą krówkową na wierzchu.

Z okazji ślubu mojej siostry, nową kieckę kupiłam nie tylko sobie, ale także dzieciowi. Dzieć sobie zażyczył, bo skoro każdy kupuje nowe ubrania, to ona też chce. Wygląda jak królewna. No nie mogę się napatrzeć. A i ona zadowolona, tylko ubolewa nad faktem, że nie będzie na tym ślubie dziewczynki, która miałaby rozsypywać płatki róż przed panną młodą :D

Robię plany (to wciąż się nie zmieniło, mimo chemii i przeszczepu). W myślach planuję Święta, urodziny Panny Wiedźmy, no i - co cieszy mnie chyba najbardziej - remont przedpokoju. Wywalimy wieszak, szafkę z butami i szafkę, na której jest wszystko. Zrobimy nowe tapety, szafę przesuwną i mam nadzieję, że będzie pięknie. Później marzy mi się łazienka, ale pewnie wolnego Darkowi braknie. A na koniec kuchnia i pokoik dla Panny Wiedźmy. Liczę że stopniowo, powoli, wszystkie plany uda się zrealizować i będę mogła się cieszyć tym wszystkim.

Od środy, od kiedy wiem o terminie kontrolnego PET CT, myślę o poniedziałku. Z jednej strony jestem spokojna, mam w głowie "jestem zdrowa, jestem zdrowa, jestem zdrowa". A z drugiej... no stres mimo wszystko jest, albo coś na kształt stresu. Ale muszę się trzymać dzielnie. Silna i pewna. Bo przecież jestem zdrowa, prawda? Wygrałam z chłoniakiem, podniosłam się z ciężkiej sepsy, jestem twarda :)

środa, 23 listopada 2016

Sernik gotowany, czyli jak się zakochałam w prostocie.

Wspominałam ostatnio o planach "na sernik gotowany". Postanowiłam przepis wypróbować, bo mój wiekowy piekarnik niespecjalnie nadaje się do długiego pieczenia (a pieczone przeze mnie serniki zwykle leżakują w piekarniku od 70 do 90 minut). To, jak szybko i banalnie prosto się go przygotowuje, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
To, jak doskonale smakuje - również. Sernik zniknął w ciągu doby. Smakował nam i naszym gościom. Dzieciom również. Jest delikatny, puszysty i mokry.

Zgodnie z obietnicą, przepis na sernik gotowany (proporcja na dużą blachę):


Masa serowa: 
2 kg serka na serniki
7-8 jajek
400 g masła
2 szkl cukru zmieszanego z cukrem waniliowym
6 budyniów waniliowych
1,5 szkl mleka
herbatniki petitki - około 500 g
opcjonalnie 2 puszki kajmaku, ja robiłam bez

Wykonanie:
Do dużego garnka z grubym dnem włożyć pokrojone w nieduże kawałki masło, ser, rozbełtane jajka i cukier. Drewnianą łyżką zamieszać tak, by trudno było odróżnić składniki. Następnie podgrzewać na małym ogniu często mieszając, żeby nie przywarło zbytnio do dnia. W zimnym mleku rozpuścić budynie i kiedy masa na gazie będzie wrzała, wlać budyniową mieszaninę, gotując jeszcze kilka minut i ciągle mieszając. Zdjąć garnek z ognia gdy masa stanie się gęsta.
Foremkę (22 x 37 cm) wyłożyć folią aluminiową/spożywczą i warstwą herbatników. Następnie posmarować połową kajmaku, ułożyć kolejną warstwę herbatników. Wylać połowę gorącej masy serowej, ułożyć herbatniki, wylać drugą połowę masy serowej i znów ułożyć herbatniki. Wierzch ciasta posmarować pozostałym kajmakiem i posypać migdałami. Ostudzić i schłodzić kilka godzin w lodówce. Bez kajmaku przekładałam pojedynczą warstwą herbatników.

Teraz P.S. ode mnie... Przyznaję bez bicia, że ostrożnie do tego przepisu podeszłam. No bo jak to? Sernik gotować? Bałam się, że nie wyjdzie, z gotowanych jajek zrobię jajecznicę czy coś... Więc żeby nie zmarnować wszystkich składników, postanowiłam zrobić najpierw z połowy - jedną warstwę. 1 kg serka, 4 jajka, szklanka cukru z cukrem waniliowym, 3 budynie waniliowe, 3/4 szklanki mleka. Gdy mi się udało, niczego nie trzeba było wyrzucać, z drugiej połowy zrobiłam drugą warstwę, dodając budynie śmietankowe. Dzięki temu zabiegowi, warstwy miały lekko różny kolor, co jest słabo widoczne na zdjęciach, bo z powodu rozładowanych akumulatorów do aparatu, zrobiłam je "kalkulatorem" :D, niemniej było doskonale widoczne w rzeczywistości.
Polecam przepis, moje wybredne po przeszczepie podniebienie zostało dopieszczone, a niewyparzony język, obłaskawiony.
W przyszłości planuję wypróbować wersję z cienkim ciastem kruchym na spodzie i ciastem kruchym z bezą na wierzchu oraz z rodzynkami lub skórką pomarańczową w masie serowej.

piątek, 18 listopada 2016

Nie odzywałam się, bo...

All rights reserved/lady_in_red
... nie, to nie tak, że postanowiłam porzucić pisanie. Wcale nie postanowiłam. Tak mi jakoś samo wyszło. Najpierw byłam chora, o czym pisałam, później przeżyłam chwile grozy, bo oto w końcu gdy nie zdrowiałam, wybrałam się do lekarza mego rodzinnego, który to lekarz potwierdził infekcję wirusową, ale zlecił też badania krwi, morfo + OB. I krew wyszła ogólnie nieźle, ale OB aż 88. Pani doktor spanikowała i uznała, że lepiej dzwonić do Krakowa, bo od infekcji to do 40 by było, a że jest aż 88, to się pewnie na chorobę podstawową nałożyło. "No ale jak na chorobę podstawową" - myślałam. Przecież w remisji nie ma choroby podstawowej, tak? Wyszło mi więc, że ona, spanikowana, podejrzewa wznowę. Dzwoniłam do tego Krakowa jak szalona. I jak na złość, Doktor Kasi nikt nie umiał namierzyć, ale przemiłe panie w sekretariacie pozwoliły dzwonić tak często, jak tylko mam ochotę, coby Doktor Kasię złapać. I w końcu złapałam. Około 12:00, będąc już naprawdę bliska zawału. A Doktor Kasia orzekła, że:
- przede wszystkim moje OB to wyłącznie wina infekcji, nic się nie nakłada na chorobę podstawową, bo "pani jest w całkowitej remisji, więc nie ma się na co nakładać"
- jest takie wysokie, bo "przeszła pani ciężką chemię i bardzo ciężkie leczenie, więc organizm jest wycieńczony, to mu pozwala na nadreakcję
- zaleciła Klacid, uznała że mimo dobrych parametrów, to się nie przekłada na stan odporności i ogólna kondycję, bo tylko ilość krwinek się zgadza, nie zgadza się jakby jakość. One są niedojrzałe, więc trzeba mi pomagać z grubej rury.
- jeśli nie zaczęłam terapii sterydem i Pulmicortem (zaleconej przez lekarza rodzinnego), mam nie zaczynać (a nie zaczęłam)
- i mam się nie martwić, nie stawia się nowotworowej diagnozy na podstawie tego, co się komuś wymyśliło w danej chwili w głowie.
Doktor Kasia nie miała wątpliwości co do winy infekcji, a że zna się na tym, co robi, że ufam jej opinii, kamień spadł mi z serca. Oczywiście wiem, że to wcale nie znaczy, że jestem w 100% bezpieczna w kontekście wznowy, ale wiem też, że takie OB nie jest dla tej wznowy żadnym wyznacznikiem.

Moja Duża Patriotka po akademii z okazji 11 listopada
All rights reserved/lady_in_red
Po antybiotyku szybko doszłam do siebie, minęło złe samopoczucie, minęły bóle głowy i w ogóle ozdrowiałam zupełnie. Było pięknie, przez miesiąc. Po tym czasie Panna Wiedźma przytargała do domu jakiegoś innego wirusa, w wyniku którego najpierw bolało ją gardło, następnie doszedł katar, spuchło jej oko i okolice nosa po jednej stronie, wysoko gorączkowała. Gardło miała książkowo wirusowe, tak idealnie książkowo, że nie miałam co do wirusowego podłoża absolutnie żadnych wątpliwości. Na wszelki wypadek jednak, w czwartej dobie posłałam ją z Panem Mężem mym do lekarza, coby fachowym okiem spojrzał i ocenił "moją diagnozę". Pediatra diagnozę potwierdziła, infekcja była wirusowa, oko spuchło od kataru, który przytkał jakiś kanalik lub kanaliki.
Dziś Panna Wiedźma jest niemal zupełnie zdrowa i gdyby nie pozostałości w postaci wysypki w okolicy nosa (strasznie ją wysypało od tego kataru, zrobiły się pęcherze i ogólnie nieładnie do wyglądało), można by uznać, że w ogóle nie była chora. Za to ja po dwóch dniach przejęłam od niej owego wirusa i morduję się z bólem gardła, na który absolutnie nic nie pomaga. Próbowałam już chyba wszystkiego. I nic. Jeśli to potrwa dłużej, oszaleję! Na szczęście mam tylko ból gardła (miałabym pewnie też temperaturę, ale przy takich ilościach ibuprofenu i paracetamolu, jakie łykam, po gorączce nie ma śladu). Dziecku memu ból gardła minął po 4 dobach, ja mam dziś 3 dobę, łudzę się, że jeszcze tylko jutro i odetchnę. Oby!

Ale mam też dobre wiadomości. Jestem w coraz lepszej kondycji. Uwielbiam drzemki w ciągu dnia, ale już nie muszę z nich korzystać. Nim moje dziecko się pochorowało, przez tydzień odbierałam je z przedszkola. Zaliczyłam już dwa razy robienie pierogów i kilka blach ciasta. Coraz sprawniej schodzę ze schodów i wchodzę po nich, a co najważniejsze, nie muszę już wciągać się po poręczy. Jest naprawdę dobrze. I włosy... rosną jak szalone. Podobnie brwi i rzęsy. Jedynym minusem jest fakt, że na nogach odrosły mi włosy mocne, jak chyba nigdy w życiu. Po latach korzystania z wosku i depilatora, włosy na nogach były słabe, a depilacja bezbolesna. Gdy kilka dni temu odważyłam się na pierwszą po przeszczepie depilację, byłam bliska płaczu. Po wydepilowaniu 1/4 nogi miałam serdecznie dosyć i walczyłam z namolną myślą, by porzucić tę depilację na amen. Na szczęście wytrwałam, kolejna depilacja powinna więc być nieco mniej hardkorowa ;)

Nabyłam sukienkę na okoliczność ślubu mojej siostry. I okazała się za duża (to miłe). Od przeszczepu mam około 10 kg mniej. Jeszcze około 7-8 i będę zadowolona. Siostra ma zmieni stan cywilny 16 grudnia, dziś udało mi się na tę okoliczność nabyć sukienkę dla Panny Wiedźmy, to zaś oznacza, że jeszcze tylko garnitur dla Pana Męża i będzie cacy.

Jutro spodziewam się gości, dlatego testować dziś będę przepis na sernik gotowany. Mam nadzieję, że wyjdzie (a jeśli tak, poczęstuję Was owym przepisem). No i gościom marzą się pierogi, więc... będą pewnie pierogi part 3.

To w skrócie pewnie tyle. Po 26 listopada powinni wezwać mnie na badanie PET. Mniej więcej tydzień później umówię się na wizytę u Doktor Kasi. Mam nadzieję, że wyniki będą w porządku i będę mogła odetchnąć z ulgą.