Polub mnie

środa, 28 sierpnia 2013

Bo ja tak mówię!

Znacie ten ostatnio popularny demot? Nie będę rozwodziła się nad całością, bo nie czas na to, ani miejsce, a skupię się tylko na punkcie trzecim, czyli "Logice zaawansowanej"
Nie pamiętam, czy moja mama tak mówiła. Można by więc wnioskować, że nie, bo chyba gdyby mówiła, to bym pamiętała, tak? No, ale może to nie kwestia mamy, a sklerozy mojej starczej. Wróćmy jednak do tekstu, widziałam tę listę już wielokrotnie i za każdym razem wzbudza we mnie takie same uczucia. I oczywiście rozumiem, że to ironia, niemniej... oparta na rzeczywistości. Nie tylko tej z czasów mojej mamy, ale także tej teraźniejszej.

Dlaczego ja NIE MÓWIĘ "bo ja tak mówię!"? Może dlatego, że jestem inna, że mój niewyparzony język działa zazwyczaj w porozumieniu z głową? A może dlatego, że wiele godzin spędziłam na rozmyślaniu o tym, co w wychowaniu dziecka mnie fascynuje, inspiruje i zgodne jest z moimi założeniami, a co uważam za głupie, bezsensowne i krzywdzące.
Dziecięce pytania bywają dla dorosłych karkołomne, bo albo nigdy się nie kończą, albo wywołują wytrzeszcz oczu i natychmiastowy bezgłos, kiedy zdumiony nie wiesz, jak odpowiedzieć, co odpowiedzieć, a jednocześnie zastanawiasz się, skąd to Twoje małe dziecko wzięło takie pytanie itd. Dziś moje dziecko kończy 3,5 roku, zadało więc w swoim życiu pytań tyle, że choć liczby z wieloma zerami mi nieobce - trudno mi ilość tę nazwać. I czasem rzeczywiście miałam dość. Bo ile razy można mielić niewyparzonym językiem, odpowiadając na pytanie "dlaczego", "po co", "czemu", "a kiedy" etc? No ile? Zwłaszcza, że dziecko me uparte jest, jak i jego ojciec oraz przebiegłe, jak matka, więc w momencie, kiedy uzyskiwało odpowiedź sprzeczną z oczekiwaniami, nie załamywało się, a uparcie powtarzało swoje pytanie licząc, że może za "srylionowym" razem matka się ugnie i odpowie inaczej. Problem polega na tym, że matka też uparta i niemal jak krowa - nie zmienia zdania. Więc się nie raz i nie dwa razy tak siłowałyśmy, ja i moje dziecko. Ale do rzeczy, dlaczego nie odpuszczam lub dlaczego nie zbywam słynnym "bo ja tak mówię"?
A no dlatego, że uważam to za działanie wysoce nie w porządku, wysoce niepedagogiczne i w konsekwencji wysoce szkodliwe.
Przede wszystkim chciałabym, żeby moje dziecko miało świadomość, że powinno coś robić lub czegoś zdecydowanie nie powinno z określonych powodów, a nie dlatego, że jakaś wyrocznia w osobie matki "tak chce". Dlaczego? A dlatego, że jak wyroczni zabraknie, dziecko gotowe uznać, że rzeczona wyrocznia już nie chce, zatem można. I o ile w kwestii lodów na obiad nie byłoby dramatu, o tyle w kwestii wkładania śrubokręta do kontaktu wszystko wygląda już zupełnie inaczej. Nie chcę dzielić spraw na ważne i takie, przy których dziecko można zbyć. Choć może mogłabym i cieszyłabym się spokojem w 3/4 wszystkich naszych wspólnych spraw. Dlatego więc w moim domu nie ma "nie, bo nie", "zrób i kropka" oraz "bo ja tak mówię/chcę". Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie "dlaczego?" padające z ust mojego dziecka, w istocie oczekują edukacyjnej odpowiedzi, mam świadomość, że całkiem spora część z nich jest wyrazem buntu lub eufemizmem dla "nie chcę!", a jednak odpowiadam cierpliwie i dopóki mała buźka nie przestanie pytać. Tym sposobem właścicielka małej buźki wie, dlaczego nie może bawić się kontaktem, dlaczego musi sprzątać i ma limitowane słodycze. Wie też, dlaczego i po co myje zęby, czemu nie może suszyć włosów w wannie, dlaczego jeździ w foteliku i zapina pasy oraz dlaczego do zabawy w kuchnię używa plastikowych zabawkowych sztućców, a ja nie pozwalam brać noży z kuchni. Wie oczywiście mnóstwo innych rzeczy. Nie sprawia to rzecz jasna, że przestaje pytać lub że nie zadaje pytań, na które zna odpowiedzi, ale mam świadomość, że to, co i jak robię jest słuszne ze wszech miar.

Nie chcę wychować robota, psa aportującego i podającego łapę, bo jego pan mu każe. Zależy mi na tym,
by moje dziecko umiało podejmować decyzje, wiedziało co jest słuszne i dlaczego oraz nie opierało się wyłącznie na tym, co ma odgórnie przykazane. Oczywiście, nakazy i zakazy to istotny element naszej metody wychowawczej, ale nie podstawowy i nie w bezwzględnej formie. Dziecko wie, że czegoś nie wolno, ale kojarzy zakaz z konsekwencjami, z którymi zostało zaznajomione i jest zaznajamiane na bieżąco. Wszystko jest oczywiście dostosowane do wieku i możliwości przyswojenia oraz przetworzenia informacji, trudno dwulatkowi powiedzieć, że prąd może go zabić, skoro dwulatek nie wie, co to śmierć, prawda? Wymaga to ode mnie wysiłku i ogromnych pokładów cierpliwości, bo czasem zwyczajnie potrzebuję ciszy zamiast ciągłego "dlaczego", "po co", "czemu" etc, ale myślę, że warto. Że wyrośnie pewna siebie, mądra, świadoma zagrożeń, powodów i skutków. Że łatwiej będzie jej decydować wiedząc, co może się stać albo dlaczego coś się dzieje i nie będzie potrzebowała mnie wiszącej nad nią i wydającą polecenia. Moje dziecko umie też prosić i wymagać, podpierając to odpowiednią argumentacją. Nie mówi "bo tak", a wskazuje powody, dla których prosi i chce otrzymać aprobatę. Zachwyca mnie niejednokrotnie logiką swojego myślenia i łączenia różnych kwestii. Mogę się z nią siłować na słowa, ale nie muszę walczyć o to, czyje "bo chcę" lub "bo tak" ma większą moc. Nie muszę budować swojej mocy na jej poniżaniu - czyż nie tak odebrałaby moje "ja mogę sobie chcieć, a ty nie możesz"? czyż nie czułaby się mniej ważna, gorsza, mniej warta?

W moim domu, owszem, liczy się moje zdanie, ale dlatego, że jest podparte logicznymi, racjonalnymi i mądrymi argumentami, nie dlatego, że "ja tak chcę".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz