Polub mnie

niedziela, 28 maja 2017

Refleksyjnie

All rights reserved/lady_in_red
Spojrzałam dziś za siebie i patrzyłam na to wszystko, co za mną.
Dzięki temu mogłam jeszcze bardziej cieszyć się tym, co "dziś". Nie tylko uśmiechałam się od ucha do ucha, ale wręcz śmiałam na głos. Ze szczęścia. Że mogę być dziś tu, gdzie jestem i gdzie jest moje miejsce. W moim domu, na "mojej" trawie, z moim dzieckiem... Że mogę robić z nim durne zdjęcia, skakać na skakance, uczyć grać w badmintona, urządzać wojnę na bańki mydlane i leniwie leżeć na trawie... że mogę robić te wszystkie niepoważne rzeczy, które powinny robić mamy i córki.

All rights reserved/lady_in_red
Dokładnie rok temu rozpoczynał się mój Plan B.
Tego dnia nie robiłam żadnej z tych rzeczy. Walczyłam ze wszystkimi możliwymi skutkami ubocznymi "nowej chemii". Kilka dni później przyszło mi pakować walizki. Do szpitala. Pamiętam, jakby to było wczoraj. To życie na walizkach. Te wyjazdy i powroty "na chwilę". Te wszystkie starania, by wydawało się, że poza szpitalem jest normalne życie...
O hardkorowym leczeniu nawet nie wspomnę.

All rights reserved/lady_in_red
Dziś zbieram się do kolejnego pakowania walizek. Od kilku dni myślę sobie: to cudowne uczucie, pakować się i szykować na wakacje, a nie do szpitala. 3 dni. Nie mogę się doczekać!

piątek, 26 maja 2017

FilSowa, czyli swój pierwszy raz mam za sobą ;)

All rights reserved/lady_in_red
Zdjęcie jakości marnej, ale i światło marne, i nie chciało mi się szukać aparatu... Oto FilSowa. Tak się zwie. Zajęła mnie przez lekko ponad dwie godziny, mimo iż taka niewielka. Tak, nie jest idealna. Ale jak na pierwszy raz... jest w porządku.
Panna Wiedźma nie widzi wad. Porwała FilSowę do łóżka i tyle ją widziałam. Cieszę się, że ona się cieszy. I wiem, że to nie będzie moja ostatnia.
Dziś tylko tyle. Padam na buziak.

środa, 24 maja 2017

Złote Pasmo dla Sweet Voices Mini!

Trzeba przyznać, że wzruszyłam się. A przy tym poczułam coś na kształt pomieszania dumy, radości i satysfakcji. I choć to nie jest mój sukces, cieszy mnie, jak własny.
Nie mam wątpliwości, że oklaski, gratulacje i wszelkie laury należą się Pani Dyrygent. Włożyła mnóstwo pracy i cierpliwości w to, by w tak krótkim czasie przygotować te Nieoszlifowane Diamenciki do ich pierwszego ważnego egzaminu. Złote Pasmo jest wyróżnieniem, na które w pełni zasłużyła, bo bez niej, żadne z tych Maluchów nie byłoby w stanie osiągnąć aż tyle.

Oczywiście trzymam kciuki za dalsze sukcesy, a przede wszystkim za postępy w kształceniu Nieoszlifowanych Diamencików ze Sweet Voices Mini!

A tak całkiem prywatnie, jestem dumna z mojej Panny Wu. Z tego, jak się zmobilizowała, jak się starała dać z siebie wszystko to, co najlepsze... I choć w czasie zajęć oraz prób, nie zawsze miała ochotę na perfekcyjne ćwiczenie, na koniec pokazała klasę. Widziałam to. I byłam szczęśliwa, że ZNÓW stanęła na wysokości zadania. Odsunęła na bok wszystko, co niepotrzebne i ZNÓW pokazała mi, że wie, kiedy sobie można pozwolić na "mamoooo, nie mogę ćwiczyć, bo jestem głodna", a kiedy sytuacja wymaga dyscypliny. Moja Gwiazdka!

Zainteresowanym - prezentuję krótką fotorelację z tego szczególnego dnia ;)


Przed koncertem...
All rights reserved/lady_in_red

... jest czas na "miny"
All rights reserved/lady_in_red

... i na wygłupy
All rights reserved/lady_in_red

... na rozruszanie się - też jest.
All rights reserved/lady_in_red

A potem...
All rights reserved/lady_in_red

... pełna mobilizacja
All rights reserved/lady_in_red

... by wyszło słodko, wdzięcznie i pięknie!
All rights reserved/lady_in_red

... po wszystkim, można pozować na schodach
All rights reserved/lady_in_red

... albo przy oknie
All rights reserved/lady_in_red

Przy kwiatach - też można...
All rights reserved/lady_in_red

Jeszcze tylko jedno i...
All rights reserved/lady_in_red

FONTANNA - nagroda...
All rights reserved/lady_in_red

... za trudy dzisiejszego dnia! ;)
All rights reserved/lady_in_red

niedziela, 14 maja 2017

Nie-śpiąc...

All rights reserved/lady_in_red
Delektuję się ciszą. A właściwie - delektowałabym się, gdyby nie fakt, że mój Aktualnie-Obrażony-Pan-Mąż, wydaje przez sen dźwięki, jak stary traktor. Wiem, że nie zasnę przy wtórze takiej muzyki, więc zamiast tłuc się bez sensu, postanowiłam nasmarować kilka słów...

Weekend minął mi nie wiem, kiedy. Sobota w towarzystwie Mamy, spędzona głównie przy maszynie. Kombinowałyśmy spódnicę tiulową dla Panny Wu. Potrzebujemy jej na egzamin za tydzień. Kombinować musiałyśmy, bo oto okazało się, że mi się nagle nie podoba to, jak Panna Wu wygląda w spódnicy, którą kupiłam, więc Mama się ulitowała i zabrała za uszczęśliwianie mnie taką zmianą wyglądu spódnicy, bym była zadowolona. Efekt - cudo! Jestem zadowolona. Byłoby idealnie, gdyby Panna Wu nie wykręciła nam numeru stulecia i nie wciągnęła brzucha przy którejś z kolei przymiarce sprawdzającej, czy wszystko dobrze robimy. Myślałam, że ją wystrzelę w kosmos, gdy się na koniec okazało, że spódnicy brakuje dobrych 2 czy 3 cm, by się zapięła. Podziwiam moją Mamę. Serio! Ma anielską cierpliwość! No ale... ostatecznie wyszło nam super i jestem zadowolona, zarówno z samej spódnicy, jak i z tego, jak Panna Wu się w niej prezentuje.

All rights reserved/lady_in_red
Dziś natomiast szyłam sobie sama. Rekreacyjnie. Wyszła mi Dżin-Sowa, czyli efekt burzliwego romansu Dżina Z Lampy z Sową Z Lasu. Potem była druga. A gdy skończył się z hukiem burzliwy ów romans... Powstała kolejna sówka do kolekcji, która za jakiś czas ozdobi nowy pokój Panny Wu.
Tu nadmienię, bo mam wrażenie, że jeszcze o tym nie mówiłam, że od kilku dni Panna Wu ma swój pokój tymczasowy. Czekamy na meble, ale nie chcieliśmy czekać z moją wyprowadzką z sypialni, więc mamy kompromis. W sypialni zostały meble, które w ostateczności trafią do salonu (w którym śpimy z Panem Mężem), powędrowało tam biurko, które zostanie zamienione na nowe, no i zdecydowana większość zabawek - też tam powędrowała. Panna Wu się cieszy, a ja razem z nią.

Z sówkami mogę teraz szaleć, ćwicząc ręce i sprawdzając pomysły. Mama przywiozła mi mnóstwo materiałów i dodatków, do tego obdarowała mnie maszyną do szycia oraz akcesoriami niezbędnymi na początek, więc niczego mi nie brakuje. No i nic mnie nie prowokuje do rzucania pod nosem mięsem (dotychczas prowokowała stara, właściwie niepełnosprawna maszyna teściowej, która została mi użyczona na okoliczność szycia, którym zapewniałam sobie czas wolny od histerycznego strachu przed wizytą w Krakowie). Nowa maszyna - tj. moja maszyna, bo fizycznie ona wcale nowa nie jest (i chwała jej za to!) sprawia, że aż się człowiekowi chce!
Chcę też wypróbować patent na sówki z filcu (szyte ręcznie) i nie mogę się już doczekać efektów tych prób.

A poza sowim fiołem... odliczam dni do wyjazdu i zaklinam pogodę. Nie muszę mieć upałów, ale... żeby choć nie padało.

sobota, 13 maja 2017

No to wszystko już wiem ;)

Oczywiście przesadziłam w tytule. Nie wiem wszystkiego... Wiem - ogólnie rzecz ujmując - niewiele... ale wiem to, co na ten moment jest dla mnie najważniejsze. W badaniu TK wznowy nie widać. Doktor eM rzekła, że wprawiającego mnie w stan przedzawałowy węzła na szyi mam nie ruszać, nie miętolić i nie obmacywać. Mam go zostawić w świętym spokoju i... i żyć. Mam się wyszykować na zaplanowane wakacje, pojechać, odpocząć...

Dla jasności - TK przyniósł nie tylko cudowne wiadomości j.w. Ale... godząc się najpierw na chemioterapię, później na kolejne chemie, w końcu na przeszczep, liczyłam się ze wszystkimi skutkami ubocznymi. Liczyłam się z ceną, jaką przyjdzie mi zapłacić. Wciąż powtarzam sobie (i obie moje Doktor mi powtarzają), że przeszłam bardzo trudną drogę, bardzo - bardzo ciężkie leczenie, które zabija, więc mam od siebie nie wymagać. Mam sobie dać czas, odpuścić, zwolnić i nie oczekiwać, że wszystko będzie, jak książka pisze, a ja sama będę sprawna, żwawa i w formie, jak młoda gazela... No więc staram się. Bardzo się staram wdrażać to wszystko w życie.

Czwartkową wizytę w Krakowie uznaję za szczęśliwą. Nie ma dramatów, jest zielone światło na wszystkie moje plany, nie ma powtórki sprzed roku. I niech tak zostanie. Poczułam ulgę. Niewyobrażalną. Moje serce takie radosne, duch taki spokojny, umysł taki czysty... Demony odfrunęły. Na tym się skupiam. Wiem, że wrócą w okolicy kolejnej kontroli. Wiem, że będą mnie dręczyć, szczypać i szeptać do ucha... ale na razie mam je w głębokim poważaniu. Na razie nie przyjmuję do wiadomości żadnych szeptów, chichotów demonicznych, wizji. Na razie żyję wyjazdem, na który mam zgodę. Jestem szczęśliwa i spokojna. I choć wiem, że to z czasem minie... chwilowo zawładnęło mną zupełnie i przyniosło ulgę.

Negatywne wyniki, o których wspominałam ostatnio, taka - a nie inna - interpretacja TK i ogólna moja forma sprawiły, że Doktor eM dała zgodę na szczepienie. Dostałam receptę i jestem już po I dawce szczepienia na WZW B. Kolejne za miesiąc.
W planach jest jeszcze jakaś specjalistyczna TK, której nazwy nie pamiętam, ale pamiętam, że wyjaśniono mi, iż jest to "TK o wysokiej rozdzielczości" - ale to dopiero we wrześniu pewnie. Do września (nawet nie pamiętam, którego) mam spokój. Mogę nie odwiedzać Magicznego Krakowa, ewentualnie odwiedzać go wyłącznie rekreacyjnie, turystycznie. Oczywiście, gdyby cokolwiek się działo, mam przyjeżdżać i będziemy kombinować, jak mi pomóc, ale jeśli nic się nie będzie działo, mam po prostu żyć.

Nie ukrywam, że maj mam nie tylko na stole, ale i w duszy. I mimo iż aura nie rozpieszcza, mimo iż leje, wieje i ogólnie buro jest, czuję się, jakby w moim wnętrzu świeciło najpiękniejsze słońce. Jakby skowronki śpiewały, kwiaty kwitły, a dzieci śmiały się na cały głos i rozsiewały w powietrzu dmuchawce. Jest dobrze.


niedziela, 7 maja 2017

Moje życie bez słodyczy...

 ... byłoby bardzo smutne. A ponieważ aktualnie utknęłam w takim miejscu, że nieważne, co jem, jak jem, ile jem i kiedy jem - waga stoi (na wysokim poziomie) lub rośnie (i nie ma na to reguły żadnej)... ponieważ też żyję w stresie związanym z wynikami, o których dowiem się już w czwartek (dopiero w czwartek!) postanowiłam dopieścić swój niewyparzony język (nie mam bladego pojęcia, dlaczego mówi się o pieszczeniu podniebienia, skoro to język przede wszystkim odbiera bodźce). Jakiś czas temu moja mama doszła do wniosku, że jest już w takim wieku, że z chęcią by jadła, ale piec nie ma siły, czasu i ochoty. W związku z powyższym swoje bogate zasoby foremek najróżniejszych podzieliła między mnie i moją siostrę, zostawiając sobie tylko symboliczne ilości, na wypadek, gdyby "ją naszło" ;)

Dostałam więc foremki na rurki, na orzeszki dwa rodzaje, na babeczki i tarteletki... Dostałam też więcej foremek do wykrawania. Część z tego wszystkiego należało jeszcze do mojej babci, więc jest dla mnie tym bardziej sentymentalne... No ale wróćmy do tematu. Postanowiłam skorzystać z metalowych dobrodziejstw i sprawdzić, czy mnie też się uda...
Rurki z kremem chodziły za mną już od jakiegoś czasu. Ale po 1) miałam mnóstwo roboty i załatwień najróżniejszych, po 2) stres nie pozwalał mi stanąć w kuchni... Wczoraj jednak stres pozwolił. Nie zmalał, wręcz przeciwnie, ale jakimś dziwnym sposobem tak się złożyło, że zebrałam się w sobie i raz-dwa zagniotłam ciasto. Przepis na rurki z kremem dostałam od mamy wraz z moimi "rodowymi skarbami" - jak nazwałam pudło z foremkami. Mistrzynią rurek była zawsze mama. Wychodziły jej cudowne, obłędnie dobre, zachwycały każdego. Mam nadzieję, że kiedyś i ja dostąpię tego zaszczytu. Ale.. póki co, mogę stwierdzić, że jest to zajęcie o wiele mniej pracochłonne, niż mi się początkowo zdawało. Ciasto mi wyszło. Bez trudu upieczone rurki opuszczały foremki (tego się chyba bałam najbardziej). Rurki nadziewałam waniliowym kremem budyniowym na maśle. Na koniec obtoczyłam każdą nadzianą rurkę w cukrze pudrze i po ułożeniu na talerzu, oprószyłam pudrem tam, gdzie obtaczanie nie dało rady.

Zjadłam w sumie 5 (tak! PIĘĆ!!!). Panna Wu - 2. To komplement, wszak Panna Wu jest bardzo wybredna, jeśli o tego typu słodycze chodzi. Zajadała aż miło. I prawda jest taka, że bardzo nam smakowały. Bardzo - bardzo!

Kolejne będą orzeszki. Niech no tylko mama podaruje mi rodzinny przepis ;)

piątek, 5 maja 2017

O egzaminie i troskliwej córce ;)

All rights reserved/lady_in_red
Sytuacja miała miejsce 29 kwietnia. Zadzwoniła do mnie Dyrygentka Sweet Voices z zapytaniem, jaki rozmiar koszulki zamówić dla Panny Wu. Przy okazji podzieliła się ze mną informacjami, dotyczącymi najbliższej przyszłości. I tak, dowiedziałam się, że 22 maja, moje dziecko ma egzamin muzyczny (cały zespół ma, nie że tylko moje dziecko).
O terminie egzaminu dowiedziałam się tamtego dnia od Pani Dyrygentki. Dowiedziałam się również, że mam na okoliczność owego egzaminu nabyć tiulową spódniczkę w dowolnym kolorze oraz przygotować białe rajstopki. Rozmawiałyśmy o szczegółach, o uczesaniu i innych organizacyjnych kwestiach, dowiedziałam się wszystkiego, więc się pożegnałyśmy. Po rozmowie z Panią Dyrygentką, pytam dziecka, czy wie, że ma egzamin.
Wiem. Rzecze pewna siebie, nieprzejęta.
A wiesz, że potrzebujesz spódniczki?
Wiem. Odpowiada w tym samym tonie.
A wiesz, kiedy ten egzamin? 
Wiem, 22 maja, w poniedziałek.
To dlaczego mi nie powiedziałaś? Pytam zdziwiona do granic możliwości.
Bo jestem dobrze przygotowana, a ty się nie możesz denerwować, pamiętasz? Lekarz ci zabronił. 
No dobra, ale muszę ci kupić spódnicę. Tłumaczę się.
Tak, mamo, ale na 22 maja musisz, a to jeszcze 3 tygodnie, o ile dobrze obliczyłam.

Troskliwa, opanowana, nieprzejęta. Cała Panna Wu.

środa, 3 maja 2017

A jednak całowania nie będzie... i inne opowiastki.

... no w każdym razie nie teraz. Serce mi pękło, choć rozum podpowiadał, że przecież żaden dramat nie nastąpił. Że przecież tyle czasu dawałyśmy radę na odległość, to i teraz damy, nic się nie zmieni... Powariowałam. I choć wiem, że na tę chwilę jakby nie ma szans na spełnianie marzeń, niezmiennie kombinuję, jak by tu "obejść system". Jak by tu choć na chwilę, skoro już nie można tak, jak było w planach, skoro się nie da, bo wszystko na przeszkodzie stoi. I pewnie coś wykombinuję, bo przecież mam ciśnienie. Bo się nastawiłam. Bo tak bardzo chciałam. Bo tak mi się wydawało...

Dostałam nauczkę, prztyczka w nos dostałam. Żeby się nie pysznić, że pstryknę palcem i mi się stanie. Mogę sobie pstrykać do woli, a świat i tak podąży w najmniej oczekiwanym kierunku... Tak! Następnym razem z większą pokorą podejdę do planów i marzeń. Ale nie zrezygnuję z nich. Na pewno nie!

To tyle tytułem wstępu.

Dalej będzie kilka niusów. Po pierwsze, Panna Wu dostała się do szkoły, którą dla niej wybraliśmy (nie była to szkoła rejonowa, więc brała udział w rekrutacji i udało się). No! Tak więc od września będę miała w domu szkolniaka. I cieszę się i jakoś tak mi dziwnie... Trzeba się będzie rozstać z kochanym przedszkolem, z cudownymi paniami i "pójść w nieznane". Dla jasności - to są moje rozterki. Nie dziecka. Dziecko, jak zwykle, przygotowywane jest przeze mnie tak, by przebierało nogami z radości na myśl o nowym, które na nią czeka. Oswoję się. Tak, jak się oswoiłam, gdy maleńką moją Wu posyłałam do przedszkola. Będę twarda ;)

All rights reserved/lady_in_red
Po drugie... odliczam czas do 11 maja. Czekanie jest naj-gor-sze. 11 maja dowiem się, jak wyszła moja tomografia, a więc czy ze spokojnym sercem pojadę na wakacje, czy też "coś się po-dzieje". Tej drugiej opcji nie przyjmuję do wiadomości, aczkolwiek nie ukrywam, że bardzo męczy mnie sama świadomość, że mimo wszystko różnie może być. Co tu dużo gadać, dostaję "na głowę" i to konkretnie. Dlatego znajduję sobie twórcze zajęcia, które wymagają ode mnie koncentracji i nakładu pracy, dzięki którym mogę choć na chwilę odsuwać od siebie wszystkie czarne wizje. Kombinuję z sówkami dla Panny Wu do jej nowego pokoju i z zakładkami do książek (to akurat od dziś, dla testów), których to zakładek potrzebuję mnóstwo, bo raz, że sama dla siebie, a dwa - moja Panna Wu się roz-czytała i oto brakuje zakładek jeszcze bardziej.
Tak więc korzystam z pożyczonej, starej i działającej jak-jej-się-zechce maszyny i tęsknym wzrokiem wypatruję swojej, która być może już w przyszłym tygodniu do mnie dotrze. Mam takie poczucie, że na swojej, szyjącej jak należy, szybciej się nauczę i lepiej mi będzie wychodziło.

All rights reserved/lady_in_red
Nabyłam też kilkanaście arkuszy filcu, coby sówki do pokoju Panny Wu były różnorodne. Nie tylko sówki poduszki z materiału, czy sówki przytulanki, ale także filcowe sówki dekoracyjne, które (mam nadzieję) sprawią, że nowe meble staną się bardziej dziecięce niż młodzieżowe ;)
Mam nadzieję, że mi wyjdzie i będę się mogła pochwalić, zarówno sowią kolekcją, jak i nowym pokojem dla Dużej Mojej Dziewczynki :)

Spoglądam na to wszystko, co napisałam i przychodzi mi do głowy, że mój niewyparzony język wrócił do formy. Zaczynając, chciałam sprostować tylko wcześniejszą informację o spełnianiu marzeń. Ale gdy zaczęłam, to już "poszło", więc zmieniłam tytuł i starałam się palcami nadążyć za napływającymi myślami. Chciałam jeszcze o egzaminie i troskliwej córce, ale... zostawię to na następny raz.

Póki co, trzeba skończyć. Na zakończenie więc powiem, że miałam dziś okazję wrócić do dawnych przyzwyczajeń. Wprowadzić w życie sprawdzony, stary, dobry sposób na uspokojenie serca, ukojenie duszy i złapanie oddechu. Krótko, ale jednak... Leżałam na trawie i patrzyłam w niebo. I tak mi było dobrze, tak spokojnie... tak daleko były wszystkie demony, że przez tę chwilę wierzyłam, że nie istnieją...

All rights reserved/lady_in_red
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie (tak, tak! Widzę Was, mimo że milczycie i chcę, żebyście wiedzieli, że jesteście dla mnie bardzo ważni!) Do następnego razu!