Wzięło mnie na całego. Jak wspominałam - przestałam ryczeć, gdy podczas prób recytacji Mała Wiedźma kończyła swój wiersz przesłodkim głosem: "byś dla prawnuków miała jeszcze zdrowie, bo kto moim dzieciom bajeczkę opowie?".
Przestałam ryczeć dla niej - dla Małej Wiedźmy, bo biedna na siebie winę za płacz mój brała. Nie zmienia t jednak faktu, że ściska mi serce. Tak, tak... doskonale wiem, że jako dziecko najmłodszej córki babci mej, małe miałam szanse, by babcia ma ukochana opowiadała bajeczki Wiedźmie Małej... Wiem, ale to niczego nie zmienia...
Babcia odegrała w moim życiu, dorastaniu, kształtowaniu siebie, poglądów, zachowań, światopoglądu i reszty - ogromną rolę. Babcia uczyła mnie tolerancji przykładem, a właściwie opowieściami z czasów wojny. Miała w zwyczaju (tak zupełnie na marginesie) mawiać, gdy ją coś maksymalnie zirytowało: ja dwie wojny przeżyłam, ale czegoś takiego nie widziałam. Nigdy się nie wymądrzała, nigdy nie chwaliła wiedzą, uczyła całą sobą, przykładem, nie morałami i regułkami. Z celebracją piła herbatę, z cytryną i miodem. Latem uwielbiała wyglądać przez okno - zwłaszcza w czasie, kiedy zejście piechotą z 3 piętra i wyjście tam z powrotem było dla niej nie lada wyczynem. Babcia jest moją bohaterką, moim guru, moją własną, osobistą świętą. To do niej uciekałam przed problemami, do niej biegłam się wygadać, u niej szukałam ukojenia... To z nią kojarzy mi się dzieciństwo, jej zasługą jest moje bycie damą. Ona nauczyła mnie manier, zasad szeroko pojmowanego Savoir Vivre, ona POKAZAŁA jak być damą i jak żyć, by nie tylko ludzie mnie poważali i szanowali, ale także bym sama mogła co rano spojrzeć sobie w oczy. Uwielbiałam jej powiedzonka i cierpliwość anielską, uwielbiałam za chusteczkę, którą zawsze miała w kieszeni i którą podawała mi, bym wytarła oczy. Za wafelki pod ławą, za miłość w oczach, za ręce tak dobre, że chciało się je traktować ze szczególnym namaszczeniem. Za te wszystkie piękne wspomnienia, które mam dzięki niej i których nikt mi nigdy nie odbierze... Łączyła nas szczególna więź, mam wrażenie, że taka magiczna, inna niż ta, która łączyła ją z pozostałymi wnukami i wnuczkami. Nigdy nie traktowała ich inaczej/gorzej, ale... Heh, właśnie zdałam sobie sprawę, że trudno to wytłumaczyć.
Myślałam, że nie będę umiała bez niej żyć. Myliłam się. Dała mi wszystko, co było mi potrzebne do wzięcia się w garść i dalszego życia bez niej, choć... choć w zasadzie stale z nią. Inaczej niż dotąd, ale jednak stale z nią.
Żałuję tylko, że już nigdy nie poczuję miękkości jej skóry, nie spojrzę w niesamowicie niebieskie, kochające oczy, nie zobaczę w nich dla siebie oazy spokoju, ostoi bezpieczeństwa... żałuję, że już nigdy jej nie pocałuję i nie przytulę się do niej. Brak mi tego.
Żałuję też, że nie wychowa mojego dziecka, nie zaczaruje jej dzieciństwa tak, jak zaczarowała moje, że... że nie miała okazji opowiedzieć bajeczki mojemu dziecku...
Z drugiej jednak strony... przecież ona jest we mnie, ze mną, w tym, co robię, jaka jestem, czemu hołduję i przed czym klękam... a więc? A więc może jeszcze nie wszystko stracone?
*******************************************************************************
Wieczne odpoczywanie racz JEJ dać Panie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz