Ja bym może nawet uległa pokusie zebrania tych słów, ale... resztki zdrowego rozsądku, lęk o dziecko, które w ciągu dnia jest zdane wyłącznie na mnie, więc gdyby coś mi się stało, jego bezpieczeństwo byłoby zagrożone oraz nabyta wiele lat temu wiedza, że bez snu człowiek umiera każą mi pozwalać sobie na obejmowanie Morfeusza. Kocham swoje życie, dlatego nie zamierzam w taki sposób się go pozbyć.
Tak w skrócie będzie, skoro już mi się udało usiąść. Powstał dziś kolejny amulet. Mój. Małe hematyty i koral. Wyszło super. No dobrze, może nie idealnie, ale jestem zadowolona, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że raczkuję.
Myślę też o tym, by zrobić podobny dla zielonego. Z pewnością nie dziś, ale... może się skuszę. To dobre połączenie, dobre zarówno dla mnie, jak i dla niego. O hematycie już było, dlatego skupię się wyłącznie na koralu, który daje temu, kto go nosi pokorę, skromność i mądrość. Sprawia, że pozbywa się on lęków, nerwów, paniki i niepotrzebnie rozbudzonych emocji. Koral stymuluje odwagę i życiową energię, sprzyja realizacji planów i spełnianiu marzeń. Obdarza człowieka harmonią, niweluje zmęczenie, wprowadza spokój i ład w życie rodzinne oraz stymuluje rozwój zdolności dyplomatycznych. Pozwolę sobie pominąć całą gamę przypisywanych mu działań leczniczych oraz dobroczynnego wpływu na organy i układy, bo zdecydowanie bardziej zależy mi na tych wymienionych. Zainteresowanych odsyłam w adekwatne miejsce.
Mój koral jest wyjątkowy, naturalny, nieoszlifowany, nieprasowany, kruchy i delikatny, cudowny. Maleńkie, sześcienne hematyty zaś tworzą dla nich - bo korali mam trzy - imponujące tło.
Wiecie, skąd zwyczaj wiązania czerwonej kokardki przy noworodku? Z czasów, kiedy wierzyło się w magię kamieni. Wtedy koralowy naszyjnik zwykło było się dawać ciężarnej, a korale nad łóżeczkiem malucha miały go chronić przed złymi urokami i innym, niepożądanym działaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz