Polub mnie

piątek, 6 września 2013

Przede wszystkim jestem sobą

Dziwię się bardzo, kiedy kobieta stając się matką zapomina o tym, że jest sobą. Oczywiście wiem, jak działają poporodowe hormony i że się wtedy rozpływa nad kupkami, rzygami i takimi tam innymi dziecięcymi wydzielinami, ale wiem też, że to dość szybko mija. Co więc jest potem? Z jakiego powodu nagle całe, calusieńkie życie staje na głowie i toczy się jakby dziecko było jego jedynym - JEDYNYM - elementem? Tego jeszcze nie wiem, ale bacznie się przyglądam, próbując zgłębić tajemnicę niepoznaną.
Kocham swoje dziecko nad życie, jest moją gwiazdką, spełnionym marzeniem, bajką mą, miłością, słodyczą i wszystkim, co piękne, ale... Gdy mnie pytają, kim jestem, nie odpowiadam "mamą". Bo nie! Nie jestem przede wszystkim mamą. Przede wszystkim jestem sobą - kobietą z pomysłami, wadami, planami, wizjami, z pasjami i upodobaniami, z pewną filozofią, której hołduję, z oczekiwaniami. Mamą jestem również, ale nie przede wszystkim. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by zamknąć się w klatce i sprowadzić wyłącznie do jednej roli. Może to kwestia mojej wszechstronności, a może umiłowania tego, co dla mnie ważne. Oczywiście, gdyby dziecku memu działa się krzywda - natychmiast rzuciłabym WSZYSTKO i stanęła na rzęsach, byle je ratować, ale w normalnych okolicznościach...
W normalnych NIE JESTEM pełnoetatową mamą, mimo że nikt mi NIGDY nie pomagał w opiece nad dzieckiem i póki co nie uczęszcza do opiekuńczo-oświatowej placówki. Jaka jestem? Po części już o tym pisałam tutaj. Ale, że trudno mnie zamknąć w kilku słowach, a nawet kilku tysiącach słów... Można by sporo notek o mnie napisać i zdecydowanie nie byłyby to notki mamusiowe.

Czytam, gram na gitarze,bałaganię, sypiam na kartkach, zapiskach, notatkach, zachwycam się poezją,
delektuję słońcem, uwielbiam pierogi, złoszczę się, gdy mi nie wychodzi i zdecydowanie zbyt dużo myślę. Marzę, nie tylko o tym, by moje dziecko było zdrowe i szczęśliwe albo by dało mi spokojnie przespać noc. Uwielbiam je, ale pozwalam sobie marzyć o kwestiach zupełnie z nim niezwiązanych. Pozwalam sobie być Kasią, nie mamą. I dobrze mi z tym. Nie czuję się złą matką tylko dlatego, że umiejscowiłam rolę mamy, w jakiej przyszło mi się spełniać, na którymś tam miejscu - nie na pierwszym. Ważne są dla mnie przyjaźnie, uczucia, emocje, nocne pogaduchy, szeptane zwierzenia i wszystko to, co nie łączy się ani z dzieckiem, ani z macierzyństwem. Mogę rozmawiać o tym, że jakiś geniusz napisał w artykule o najwęższych budynkach świata "Ma kształt wąskiego prostopadłościanu o podstawie równoramiennego trójkąta" (Tutaj, gdyby ktoś miał życzenie sprawdzić;)) i śmiać się, że to wyższa matematyka, że trzeba wybaczyć autorowi, wszak humanistą jest, może uczył się po reformie wprowadzającej gimnazjum zamiast ośmioklasowej podstawówki, więc nie musi wiedzieć, że definicja prostopadłościanu określa jasno, że to bryła, mająca w podstawie prostokąt (i tylko prostokąt), mogę o Pieśni nad Pieśniami i magii kamieni, o Haydnie, Griegu czy Debussy'm oraz Rynkowskim, Amy Macdonald, Miss Li czy Adele... Do czego zmierzam? Do tego, że moja percepcja znacznie wykracza poza wąskie ramy macierzyństwa, a ja nie lubię narzucać sobie ograniczeń, dlaczego więc miałabym to robić? W imię czego zabunkrować się w czterech ścianach pieluch, kaszek, smoczków i zabawek? Uwielbiam ten czas, kiedy jestem tylko z moją córką, kiedy coś razem tworzymy, wygłupiamy się, przytulamy, bawimy, rysujemy, poznajemy świat, śpiewamy, piszczymy i szalejemy, ale ani dla niej, ani dla mnie nie byłoby dobrze, gdybyśmy zamknęły się na wszystko inne. Lubię pytać. Nie tylko o to, czym sprać marchewkowy obiad z białego t-shirtu lub jak złagodzić ból podczas ząbkowania. Spełniam się poszerzając horyzonty, poznając ludzi różnych ode mnie, fascynujących, bogatych intelektualnie, mających do powiedzenia coś więcej niż tylko "to jest moje dziecko". Nie stronię od rodziców, nie ucinam rozmów na temat dzieci, zachwycam się własnym i rozpływam nad cudzymi, ale... to nie jest clou mojego życia. To ważna część, ale nie chcę i nie będę sprowadzać do niej wszystkiego. Mam świadomość tego, że kiedy moje dziecko na mnie patrzy - widzi wzorzec. I cieszę się, że kopiuje, naśladuje, koduje w małej główce, że można godzić wiele ról. Że wcale nie trzeba "kołysać wózkiem sklepowym", na pytanie  "Jaką ostatnio książkę czytałaś?" odpowiadać "Bardzo głodną gąsienicę", wchodzić podjazdem dla wózków mimo tego, że idzie się samemu, proponować mężowi kaszki na śniadanie i rzucać się od razu na dział dziecięcy, gdy tylko przekroczy się wrota sklepu. Że nie trzeba tego wszystkiego robić, by być dobrą mamą, że można pozwalać sobie na Mastertona, poezję ks. Twardowskiego czy nie-dzieciowe blogi, można
kupować "tylko dla siebie", cieszyć się zapachem perfum, słuchać muzyki tematycznie niezwiązanej z dziećmi i znakomicie czuć się w towarzystwie ludzi bezdzietnych, którym tematy kaszko-pieluchowe są zupełnie obce. Cieszę się, że uczy się ode mnie, że macierzyństwo nie przekreśla życia, tylko je urozmaica, dopełnia, podkreśla, ale nie wymaga wyłączności, by było wartościowe, ważne i dawało spełnienie. Cieszę się, że będzie kiedyś wyjątkowa, jeśli zechce - będzie mamą, ale przede wszystkim zostanie sobą, jak ja i nie zamknie się przed pięknem świata i wyjątkowością tego, co może ją spotkać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz