All rights reserved/lady_in_red |
Dzięki temu mogłam jeszcze bardziej cieszyć się tym, co "dziś". Nie tylko uśmiechałam się od ucha do ucha, ale wręcz śmiałam na głos. Ze szczęścia. Że mogę być dziś tu, gdzie jestem i gdzie jest moje miejsce. W moim domu, na "mojej" trawie, z moim dzieckiem... Że mogę robić z nim durne zdjęcia, skakać na skakance, uczyć grać w badmintona, urządzać wojnę na bańki mydlane i leniwie leżeć na trawie... że mogę robić te wszystkie niepoważne rzeczy, które powinny robić mamy i córki.
All rights reserved/lady_in_red |
Tego dnia nie robiłam żadnej z tych rzeczy. Walczyłam ze wszystkimi możliwymi skutkami ubocznymi "nowej chemii". Kilka dni później przyszło mi pakować walizki. Do szpitala. Pamiętam, jakby to było wczoraj. To życie na walizkach. Te wyjazdy i powroty "na chwilę". Te wszystkie starania, by wydawało się, że poza szpitalem jest normalne życie...
O hardkorowym leczeniu nawet nie wspomnę.
All rights reserved/lady_in_red |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz