Polub mnie

niedziela, 7 maja 2017

Moje życie bez słodyczy...

 ... byłoby bardzo smutne. A ponieważ aktualnie utknęłam w takim miejscu, że nieważne, co jem, jak jem, ile jem i kiedy jem - waga stoi (na wysokim poziomie) lub rośnie (i nie ma na to reguły żadnej)... ponieważ też żyję w stresie związanym z wynikami, o których dowiem się już w czwartek (dopiero w czwartek!) postanowiłam dopieścić swój niewyparzony język (nie mam bladego pojęcia, dlaczego mówi się o pieszczeniu podniebienia, skoro to język przede wszystkim odbiera bodźce). Jakiś czas temu moja mama doszła do wniosku, że jest już w takim wieku, że z chęcią by jadła, ale piec nie ma siły, czasu i ochoty. W związku z powyższym swoje bogate zasoby foremek najróżniejszych podzieliła między mnie i moją siostrę, zostawiając sobie tylko symboliczne ilości, na wypadek, gdyby "ją naszło" ;)

Dostałam więc foremki na rurki, na orzeszki dwa rodzaje, na babeczki i tarteletki... Dostałam też więcej foremek do wykrawania. Część z tego wszystkiego należało jeszcze do mojej babci, więc jest dla mnie tym bardziej sentymentalne... No ale wróćmy do tematu. Postanowiłam skorzystać z metalowych dobrodziejstw i sprawdzić, czy mnie też się uda...
Rurki z kremem chodziły za mną już od jakiegoś czasu. Ale po 1) miałam mnóstwo roboty i załatwień najróżniejszych, po 2) stres nie pozwalał mi stanąć w kuchni... Wczoraj jednak stres pozwolił. Nie zmalał, wręcz przeciwnie, ale jakimś dziwnym sposobem tak się złożyło, że zebrałam się w sobie i raz-dwa zagniotłam ciasto. Przepis na rurki z kremem dostałam od mamy wraz z moimi "rodowymi skarbami" - jak nazwałam pudło z foremkami. Mistrzynią rurek była zawsze mama. Wychodziły jej cudowne, obłędnie dobre, zachwycały każdego. Mam nadzieję, że kiedyś i ja dostąpię tego zaszczytu. Ale.. póki co, mogę stwierdzić, że jest to zajęcie o wiele mniej pracochłonne, niż mi się początkowo zdawało. Ciasto mi wyszło. Bez trudu upieczone rurki opuszczały foremki (tego się chyba bałam najbardziej). Rurki nadziewałam waniliowym kremem budyniowym na maśle. Na koniec obtoczyłam każdą nadzianą rurkę w cukrze pudrze i po ułożeniu na talerzu, oprószyłam pudrem tam, gdzie obtaczanie nie dało rady.

Zjadłam w sumie 5 (tak! PIĘĆ!!!). Panna Wu - 2. To komplement, wszak Panna Wu jest bardzo wybredna, jeśli o tego typu słodycze chodzi. Zajadała aż miło. I prawda jest taka, że bardzo nam smakowały. Bardzo - bardzo!

Kolejne będą orzeszki. Niech no tylko mama podaruje mi rodzinny przepis ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz