Polub mnie

niedziela, 14 maja 2017

Nie-śpiąc...

All rights reserved/lady_in_red
Delektuję się ciszą. A właściwie - delektowałabym się, gdyby nie fakt, że mój Aktualnie-Obrażony-Pan-Mąż, wydaje przez sen dźwięki, jak stary traktor. Wiem, że nie zasnę przy wtórze takiej muzyki, więc zamiast tłuc się bez sensu, postanowiłam nasmarować kilka słów...

Weekend minął mi nie wiem, kiedy. Sobota w towarzystwie Mamy, spędzona głównie przy maszynie. Kombinowałyśmy spódnicę tiulową dla Panny Wu. Potrzebujemy jej na egzamin za tydzień. Kombinować musiałyśmy, bo oto okazało się, że mi się nagle nie podoba to, jak Panna Wu wygląda w spódnicy, którą kupiłam, więc Mama się ulitowała i zabrała za uszczęśliwianie mnie taką zmianą wyglądu spódnicy, bym była zadowolona. Efekt - cudo! Jestem zadowolona. Byłoby idealnie, gdyby Panna Wu nie wykręciła nam numeru stulecia i nie wciągnęła brzucha przy którejś z kolei przymiarce sprawdzającej, czy wszystko dobrze robimy. Myślałam, że ją wystrzelę w kosmos, gdy się na koniec okazało, że spódnicy brakuje dobrych 2 czy 3 cm, by się zapięła. Podziwiam moją Mamę. Serio! Ma anielską cierpliwość! No ale... ostatecznie wyszło nam super i jestem zadowolona, zarówno z samej spódnicy, jak i z tego, jak Panna Wu się w niej prezentuje.

All rights reserved/lady_in_red
Dziś natomiast szyłam sobie sama. Rekreacyjnie. Wyszła mi Dżin-Sowa, czyli efekt burzliwego romansu Dżina Z Lampy z Sową Z Lasu. Potem była druga. A gdy skończył się z hukiem burzliwy ów romans... Powstała kolejna sówka do kolekcji, która za jakiś czas ozdobi nowy pokój Panny Wu.
Tu nadmienię, bo mam wrażenie, że jeszcze o tym nie mówiłam, że od kilku dni Panna Wu ma swój pokój tymczasowy. Czekamy na meble, ale nie chcieliśmy czekać z moją wyprowadzką z sypialni, więc mamy kompromis. W sypialni zostały meble, które w ostateczności trafią do salonu (w którym śpimy z Panem Mężem), powędrowało tam biurko, które zostanie zamienione na nowe, no i zdecydowana większość zabawek - też tam powędrowała. Panna Wu się cieszy, a ja razem z nią.

Z sówkami mogę teraz szaleć, ćwicząc ręce i sprawdzając pomysły. Mama przywiozła mi mnóstwo materiałów i dodatków, do tego obdarowała mnie maszyną do szycia oraz akcesoriami niezbędnymi na początek, więc niczego mi nie brakuje. No i nic mnie nie prowokuje do rzucania pod nosem mięsem (dotychczas prowokowała stara, właściwie niepełnosprawna maszyna teściowej, która została mi użyczona na okoliczność szycia, którym zapewniałam sobie czas wolny od histerycznego strachu przed wizytą w Krakowie). Nowa maszyna - tj. moja maszyna, bo fizycznie ona wcale nowa nie jest (i chwała jej za to!) sprawia, że aż się człowiekowi chce!
Chcę też wypróbować patent na sówki z filcu (szyte ręcznie) i nie mogę się już doczekać efektów tych prób.

A poza sowim fiołem... odliczam dni do wyjazdu i zaklinam pogodę. Nie muszę mieć upałów, ale... żeby choć nie padało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz