All rights reserved/lady_in_red |
Początki tego wkłucia były trudne. Oddziałowy lekarz zakładający wkłucia jest na urlopie, toteż czekaliśmy dziś na anestezjologów z oddziału kardiologii. Wezwano mnie tuż przed 11:00. W gabinecie zabiegowym poza pielęgniarką, z którą już się dziś witałam, przywitało mnie dwoje lekarzy. Pani doktor i pan doktor - z tego co przyswoiłam, obydwoje w trakcie specjalizacji z anestezjologii. Zabieg wykonać chciała pani doktor, pan doktor zaś zabawiał mnie pogadankami i był bardzo pomocny, gdy podnosił chustę - obłożenie, by dostarczyć mi trochę powietrza. Chusta osłaniała mi głowę i szyję tak, że zasłaniała też twarz. A że to sztuczne, sztywne i w ogóle, to i lipnie powietrze przepuszcza.
W każdym razie. To było moje trzecie wkłucie i stwierdzam jednoznacznie, że najgorsze. Było okropnie. Czuję się do teraz, jakby mi ktoś szyję bejsbolem stłukł. Lekarka próbowała 3 razy, znieczuliła bardzo płytko (tamci wcześniejsi znieczulali bardziej wgłąb skóry), więc bolało okrutnie, do tego nie mogła sobie w żyłę trafić, więc szukała, kręcąc tą igłą w środku i chyba poraziła jakiś nerw, bo nagle poczułam paraliż na prawy bark. Myślałam, że im tam fiknę. Na koniec mnie przeprosiła i razem z kolegą doktorem orzekli, że bardzo dzielnie zniosłam te ich zabiegi. No a co miałam robić? Płakać? Z duszą na ramieniu czekałam na RTG i modliłam się, żeby choć warto było tyle się namęczyć. Na szczęście po dwóch godzinach od wykonania badania, okazało się, że wszystko jest w porządku, cewnik we właściwym miejscu. Kamień spadł mi z serca, bo bardzo nie chciałam przeżywać jutro powtórki z tej dzisiejszej wątpliwej rozrywki.
Jutro zaczynam chemię. I już się boję. Ale powtarzam sobie, że dam radę choćby nie wiem co. Przeżyję, wytrzymam i wrócę do domu. I będę zdrowa na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz