Trochę. Ale jednak martwię. Wiedźmowy kaszel stał się jakiś taki... sama nie wiem... dziwny jakiś. Eh, sama już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Nie wygląda na chorą, utrzymuje, że nie jest chora, że nic zupełnie jej nie jest. Je normalnie, bawi się normalnie, psoci normalnie (a nawet bardziej), energia ją rozpiera. Nie wiem... znaczy inaczej - wiem, że ona jest wyjątkowa, ale żeby aż tak? Próbuję sobie wmówić, że tak nie wygląda chore dziecko i że to, co teraz się dzieje jest efektem (pozytywnym) nebulizacji, w wyniku której "puścił" jej katar z zatok, ścieka nocą, więc musi się go pozbyć odkasłując... Mam w głowie mętlik.
Zielone mówi, że mama wie, kiedy dziecku potrzebny jest lekarz, czuje, że dzieje się coś złego. Do tej pory zawsze się sprawdzało. Wiedziałam. A teraz... teraz sobie wytykam, że może jednak nie całkiem dobra mama ze mnie i jednak nie wiem, że coś się dzieje... że może bagatelizuję coś poważnego... Czuję się jak idiotka. Mam na jednej szalce kaszel i katar bezbarwny, na drugiej typowe zdrowe zachowania, zdrowy apetyt, zdrowy humor, brak gorączki, nawet stanu podgorączkowego brak i słowa Wiedźmy, że czuje się normalnie i że wszystko jest ok. Logika każe mi czekać, ale... ale szatańskie podszepty sieją zamęt w moje myśli. Eh!
A poza tym... Poza tym mój amulet zyskał nowy wygląd. Trzecia wersja mam nadzieję będzie ostateczną.
Jest całkiem inny. Podoba mi się i wygodnie się nosi.
A Pan Mąż mnie docenił i orzekł, że powinnam zacząć sprzedawać bransoletki, bo są świetne. Fiu fiuu, zwłaszcza, że on oporny jest jeśli chodzi o tego typu komplementy.
Co jeszcze? Duch i myśli wrócili. Nie jestem pewna, czy są szczęśliwi z tego powrotu, ale wrócili, więc zaczęłam zachowywać się normalnie i już nie siedzę pusta;)
To tak na szybko dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz