Nie, nie, nie mówię, że zła z niej kobieta - powiem więcej, uważam, że całkiem dobra, krystalicznie czysta woda, świeże, niepryskane jabłka, pachnące pomidory, cudowne góry, zachwycające morza... ale...
Ale szlag mnie trafia i krew zalewa, kiedy się ją gloryfikuje, jednocześnie demonizując to, co mniej naturalne lub całkiem nie-naturalne.
Rzygam wręcz cudownością naturalnych porodów i tyrad na temat tego, że matki, co na świat dziecko raczyły wydać w inny sposób mniej warte, mniej matki, wybrakowane, ułomne i w ogóle na nie. Para bucha mi z uszu gdy słyszę lub czytam "nie rozpaczasz z powodu cc? głupiaś! bo cię ominęło metafizyczne doznanie". No jasne!
Żal mi mam, którym obrywa się za to, że nie urodziły naturalnie i nie rwą z tego powodu włosów z głowy. Żal mi tych, na których psy się wiesza, bo nie karmią - no jak mogą?!? Wszak kobieta po to cycki ma, żeby karmiła, nie?
Teraz ja - matka wyrodna. Nie urodziłam naturalnie i nie rozpaczałam z tego powodu. Nie karmiłam piersią, moje
dziecko ssało lateks, o fuj, wyrośnie na pozbawionego uczuć zwyrodnialca, bo nie miało jedynego słusznego kontaktu z rodzicielką. Dramat!
Ja, mam w głębokim poważaniu to, co o mnie myślą i mówią, więc mnie zupełnie nie rusza, że wyrodna, że nie-matka, że nie kocham i gorsza. Wisi mi. Szczerze. Ale... jako że na co dzień obserwuję obrzucające się łajnem forumowe mamy, przekrzykujące się, która ma rację i która bardziej mamą jest i w większych bólach metafizycznego cudu doświadczała, która porodowy orgazm przeżyła, a która jeszcze coś, ubolewam. Nad tymi, które mniej odporne są i które biorą do siebie, po czym dołują się i popadają w czarną rozpacz, bo oto jakaś jedna z druga genialna raczyła wyrazić własne zdanie i ogłosić, że jedynym słusznym ono.
Nauczona zostałam tolerancji. Nie muszę zgadzać się z towarzystwem, nie muszę być taka, jak ono, by się w nim dobrze czuć. Szanuję święte prawo wyboru i wymagam takiego dla siebie. Dobrze wiem, że jedni kochają marchewkę, inni trzęsą się na samą myśl o niej i to jest w ludziach piękne. Nie rozumiem więc dlaczego kobiety kobietom odbierają prawo do tego, by sobie mogły rodzić tak, jak sugerują wskazania lekarskie, a nawet tak, jak same chcą. Bo tak po prawdzie: co komu do mojego brzucha? Co kogo obchodzą moje cycki, mój portfel i dziecko moje?
Czytam: achh, natura tak chciała, znaczy droga naturalna jest jedyną słuszną drogą wydania dziecka na świat.
Uh, myślę: znaczy... nie używasz prostownicy lub lokówki, nie depilujesz nóg, nie farbujesz włosów i nie nosisz kolorowych soczewek, makijażu też nie robisz i worów pod oczami nie korygujesz - tak? W końcu natura chciała, żebyś była właśnie taka, nie?
Odpowiadam. Ale jak grochem o ścianę, bo jak można? Że to niby durne porównanie. No czy ja wiem?
A gdyby taka jedna z drugą fanka porodowego orgazmu urodziła się z krótszą nogą? Nie zoperowałaby mając możliwość? radośnie kuśtykałaby sobie ulicami wychwalając naturę, która wie co robi i jak ma wyglądać ludzkie życie?
Do licha! Poród naturalny stanowił dla mnie zagrożenie całkowitym paraliżem - to opinia kilku niezwiązanych ze sobą ortopedów - wskazali więc cc. Dziś wiem, że gdyby mnie pytano, bez namysłu wybrałabym taki poród, bo... bo mi odpowiada. Nie, nie jestem infantylną małolatą, dobrze wiem, że to zabieg, że wiąże się z ryzykiem, ale... czy nie z okazji ryzyka podpisałam kilogram deklaracji i papierków, w których oświadczałam, że wiem o nich i liczę się z nimi? Ba! Czy poród sn nie wiąże się z ryzykiem? A wizyta u stomatologa i podanie znieczulenia? A spacer przy ruchliwej ulicy? A robienie obiadu? No błagam! Ktoś słusznie zauważy, że jednak mniejsze i większe ryzyko jest, ale... czy to, że sn jest obarczone mniejszym ryzykiem oznacza, że jestem bezpieczna? No nie, bo bezpieczne jest ryzyko zerowe. Się nie da.
Nie uważam, że cc to zbrodnia przeciwko kobiecie i jej ciału (co próbowano mi niejednokrotnie wmówić, nawet w szpitalu, w którym rodziłam). Nie traktuję go jako najgorszego zła na tym świecie. Widzę w nim szanse. Olbrzymie. Szanse na zdrowe niemowlę i zdrową mamę. Na niemowlę w ogóle - żywe. Znam amerykańskie statystyki mówiące, że w dzisiejszych czasach cc obarczone jest ryzykiem porównywalnym do tego, z jakim wiąże się sn, a więc jest niemal zupełnie bezpieczne... Znam i wiem, że tu często się je podważa i uznaje za propagandę. Nie sugeruję się nimi, ale i nie pomijam. Ot, po prostu przeżyłam, żyję, mam zdrowe dziecko i nie jestem sparaliżowana - mam być za co wdzięczna cc.
Punkt drugi mojej wyrodności - karmienie. 10 miesięcy spędziłam z laktatorem, dziecko piło naturale mleko przez silikon, bo inaczej się nie dało. Przyznam, chciałam się poddać na starcie. Czułam się idiotycznie, bo poporodowe hormony zrobiły mi z mózgu sieczkę. Czułam się jak jeden wielki bezsens, a nie mama, bo w końcu po to mam cycki (do tego niemałe), nie? Dobrze, że jednak szybko udało mi się uporać z myśleniem, a za tym poszła laktatorowa możliwość. Nie żałuję. Ale... nie uważam, że mm to zbrodnia, krzywda itd. Znam większe dziecięce dramaty niż to, że ssało silikon czy piło mieszankę proszku z wodą zamiast mamusiowego mleka.
Słyszałam i czytałam tyle najróżniejszych bzdur i teorii, że można by osiwieć biorąc do siebie - zdaję sobie
sprawę z tego, że kobiety w połogu nie myślą zupełnie trzeźwo i racjonalnie, więc łatwo je takim czymś zabić. Nie dotykają mnie takie teksty, ale wiem, ile krzywdy mogą wyrządzić. Słyszałam, że dziecko, które zna wyłącznie lateks jest wybrakowane, że nie czuje więzi z matką i nie czuje się kochane. No jasne, bo więź to wyłącznie kwestia sutków. Że kobieta, która nie urodziła sn jest gorsza, bo nie nawiązała więzi z dzieckiem, więc mniej je będzie kochać i słabiej o nie dbać - no cud teoria wręcz! Że nie można pozwolić kobiecie wybierać, bo działałaby wbrew naturze, a więc wbrew sobie, a co za tym idzie, straciłaby wiele ze swej kobiecości. Oczywiście, moja kobiecość zależy od tego, którędy wyszło na świat moje dziecko. Zbrodniara ze mnie, okaleczyłam siebie, okaleczyłam dziecko, ugodziłam w tę wszechwiedzącą i zawsze słuszną naturę, bleh! Można się mnie brzydzić, bo jak ja śmiałam? Teraz z pewnością mniej to dziecko kocham, a za jakiś czas zrobię z niego kopciuszka.
Ludzie litości! Bądźcie konsekwentni i albo nie poprawiajcie natury, albo nie głoście, że bezwarunkowo trzeba się na nią zdać, a kto tego nie robi, jest be.
Nie widzę, by Wiedźmie Małej czegoś brakowało. Uh, może jej jednak nie zrobili wielkiej krzywdy tym, że przeszkodzili w słodkim śnie wyjmując z ciemnego brzucha na światło dzienne.
P.S. Eh, korciło mnie, żeby zacytować co ciekawsze kwiatki, ale... uznałam, że daruję sobie dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz