Polub mnie

poniedziałek, 1 lipca 2013

Nocą...

Marzy mi się usiąść razem na "schodach" i gapić się w ciebie. Tak zwyczajnie, po prostu, bez zbędnych otoczek, ciemną nocą - spokojną, cichą, ciepłą i piękną. Taką nocą, jaką dzięki tobie odkryłam. Nocą tajemniczą, otwierającą nie tylko usta, ale i serce, oczyszczającą, znajdującą rozwiązania, tworzącą plany i pomysły.
Marzy mi się usiąść i spojrzeć w zieleń twoich oczu. Widzę je, tę noc widzę i pogodne, gwieździste niebo, i spokój, i bezpieczeństwo... Ach! Gdyby ta moja wyobraźnia czasami dała sobie spokój, przestała męczyć, podsycać, pokazywać to i owo. Wyłączała się zwyczajnie i "dawała żyć". Ale nie, ona tak samo uparta, jak ja, tak samo przekorna i nieogarnięta. Musi. No musi i kto jej zabroni?

Tak więc pozwoliłam, bo i cóż było robić? Kusiła, zachęcała: "spójrz, rzuć okiem tylko, jakie cudowności ci przygotowałam". Więc uległam, bo ostatnio często ulegam. I spojrzałam. I okazało się, że rację ma. Cudowności stworzyła. Twierdzi tylko, że dla mnie, a ja? Ja nie jestem pewna, czy mi to spoglądanie na zdrowie wyjdzie. Czy aby nie na płacz. Ale przyznać jej trzeba, że ma dziewczyna talent.

Wykorzystała efekt innego nocnego posiedzenia, rozmiękczenie mnie przez nie i całą gamę innych "skutków ubocznych" i proszę! Wzięła się za katowanie. To swoją drogą ciekawe uczucie, patrzeć z przyjemnością, zachwycać się, nieświadomie się uśmiechać do obrazów, wizji, planów, marzeń, a jednocześnie cierpieć katusze niemal piekielne. Dochodzę do wniosku, że to zła kobieta jest - ta wyobraźnia rzecz jasna.

Tak więc pokazała. Z najdrobniejszymi szczegółami, które w tej chwili mało ważne są. Ale byłam tam, patrzyłam, mówiłam, słuchałam. Zatapiałam się w zielone spojrzenie i chłonęłam wszystkie te pozytywne emocje, bo wiedziałam, że nieprędko, jeśli w ogóle, będę miała kolejną szansę. A jednak nie przerażało mnie to. Coś się zmieniło, tam, wtedy, niby sobą byłam, a jednak reagowałam inaczej. Nie bałam się, nie chowałam za wspomnienia, nie chwytałam ich łapczywie, nie wybiegałam myślami do przodu zastanawiając się, co będzie potem. Potem było nieważne. Dostawałam stale więcej i więcej i tym razem umiałam to dostrzec w tamtej chwili, nie po czasie, nie podczas powrotów do wspomnień, miałam świadomość swojej wyjątkowości i wyjątkowości tamtej chwili. Rozpływałam się. Słyszałam głos zielonego spojrzenia, czułam spokojny oddech, zapach... Wiedziałam, że jest tam tylko dla mnie i chce tam być. Byłam spokojna i szczęśliwa. Nie musiałam już o nic pytać, słyszeć żadnych deklaracji, wiedziałam i było mi dobrze.

Wszystko było proste, oczywiste i jasne, a jednocześnie niepozbawione tajemnicy, ekscytacji, tego
szczególnego piękna chwili, zjawiającego się wtedy, kiedy nie wykłada się kawy na ławę.


Szkoda tylko, że dzień, rzucając promyki słońca na tę tajemnicę, ekscytację, ważność i wyjątkowość... zabrał pewność, tamten nocny spokój i możliwość wgapiania się w wyjątkowość zielonego spojrzenia.

Ach! Pięknie mi się śni...

2 komentarze: