Dawno, dawno temu...
goliłam nogi zwykłą damską maszynką (a jeszcze dawniej - "niedamską", czyli najczęściej taką, jaką kupił sobie tato, ale to zamierzchłe czasy). Ponieważ mam ciemne włosy, do tego genetycznie jakoś chyba obciążone - mocne są i szybko rosną, a te cechy udzieliły się również włosom na nogach, zatem golić je trzeba było codziennie, maksymalnie co dwa dni, co irytowało mnie niesamowicie zwłaszcza latem i na wakacjach.
Tym sposobem przeszłam na wyższy etap. Plastry z woskiem. O taaak! Nie zapomnę swojego pierwszego razu. Dziś, patrząc z perspektywy około 6 lat, śmiać mi się chce z tego, jaki obraz pokazują moje wspomnienia, ale wtedy... Wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Pierwszej depilacji dokonał Pan Mąż, bo ja... Ja nie wyobrażałam sobie samodzielnego, celowego zadawania sobie bólu. I dobrze! Pan Mąż nie wiedział, czy współczuć mi, czy umierać ze śmiechu. Robił więc naprzemiennie jedno i drugie, niespecjalnie nad zmiennością panując. Achhh - rozrzewniłam się. W każdym razie on zrywał, a ja zaciskałam między nogami poduszkę i wyłam, jak na pogrzebie najbliższej mi osoby. Do tego co jakiś czas rzucałam mu kąśliwe uwagi i częstowałam innymi złośliwościami. To był pamiętny raz - nie ma co.
Depilował mnie woskiem przez bardzo długi czas. I rzeczywiście, każdy następny był łagodniejszy i mniej bolesny. Aż przywykłam, a włosy stały się rzadsze i słabiej osadzone, więc mogłam depilować i oddawać się radosnej rozmowie. Pytano mnie, czy boli. Nie, nie bolało. Po latach już nie bolało. Było średnio przyjemne, ale trudno mi to nazwać bólem (choć ja jestem dziwna, bo ból to dla mnie uczucie, jakiego doznałam próbując wstać z łóżka po cc i oczywiście to, co czułam wiele lat przed cc, podczas pierwszej depilacji).
Przyszedł czas na kolejny poziom. Wpadł mi do głowy depilator, policzyłam, że porównując z kosztem plastrów, stosunkowo szybko zwróci się zakup tego urządzenia. Wydumałam też, że skoro przeżyłam plastry, to co mi może zrobić taki depilator?
Rozważałam różne opcje, czytałam, który lepszy i czym kierować się przy wyborze. Szłam do sklepu z nastawieniem na zakup czegoś z bajerami, ultradźwiękami, masażem, chłodzeniem etc. Nabyłam zwykłą niezwykłość marki Philips
i po pierwszych domowych testach jestem w niej zakochana i nie oddam nikomu!
Nie ma bajerów, nie chłodzi, nie masuje, nie traktuje zbawiennymi w skutkach ultradźwiękami, ale...
No właśnie. Przede wszystkim byłam zaskoczona bezbolesnością i przyjemnością zabiegu. Depilowałam sobie nogi radośnie i w pewnym momencie przyszło mi do głowy: "nieeee, wyrywanie włosów nie może nie boleć", wtedy to poleciłam Panu Mężowi przeczytanie, czy to aby na pewno depilator jest, bo może przypadkiem nabyłam zwykłą golarkę.
I proszę. Depilator jak się patrzy. Depilowałam więc i zachwycałam się, jak to szybko, jak przyjemnie i jak dokładnie. O tak! Plastry (żadne!) nigdy nie pozostawiły nóg w takim stanie. Gładkość skóry po depilatorze osiągalna była wyłącznie po kremie do depilacji (który jednak działa dość krótko i włosy, nie jak po maszynce, ale jednak po kilku dniach odrastają).
Zachwyciłam się i taka zachwycona chodzę, mając świadomość, że kupując depilator Philips HP6401, dokonałam najlepszego zakupu i najkorzystniejszej zamiany. Do plastrów nie wrócę, choćby nie wiem co.
Pana sprzedawcę, który ruszył nam w sklepie na pomoc zapytałam, co sądzi o wyborze (bo czułam się między tymi depilatorami, jak dziecko we mgle). Zażartował, a właściwie podchwycił żart Pana Męża, że nie depiluje nóg, to nie udzieli mi rady z doświadczenia, choć takie są najlepsze, ale...
I po ale strzelił krótki, acz treściwy wykład, zwieńczony zdaniem "Philips dba o swoich klientów, dlatego w razie problemów, na pewno nie będzie pani zawiedziona, bo właściwie się sprawą zajmą". Wtedy wiedziałam już, że wybrałam słusznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz