Matka Wiedźma tylko
skrzywiła się i westchnęła w odpowiedzi, wyszła z pokoju i udała się do
Niewątpliwie-Płaczącej-Małej-Wiedźmy.
- co jej? – zapytałam, gdy
wróciła – chora? Boli ją coś?
- ani nie chora, ani jej
nie boli – odpowiedziała tonem tak zrezygnowanym, jakim odpowiada ktoś, kto
powtarza jakąś czynność po raz setny, mający przy tym świadomość, że gdyby coś
ułożyło się inaczej, wcale nie musiałby tego robić.
Nie zapytałam więc
dlaczego płacze, bo o wiele bardziej interesowało mnie, co miałoby ułożyć się
inaczej. Poza tym wiedziałam, że jej niewyparzony język nie wytrzyma i gdy tylko gdy moja ciekawość zostanie zaspokojona,
dowiem się również, dlaczego.
- dostała nowe, dorosłe
łóżko – zaczęła Wiedźma – ponieważ to dla niej duża zmiana, a stare łóżko
bardzo lubiła, już jakiś czas wcześniej powiedzieliśmy jej, że poszukamy
wspólnie czegoś odpowiedniego. Że urosła, jest już dużą dziewczynką, a duże nie
śpią w łóżeczkach dla malutkich, więc dostanie nowe. Że będzie takie wygodne i
duże i będzie jej się dobrze na nim spało. Gdy przyszedł dzień wymiany
kazaliśmy jej się ze starym – małym łóżeczkiem pożegnać, powiedzieliśmy, że
damy je jakiemuś małemu dzidziusiowi, a ponieważ ona jest już duża, dostaje
duże. Cieszyła się. Pożegnała się ładnie ze starym łóżeczkiem i przebierała
nóżkami z radości, ekscytacji i niecierpliwości. Gdy nowe zostało zmontowane
szalała, jakby wygrała w totka. Wszystkim mówiła, że ma nowe łóżko, że jest już
duża i nie jest już dzidziusiem. Taka radosna i dumna z siebie przespała
spokojnie trzy noce. Wszystko było pięknie do chwili, w której pokazała swoje
nowe – dorosłe łóżko Innej Ciotce.
Znów to zrobiła, w ten
szczególny sobie sposób zmrużyła oczy i potarła czoło dłonią. Nie wiedziałam,
czy bardziej smutna jest, czy wściekła, bo mi tą dłonią zasłaniała pół swojej
twarzy. Czekałam więc chwilę, udając że jestem cierpliwa i wcale nie zżera mnie
ciekawość, co tam się wtedy stało.
- od tamtej pory – zaczęła
po chwili – Mała Wiedźma panicznie się tego łóżka boi. Płacze przed snem, że
jest groźne i że z niego spadnie, bo nie ma barierki, płacze przez sen,
powtarzając to samo, wierci się, rzuca i ogólnie targa nią po tym łóżku jak
papierową łódką po wzburzonym morzu. Oczywiście już pierwszej nocy po wizycie Innej
Ciotki z ukochanego łóżka spadła, czym tylko utwierdziła się w przekonaniu, że
jej strachy słuszne są i zasadne.
- co ona jej zrobiła? –
zapytałam zdziwiona tak diametralną różnicą w zachowaniu Małej. Przecież i ja
widziałam ją z uśmiechem od ucha do ucha, niemal unoszącą się nad ziemią z dumy
i radości spowodowanej nowym nabytkiem i mianem „duża”. Jakim cudem ona teraz
płacze?
- nic jej nie zrobiła.
Mała Wiedźma tamtego dnia usłyszała tylko:
„po co ci takie duże
łóżko?”,
„bo jestem duza” –
odpowiedziała zadowolona,
„ale nie boisz się? Ja bym
się bała, nie spadniesz z niego? Bo z dużego można spaść i rozbić głowę i
trzeba będzie do szpitala jechać i szyć. A to boli, bo doktor igłą szyje…”
Zrobiłam chyba
najdurniejszą minę świata. Natychmiast wymalowało mi się na twarzy zdziwienie,
wzburzenie, szok, niedowierzanie i pytanie, czy aby na pewno usłyszałam to, co
mi się wydaje, że usłyszałam. W tym samym czasie zrozumiałam też, że wtedy, kiedy
jej dłoń zasłaniała mi twarz, była zdecydowanie wściekła i próbowała chyba poskromić niewyparzony język.
- co zrobiłaś? –
wycedziłam
- a co miałam zrobić?
Najpierw z prędkością światła upewniłam się, że uszy mnie nie zawodzą, a
następnie jeszcze szybciej wyciągnęłam Inną Ciotkę za rękę z sypialni Małej
Wiedźmy. Zapytałam też, co i po co zrobiła. Odrzekła bardzo zdziwiona moim
wzburzeniem, że chce, żeby się Mała Wiedźma poczuła dowartościowana i
dostrzegła, że jest taka odważna i nie boi się czegoś, czego by się bał
dorosły.
- ale ona ma niespełna
trzy lata! – wyrwało mi się niemal na cały głos
- wiem – odrzekła z
pobłażliwym uśmiechem – i do tej pory wydawało mi się, że powód mojego
wzburzenia jest oczywisty, że nikomu dorosłemu nie trzeba tłumaczyć takich
oczywistości. Że każdy wie, jak „działa” takie małe dziecko z takim dziecięcym
przyswajaniem i pojmowaniem.
Mała Wiedźma czuła się
wyróżniona tym, że jest już duża, że nagle może coś, czego nie mogła do tej
pory, czego nie mają małe dzieci, że dostąpiła czegoś, co do teraz było nie dla
niej. To ją dowartościowywało, to cieszyło. Z tego, co usłyszała od Innej
wyciągnęła wnioski: „to nie jest bezpieczne”, „jest się czego bać”, „coś ci się
może stać i będziesz cierpieć”. Już nawet nie skomentuję pomysłu straszenia
lekarzem.
Zamilkła, niewyparzony język jakby zapadł w spokojny sen. Widać było
jednak, że to chwilowa przerwa, że tylko coś jej nagle przyszło do głowy i…
Bada to, trawi, duma. Patrzyłam na jej nieobecne spojrzenie, świadczące, że
wewnątrz toczą się poważne rozważania, a nieobecność ma zadziałać jak furtka,
zamykająca na jakiś czas zewnętrznym bodźcom drogę do środka. Miałam ochotę
łomotać, dobijać się, żeby powiedziała, ale… Nie ośmieliłam się. Dałam jej czas
na to, co ona sobie tam w tej swojej głowie przeprowadzała i poczęstowałam ją
pytającym spojrzeniem dopiero wtedy, gdy zobaczyłam powrót w jej oczach.
- wiesz co? – zaczęła tak
samo nagle, jak urwała – Problemy dzieci, to w większości wina dorosłych (żeby
nie powiedzieć zawsze ich). Popatrz: ma pójść taki malec do przedszkola, cieszy
się, że koledzy, zabawki, że plecak ma nowy i worek na buty, że będzie biegał z
dzieciakami cały dzień i szalał do woli, aż przychodzi taka ciocia czy inny
dziadek i pyta: „a nie będziesz płakał? Nieeee! No pewnie, że nie będziesz,
przecież ty jesteś duży”, „a nie boisz się?” „nie będziesz tęsknił za
mamą/tatą?” I co to znaczy dla dziecka? Że to przedszkole, to wcale nie jest
takie fajne miejsce na jakie wygląda. Że tam jest się czego bać, jest powód do
płaczu, strachu i innych negatywnych uczuć. A do tego, że mu tego nie będzie
wolno robić i czuć, bo zanim jeszcze odwiedził rzeczone przedszkole, już mu
zakomunikowano, że jest za duży i że nie będzie.
Idzie do szczepienia i
zamiast usłyszeć, że zdarzy się to i to po to i po to, słyszy tylko: „ale żebyś
nie płakał i nie narobił mi wstydu”, „oooo, idziesz do szczepienia? A nie boisz
się lekarza? A igły?”
A gdy nie chce założyć
skarpet i na bezczelnego biega boso, gdy chce wyjść bez kurtki, nie nosi czapki
itd., słyszy, że jak nie założy, to… To pójdzie do lekarza i lekarz przepisze
zastrzyki. A jak biega za szybko, to spadnie i trzeba będzie jechać do szpitala
i szyć głowę lub wkładać nogę w gips.
To dorośli w opacznie
pojętej logice i trosce straszą dzieci i podsuwają pod nos, że powinny się bać.
Trudno się dziwić, że gdy się zdarzy, to dziecko dostaje histerii na sam widok
lekarza, skoro co krok było nim straszne, jak potworem spod łóżka. Że płacze,
gdy ma iść do przedszkola, skoro mu podsunięto, że tam jest coś, czego się trzeba
bać lub przez co płakać. Trudno
oczekiwać, że będzie przebierało nogami radości na coś, o czym wcześniej słyszało „a nie boisz się?”.
„Zobaczysz, pójdziesz do szkoły, to ci się skończy sielanka” – no jasne, będzie
się wyrywał i nie będzie mógł doczekać, „Jak mi będziesz uciekać/nie będziesz
się słuchać, to cię pan zabierze” – skoro ktoś zabierze, a rodzic pozwoli, to
nie jestem bezpieczny, może mnie gdzieś zostawią? A może zostawią za karę, bo
się kiedyś nie słuchałem? – takie wnioski wyciąga dziecko, tak rozumie to, co
słyszy i tak właśnie układa sobie w głowie..
Miała rację. Dotarło do
mnie, że sama wielokrotnie słyszałam teksty takie i takim podobne i że przecież
nikt nigdy nie uważał, że robi coś złego, a już na pewno nie, że buduje dziecku
świat strachów i lęków.
- i co teraz z Małą
Wiedźmą? – zapytałam gdy po raz „niewiemktóry” wróciła z sypialni
- nic, będę tam chodzić
tyle razy, ile będzie trzeba, osłodzę dla niej niewyparzony język i będę konsekwentnie przekonywać ją, że nic jej nie
grozi, a dorośli czasem się mylą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz