Zrobiłam, co było do zrobienia, praca poukładana, odfajkowana, żadnych zaległości... Mogłabym skorzystać i pójść spać... Dlaczego tego nie robię? Przecież uwielbiam spać, kocham te chwile, kiedy wtulona w poduszkę odpływam w zupełnie inne miejsca.
Zielone spojrzenie gdzieś tam, a ja... siedzę i staram się ducha swego wysłać do niego. Żeby był przy nim i żeby sam zaczerpnął z tej obecności, bliskości. Ale on dziś lękliwy, narzucać się nie chce, walczy... I rozmawia sam ze sobą. A może ze mną rozmawia? I "nie, nie pójdę, bo zielone spojrzenie zasługuje na chwile tylko dla siebie". I "nie, nie pójdę, bo może wcale tego nie chce". Próbuję go przekonać, że wszystko wygląda inaczej niż on to sobie wydumał i zapiera się w związku z tym. Ale nie. On jest uparty, jak osioł. Nie i kropka. Więc siedzi obok, męczy się, tęskni, ma ochotę na moją herbatę. W wersji zimnej jest tak samo obłędna, jak w gorącej.
Biała, z granatem, Lipton. Och, chciałby łyk... albo dwa. Ale nie! Nie dam mu. Niech usycha z tęsknoty, niech się męczy z pragnieniem, skoro taki głupi, że woli katować się, zamiast pójść i błąkać się gdzieś blisko zielonego.
A ja? Dlaczego nie śpię? A dlatego, że rozmowy z duchem strapionym, mimo że trudne, bywają owocne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz