Piszę z magicznego Krakowa. Z mojej okołoszpitalnej miejscówki. Jestem po tygodniu w szpitalu. Plan był na czas "środa-poniedziałek", niestety przyplątało się powikłanie przy wkłuciu centralnym i zostałam do środy. Podano mi megachemię z intencją mobilizacji komórek. Strasznie ją przeszłam, w pewnym momencie mając chyba wszystkie możliwe skutki uboczne. Ale żyję, więc dałam radę. Od mojej Doktor Kasi usłyszałam, że "różowo nie jest, ale i nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę."
Powiem tak, mam nadzieję, że faktycznie dadzą sobie radę.
Moja doktor Kasia rzekła, że ma nadzieję, że mój chłoniak nie jest aż tak oporny, na jakiego wygląda, a to, co się z nim dzieje jest efektem niedoleczenia. Plan jest taki: po chemii, którą wzięłam (ESHAP), od piątku kłuję się łącznie 4 zastrzykami (Pan Mąż mnie kłuje) podawanymi dwa razy dziennie. To czynnik wzrostu, który ma pobudzić szpik oraz zastrzyki p/zakrzepowe, których potrzebuję z okazji m.in. powikłania po wkłuciu centralnym w postaci zakrzepicy w żyle, w której znajdował się cewnik.
Od jutra będę stawiała się rano w szpitalu na badaniach, sprawdzających, czy "akcja separacja" możliwa jest do przeprowadzenia. Jutro mam też zgłosić się na kontrolne USG żyły z zakrzepicą. Ona (zakrzepica) jest przeciwwskazaniem do separacji.
All rights reserved/lady_in_red |
Chciałabym, żeby tak to właśnie poszło. Żebym tej megachemii nie musiała powtarzać, żeby komórki się wytworzyły i wykipiały do krwiobiegu.
Martwię się, bo wszędzie piszą, że po zastrzykach powinny koszmarnie boleć mnie kości. I że to dobry znak jest, bo szpik się produkuje. Mnie nie boli. Czasem coś poboli, ale minimalnie, nie koszmarnie. I nie ciągle. Więc zachodzę w głowę.
W ramach odstresowania, wybraliśmy się z Panną Wiedźmą na Wawel, gdzie dziś atrakcji było moc. I dla dużych i dla małych. Świetnie się bawiliśmy, kontrolując tylko czas, by zdążyć na wieczorne zastrzyki.
Dopisane w poniedziałek, 5 czerwca 2015:
All rights reserved/lady_in_red |
All rights reserved/lady_in_red |
Przy okazji dowiedziałam się, że lekarz, który opracowywał moje poranne wyniki zobaczył, że "coś tam zaczyna kipieć, pani Kasiu, być może już jutro uda się panią przyjąć". Ależ mnie to uradowało. Odhaczenie separacji to ogromny krok naprzód.
Nogi mi odpadają i są tak zmordowane, że muszę podpierać się, gdy wstaję z fotela, ale... jestem pozytywnie nastawiona. Może to faktycznie będzie już jutro?
Dziecko w łóżku, Pan Mąż ogląda film, a ja postanowiłam spisać to, co już spisane i to, co dopisane teraz. Niech będzie, coby nie robić zaległości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz