Polub mnie

poniedziałek, 6 czerwca 2016

W skrócie...

Zapisane w niedzielę, 5 czerwca 2016:
Piszę z magicznego Krakowa. Z mojej okołoszpitalnej miejscówki. Jestem po tygodniu w szpitalu. Plan był na czas "środa-poniedziałek", niestety przyplątało się powikłanie przy wkłuciu centralnym i zostałam do środy. Podano mi megachemię z intencją mobilizacji komórek. Strasznie ją przeszłam, w pewnym momencie mając chyba wszystkie możliwe skutki uboczne. Ale żyję, więc dałam radę. Od mojej Doktor Kasi usłyszałam, że "różowo nie jest, ale i nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę."
Powiem tak, mam nadzieję, że faktycznie dadzą sobie radę.
Moja doktor Kasia rzekła, że ma nadzieję, że mój chłoniak nie jest aż tak oporny, na jakiego wygląda, a to, co się z nim dzieje jest efektem niedoleczenia. Plan jest taki: po chemii, którą wzięłam (ESHAP), od piątku kłuję się łącznie 4 zastrzykami (Pan Mąż mnie kłuje) podawanymi dwa razy dziennie. To czynnik wzrostu, który ma pobudzić szpik oraz zastrzyki p/zakrzepowe, których potrzebuję z okazji m.in. powikłania po wkłuciu centralnym w postaci zakrzepicy w żyle, w której znajdował się cewnik.
Od jutra będę stawiała się rano w szpitalu na badaniach, sprawdzających, czy "akcja separacja" możliwa jest do przeprowadzenia. Jutro mam też zgłosić się na kontrolne USG żyły z zakrzepicą. Ona (zakrzepica) jest przeciwwskazaniem do separacji.
All rights reserved/lady_in_red
Dalej, gdy uda się pobrać komórki macierzyste, puszczą mnie do domu i wyznaczą termin chemioterapii BEACOPP. Mam dostać 2-3 cykle i w optymistycznej wersji to wystarcza, by uzyskać remisję. Remisja jest potrzebna do przeszczepienia. Jeśli się nie uda, będą próbowali inaczej ją uzyskać. W remisji przeszczepienie i happy end.
Chciałabym, żeby tak to właśnie poszło. Żebym tej megachemii nie musiała powtarzać, żeby komórki się wytworzyły i wykipiały do krwiobiegu.
Martwię się, bo wszędzie piszą, że po zastrzykach powinny koszmarnie boleć mnie kości. I że to dobry znak jest, bo szpik się produkuje. Mnie nie boli. Czasem coś poboli, ale minimalnie, nie koszmarnie. I nie ciągle. Więc zachodzę w głowę.
W ramach odstresowania, wybraliśmy się z Panną Wiedźmą na Wawel, gdzie dziś atrakcji było moc. I dla dużych i dla małych. Świetnie się bawiliśmy, kontrolując tylko czas, by zdążyć na wieczorne zastrzyki.

Dopisane w poniedziałek, 5 czerwca 2015:
All rights reserved/lady_in_red
Dzień był pracowity i długi. Skończył się bólem nóg, wszak przebyłam na nich spokojnie 10 km, a być może nawet więcej. W każdym razie pierwsze badanie krwi mam za sobą. Pielęgniarki z Separacji Komórek Macierzystych nie wiedzą jeszcze, czy pobrać można będzie z żyły, czy też konieczne będzie wkłucie centralne. Mam dużo pić i jutro ocenią. Zapytałam jednej z nich, tak zupełnie przy okazji, czy te kości faktycznie muszą boleć, czy też jest szansa na produkcję krwinek bez bólu. Odrzekła, że powinno boleć, a skoro nie boli, to widocznie jeszcze za wcześnie. Podłamałam się nieco, ale cóż było robić? Pomaszerowałam na hematologię, w celu odbycia tego USG. Problem pojawił się tuż po moim wyjściu z windy. Lekarki, do której miałam się zgłosić, nikt nigdzie nie widział. Po kilkunastu minutach poszukiwań, okazało się, że nie ma jej chwilowo i być może będzie "za jakąś godzinę czy półtorej". Postanowiłam poinformować o tym fakcie Pana Męża, który z Panną Wiedźmą przebywał w parku przed szpitalem. Chwila do namysłu i uznaliśmy, że wykorzystamy te 2 godziny na spacer. Tak też uczyniliśmy, wędrując Starym Miastem aż do Muzeum Żywych Motyli. Niesamowite miejsce.
All rights reserved/lady_in_red
Po powrocie okazało się, że pani doktor już jest i przyjmie mnie. Odczekałam co prawda swoje, ale ostatecznie udało się wykonać badanie i dowiedzieć się, że zakrzep jest, aczkolwiek mniejszy i (chyba) o większej echogeniczności, co w tłumaczeniu na polski oznacza, że jest lepiej, zaś sam zakrzep "organizuje się" do usunięcia. Clexane zostało mi podtrzymane na aktualnej dawce.
Przy okazji dowiedziałam się, że lekarz, który opracowywał moje poranne wyniki zobaczył, że "coś tam zaczyna kipieć, pani Kasiu, być może już jutro uda się panią przyjąć". Ależ mnie to uradowało. Odhaczenie separacji to ogromny krok naprzód.
Nogi mi odpadają i są tak zmordowane, że muszę podpierać się, gdy wstaję z fotela, ale... jestem pozytywnie nastawiona. Może to faktycznie będzie już jutro?

Dziecko w łóżku, Pan Mąż ogląda film, a ja postanowiłam spisać to, co już spisane i to, co dopisane teraz. Niech będzie, coby nie robić zaległości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz