Polub mnie

wtorek, 24 maja 2016

To już jutro, czyli "gotowa do walki!"

Szczęście jest ewidentnie po mojej stronie. Nie dość, że zobaczyłam, jak dziecko me występuje na przeglądzie wierszy, to jeszcze wezmę udział w przedszkolnym Dniu Mamy i Taty. Dziś.

Badanie PET odbyło się w środę (minioną). W piątek dzwonił Profesor z Krakowa z wynikiem. Dobra wiadomość jest taka, że choroba ogranicza się do śródpiersia (szyja, wyjściowo zajęta również, aktualnie jest wolna), wolny jest szpik, kości, narządy, węzły poniżej przepony. I to tyle. Zła wiadomość jest taka, że w czasie, gdy nie byłam leczona, mój rakowaty kumpel rozrósł się i to bogato. Po zakończonej chemii guz miał 48 mm, aktualnie ma siedemdziesiąt ileś. Ta wiadomość podcięła mi nogi, bo zdałam sobie sprawę, że oto wróciłam do początku. Z czasem przyszła refleksja, że jednak nie... że przecież wiadomości, które mi przekazał, mimo iż radosne nie są, mogły by być o wiele bardziej dramatyczne. Nie mam objawów ogólnych, jakie miałam przed leczeniem, szyja jest wolna... Podłamało mnie też to, że on sobie kazał przypomnieć, kim jestem, bo mnie nie kojarzył. Przypomnieć, kiedy się widzieliśmy itd. A ja dopiero po kilku dniach uzmysłowiłam sobie, że zamiast "w środę 2 tygodnie temu", powinnam była powiedzieć "w środę, w dzień, kiedy zepsuł się profesorowi rower". To niby bez znaczenia, ale on nas wtedy przyjął tylko dwie, więc... No ale nic. Starałam się jakoś trzymać.
Wczoraj dzwoniłam do lekarki, która pod nadzorem Profesora z Krakowa, będzie się mną opiekowała. Świetna dziewczyna, pewnie niewiele starsza ode mnie. Ona dla odmiany mnie pamiętała. Zadzwoniłam, zgodnie z umową i zaczynam tłumaczyć, kto ja i dlaczego ośmielam się jej zawracać głowę, a ona mi przerywa i takim megaradosnym, pozytywnym głosem mówi: "ja wiem, pani Kasiu, wiem kim pani jest, doskonale panią pamiętam... my się poznałyśmy w gabinecie profesora, prawda?" No szok. W każdym razie potwierdziła mój termin 25 maja. Mam być w szpitalu na 9:00. Czeka mnie więc zrywanie rodziny przed świtem, ale mam nadzieję, że damy jakoś radę.

Mieszkanie... W tej materii tyle się zmieniło, że aż trudno w to uwierzyć. Najpierw znajoma załatwiła mieszkanie u sióstr zakonnych w domu generalnym. Tam owszem, wielki dom jest i przedszkole, ale dom dla gości jest całkiem oddzielnym budynkiem. Siostra przełożona zapewniła Pana Męża, że zadbają o nas, pomogą jak tylko będą umiały itd. I było klepnięte. Aż tu nagle dzwoni ta sama znajoma, że jednak znalazła nam mieszkanie. Całkiem puste, umeblowane, wyposażone, tylko dla nas i bez opłat. Zdębiałam. Przyjęłam dane osoby od tego mieszkania i czekałam, co z tego będzie. Pani zadzwoniła następnego dnia i rzecze, że oprócz tamtego, o którym wspominała koleżanka, jest drugie - jej własne. Też nieodpłatnie, też puste, też wyposażone i umeblowane. Sprawdziliśmy lokalizację, dojazd itd. i przyjęliśmy to jej mieszkanie. Uznałam, że jeden zasadniczy plus ma samodzielne mieszkanie: toaletę, z której nikt poza nami w danym momencie nie będzie chciał korzystać. Liczę się z wymiotami po chemii i innymi atrakcjami, więc... no wiadomo, w klasztorze biegałabym sobie korytarzem do łazienki, z której korzystaliby też inni. Jak by był mus, to bym biegała, ale skoro miałam wybór... Teraz Pan Mąż musi zadzwonić do tej przełożonej i odwołać wszystko.

Żyjemy sobie na walizkach. Mam prawie spakowaną walizkę do szpitala, spakowałam Pannę Wiedźmę na czas tego ich pobytu w Krakowie, zostało mi spakować siebie na ten czas (dobrze, że mi to w ogóle przyszło do głowy, bo musiałabym chyba chodzić w piżamie). Pan Mąż musi spakować się sam.

Nie wiem, czego się spodziewać, więc spodziewam się, że będzie hardkorowo. Ale choćbym miała wykopać sobie siłę spod ziemi - zrobię to, bo chcę i muszę żyć. I będę żyć!

1 komentarz:

  1. Kasiu, jest mi tak wstyd,że brak mi słów... Ja tu się stresuje dziewczynami,że mi na łeb wlazły i czasem mam ochotę zmieni przez te ich wieczne awantury wymiar, a Ty tu walczysz.... Walcz Kobito, i tego Ci z całego serca życzę!!!Trzymam kciuki ps.Wchodząc tutaj nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy....

    OdpowiedzUsuń