Polub mnie

piątek, 24 czerwca 2016

Pierwszy eskalowany BEACOPP odhaczony...

All rights reserved/lady_in_red
Długo mi zeszło z tym postem. Można by rzec nawet, że bardzo długo, ale, jak się pewnie domyślacie, wiele miałam na głowie. Zbierałam się kilka razy do tego pisania, ale jakoś mi nie wychodziło. Teraz mam chwilę, więc podejście numer sama-już-nie-wiem-ile...

Włosami, a właściwie ich utratą, się nie przejmuję. Ani trochę. Muszę tylko znaleźć sklep z moimi chustkami, bo się wszystkie okoliczne stacjonarne pozawijały, a wysyłka kosztuje drugie tyle, co chustka... nabędę zamienną i będzie cacy. Widzę już różnicę w reakcji mojego organizmu na chemię ABVD, którą brałam w Moim Mieście, a te dwie, które wzięłam tutaj. Włosy zgoliłam, gdy zaczęły wypadać, tj. nie na całkiem łyso, ale na 3 mm. I przy ABVD to wystarczyło, teraz wypadają nawet takie króciutkie, powoli robią mi się zupełnie wyłysiałe placki i sądzę, że tym razem zaliczę głowę o gładkości kolana.
Ze szpitala wyszłam w środę. Oczywiście nie bez atrakcji... Początkowo Moja Doktor Kasia chciała mnie wypisać w czwartek. Mówiła, że skoro mnie mdliło, to może by poobserwować, że ona nie lubi wieczornych wypisów, a do tego w złej formie może nie będę chciała jechać do domu... No to jej przypomniałam, że ja nie do domu, tylko do krakowskiego mieszkania, o którym rozmawiałyśmy i że wymiotować to ja mogę w domu na spokojnie. A gdyby się, nie daj Boże coś działo, to mam do szpitala 3,5 km, więc mogę być taksówką w 30 minut... Powiedziała, że w takim razie chyba faktycznie mnie wypisze. Cieszyłam się... a zwłaszcza, gdy przyszedł "drugi obchód" i mój Profesor z Krakowa rzucił do mnie okiem przez szybę, pomachał dwiema rękami i z uśmiechem od ucha do ucha zawołał: dobrego domu (zamiast dobrego dnia). Wiedziałam już wtedy, że klepnął mój wypis.

All rights reserved/lady_in_red
Doktor Kasia opowiedziała mi szczegółowo o przepisanych lekach, co przepisuje, na co i dlaczego uważa, że tak trzeba. Powiedziała też, że przyjmuję od poniedziałku Natulan, chemię w kapsułkach i będę ją miała przyjmować także w domu. No ok, myślę, rozpisze mi co i jak i dam radę. Dostałam wypis, Pan Mąż i Panna Wiedźma przyjechali po mnie do szpitala, wróciliśmy taksówką. Zostawiliśmy rzeczy w mieszkaniu i idziemy do apteki... Po drodze dumam, że jakoś nie widzę tego Natulanu (nazwy wtedy zapomniałam) na receptach, ale uznałam, że może nie umiem rozczytać... Dla pewności, podałam farmaceutce recepty i pytam:

 - jest na tej recepcie CYTOSTATYK?
yyy, no jest, torecan
- torecan to lek p/wymiotny - mówię
- no właśnie, przy chemioterapii
- ale ja nie pytam o leki przy, tylko o cytostatyk, chemia w kapsułkach, jest? - tłumaczę i pytam dalej
- aaaa, no jest, encorton
- encorton to sterydy, o chemię pytam - dodaję już całkiem zirytowana
- no to encorton to jest standard przy chemii
- ja pytam o chemię, samą chemię - cudem powstrzymuję się od krzyku, po czym dodaję: proszę przeczytać, co jest na recepcie, bo nie umiem rozczytać
No to poczytała, uznałam, że tam tego nie ma, więc zadzwoniłam do Mojej Doktor Kasi. Ale gdybym nie wiedziała, co to torecan czy encorton, uznałabym, że mam to co trzeba, bo tak powiedziała pani w aptece.
All rights reserved/lady_in_red
Do Doktor Kasi nie można się było dodzwonić, bo była na komisji przeszczepowej i nikt nie wiedział, o której się skończy, więc około 14:30 uznaliśmy z Panem Mężem, że wracamy piechotą do tego szpitala... Taka pora, że taksówką by nam zeszło chwilę, a ona (znaczy Doktor Kasia) teoretycznie do 15:00 tylko w szpitalu. Po drodze dzwoniłam co 10 minut, aż w końcu kilka minut po 15:00 udało mi się ją złapać. Sprzepraszała mnie okrutnie, powiedziała że opisze te leki (bo się okazało, że szpital miał mi wydać tę chemię do domu) i zostawi pielęgniarkom, żeby Pan Mąż mój odebrał. Gdy jej rzekłam, że jestem w drodze i dzwonię, bo nie zdążę przed jej wyjściem, uznała że luz, mam iść powoli, pielęgniarki mi dadzą...
Po wszystkim przyszła refleksja... 1) co by było, gdybym nie wiedziała, o tym, o czym już pisałam i 2) co by było, gdybym nie jechała do mieszkania tutaj, tylko do domu i w domu kupowała leki, tak jak kupowałam po tej pierwszej chemii... No nic, całe szczęście, że to się tak skończyło. W poniedziałek mam się zgłosić na oddział dzienny, dostanę dolewkę i będę wolna na 2 tygodnie. Teoretycznie wolna, bo znów uziemiona zastrzykami z czynnikiem wzrostu. Strasznie kosztowne to moje chorowanie. No ale nic, byle tylko okazało się, że skuteczne.

All rights reserved/lady_in_red
All rights reserved/lady_in_red
W ramach spędzania wolnego, międzyszpitalnego czasu, zwiedziliśmy Muzeum Inżynierii Miejskiej w Krakowie - fantastyczne miejsce, zwłaszcza te części interaktywne cieszyły się popularnością u Panny Wiedźmy oraz odpoczęliśmy w totalnej ciszy, w przyklasztornym ogrodzie. Takiego odpoczynku, resetu i ciszy, która sprawia, że słychać, jak bije moje żądne życia serce... tego mi było trzeba.

Z rzeczy niefajnych, odczuwam sporo negatywnych skutków chemioterapii, także tej doustnej, ale... pominę je dziś. Poranek był przykry i ciężki, ale aktualnie jest historią i oby tak pozostało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz