Polub mnie

poniedziałek, 3 lutego 2014

Różana...

Foter / CC BY-SA
marmolada... Albo sok, choć ostatni jego łyk wysączyłam dobrych... 8 lat temu? To był sok, który powstał za sprawą pracy rąk babci mej. Sok, który sprawiał, że zatapiałam się cała, nie tylko niewyparzony język mój, w bajce, we wspomnieniach, w marzeniach, że przez chwilę czułam znów, jak trzyma mnie za rękę (babcia, nie sok). Wraz z wysączeniem rajskiego soku, skończyło się coś szczególnego. Gdzieś na kartce jakiejś, schowanej gdzieś indziej mam przepis...
Od lat obiecuję sobie, że pojadę, znajdę odpowiednią różę i przywrócę wspomnienia albo przynajmniej się postaram. I od lat mi się nie udaje. Od lat nie wychodzi, bo to, bo tamto, bo czasu brak, bo "a jeśli się nie uda?", bo milion innych... Żałuję. Nawet bardzo. Pocieszam się tylko, że może kiedyś, może na stare lata znajdę chwilę, by udać się tam, gdzie róże rosną odpowiednie na sok. I przyrządzić go. Mam tylko nadzieję, że przepis babciny nie przepadnie do tego czasu oraz, że uda mi się go zlokalizować.

Tak, wiem. Powinnam była go w szkło oprawić i na honorowym miejscu powiesić. Dziś wiem. Błędy zdarzają się także i mnie;)

Pisząc to, przypomniałam sobie jakby kadry z mojego dzieciństwa. Mgliste to wspomnienia, mała być musiałam i to bardzo. Pamiętam urywki, sok, który smakował jak nic na świecie i babcię, która mówiła, że on z róży jest. Pamiętam, że myślałam wtedy, że sobie ze mnie robi najzwyklejsze jaja, choć do babci bardziej podobne były wyrafinowane żarty. Pamiętam, że nie uwierzyłam w różaną teorię. Innym wspomnieniem są rozłożone na taflach papieru pergaminowego płatki róż i owoce na innych. Pamiętam, że płatki kojarzyłam z Bożym Ciałem, a babcia śmiała się i tłumaczyła, że przecież mówiła, że to na sok i konfiturę czy też marmoladę - sama już nie wiem. Pamiętam, że wkrótce potem delektowałam się sokiem, dzięki któremu mój niewyparzony język nabrał jako takiej ogłady i kiedy trzeba, umie się zachować. Taką sobie do różanego soku teorię doprawiłam, babcia bowiem często tym sokiem częstowała mnie i popijałyśmy sobie w czasie, kiedy opowiadała o swojej młodości, kiedy słuchała, co mam jej do powiedzenia i kiedy nie ucząc - uczyła mnie, jak zachowują się damy. Sok z róży musiał mieć więc w mej edukacji znaczący udział;)

Soku nie ma, jest marmolada. Kupna, zapewne nieumywająca się do tamtej, którą robiła babcia, ale... Mimo wszystko przywołująca wspomnienia. Pozwalająca poczuć się bezpiecznie i beztrosko, usłyszeć babci głos i być przez chwilę znów małą dziewczynką, która podgląda babcię przy kuchni, jednak zuchwale zarzeka się "niee, nie będę się uczyć, ja się do kuchni nie nadaję, znajdę sobie męża, który mi będzie gotował". O tak. Tak właśnie mówiła ta mała dziewczynka. Dziś wie ona, co babcię w tym zuchwalstwie tak bawiło. Dziś cieszy się też, że człowiek uczy się także wtedy, gdy przed nauką rzeczoną się broni. Uh, gdyby nie to...

Foter / CC BY-SA
Różaną marmoladę kupiłam jakiś czas temu dla dziecka. Uznałam, że skoro porzuciłam pszenicę, to nie skorzystam z dobrodziejstw tych marzeń do smarowania. Mała Wu pokochała marmoladę z róży chyba tak bardzo, jak ja. Spróbowałam kilka dni temu. Bez chleba, na łyżeczce. I stało się znów. Znów byłam w moim rodzinnym domu, wszystko było ponad 20 lat młodsze, inne, babcia była i w całym domu pachniało dobrem, ten sam był chyba tylko mój niewyparzony język. Jeszcze niedojrzały, jeszcze uczący się, jednak bez wątpienia ten sam. Zamknęłam oczy, chciałam, żeby ta chwila trwała. Łapię każdy taki moment, jak coś najważniejszego w moim życiu. I łapię się na tym, że w istocie smaki i zapachy najlepiej oddziałują na ośrodek wspomnień. To fascynujące, że nie zapomnę, choćby nie wiem co, bo znajomy zapach czy smak pozwoli mi utrwalić to na zawsze i przywołać, kiedy tylko zechcę.
Dziś uległam, bo i sposób znalazłam. Dwa wafle ryżowe hojnie posmarowałam marmoladą z róży i usiadłam w fotelu, w którym zwykłam pracować. Każdy kęs był kawałkiem nieba, przyjemnością, której nie da się opisać, bo nie dotyczy wyłącznie doznań smakowych. Każdy kęs uruchamiał całą maszynerię w mojej głowie. I każdy pozwalał mi choć na moment wtulać się we wspomnienie po babci, jak w nią samą. Czułam się trochę, jak dziewczynka z zapałkami, niemal prosząc każdą chwilę, by trwała dłużej, by nie umykała. Magia?
Nie jestem pewna.
Być może.
No w każdym razie, babcia obstawałaby za magią. Z całą pewnością!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz