Polub mnie

czwartek, 17 marca 2016

O tym, jak ważna jest intuicja...

All rights reserved/lady_in_red
... i (nieskromnie mówiąc) wiedza. Kiedyś wydawało mi się, że lekarze są od leczenia, nauczyciele od nauczania, a stolarze od robienia mebli. I że ten świat tak pięknie, harmonijnie działa, bo gdy człek choruje, idzie do lekarza i oto zostaje uleczony, gdy lekarz głodny, idzie do piekarza, nabywa chleb i oto głód znika, zaś lekarz nadal może leczyć. Strażak wie, jak gasić pożary, prawnik - jak wyciągać za uszy z kłopotów, przedszkolanka - jak "zastąpić mamę", a pielęgniarka - jak zrobić zastrzyk. Każdy zna się na swoim i to wystarczy... Dziś wiem już, że to wszystko działa nie tak, jak powinno. Że owszem, znaczna część strażaków wie, jak gasić pożar, ale są i tacy, co wiedzą tylko jak dobrze prezentować się w mundurze. Znaczna część lekarzy wie, jak leczyć, ale są i tacy, którzy tylko lekarzują. I szkodzą.
I tak, wiem, że nie odkryłam Ameryki, bo tak było, jest i zapewne będzie, ale jestem rozgoryczona ostatnimi odkryciami, więc muszę sobie ulżyć.

Rozchodzi się konkretnie o Pannę Wiedźmę, jej problemy z uchem/uszami i naszą byłą już laryngolog. Żeby było ciekawiej, na wstępie wyjaśnię, że pani doktor cieszy się opinią jednego z lepszych (żeby nie powiedzieć najlepszych) specjalistów w województwie (!!!) Wybrałam więc właśnie ją, bo skoro taka super, to raz dwa mi Pannę Wiedźmę wyleczy, prawda?

Niewtajemniczonych informuję, że pokrótce o moim niezadowoleniu ze starej laryngolog pisałam tutaj (klikamy).

Do rzeczy. Nowy laryngolog uznał na pierwszej wizycie, że faktycznie, z wywiadu nie wynika, by Panna Wiedźma na przerost migdałka gardłowego cierpiała, aczkolwiek sześć zapaleń ucha w minionym roku jest bezwzględnym wskazaniem do wykonania badania migdała. Króciutka endoskopia wykazała, że migdałek Panny Wiedźmy jest (tu cytat) przerośnięty jak bąk. Zajmuje 2/3 nosogardła i najprawdopodobniej kwalifikuje się do usunięcia. Zlecona została tympanometria, która to wyszła słabo - ucho lewe (chorujące częściej) z krzywą B, ucho prawe (chorujące rzadziej) z krzywą C. Obydwoje uszu powinno mieć krzywą A i tylko A.
Pan doktor widząc wynik orzekł, że jego zdaniem migdał trzeba usunąć, coby się dziecko nie męczyło i przestało cierpieć z powodu ucha. Orzekł również, że najprawdopodobniej w czasie zabiegu nacięte zostaną Pannie Wiedźmie błony bębenkowe, co jest efektem niewłaściwego leczenia wcześniej. Panna Wiedźma ma aktualnie wysiękowe zapalenie obydwu uszu. Przewlekłe. Trwające od kilku miesięcy co najmniej. Poprzednia laryngolog nie tylko uważała, że dziecko jest zdrowe, a sytuacja z niedosłuchem, która miała miejsce w ubiegłym roku to "wypadek z okazji kataru - minie", ale także nie była łaskawa badać migdałka gardłowego, bo oto "dziecko jest zbyt zdrowe na przerost migdała, szkoda go męczyć badaniem". Ufałam jej. No bo przecież lekarz, prawda? Przecież wie lepiej, niż ja - taka tam matka. No bo skoro tyle lat się uczyła, tyle lat praktykowała, to wie, co mówi, prawda?
Ignorowałam początkowo własne teorie (wysnute na podstawie wnikliwej lektury pożyczonej od koleżanki pediatry książki do laryngologii dziecięcej). No bo przecież książka to tylko książka, a lekarz to lekarz. Z czasem moje teorie wydawały się coraz bardziej sensowne, coraz bardziej oddające stan dziecka. Ale lekarka się upierała, "żem głupia", bo nie lekarz. No więc siedziałam cicho, studiując dalej pożyczony podręcznik. I dalej wychodziło mi, że lekarka się myli... Trzeba mi było doczekać momentu, w którym nie doleczyła zapalenia ucha, w którym zaproponowała lepszy preparat od mojego (zaś okazało się, że lepszy - znaczy tylko droższy, wszak skład ten sam, więc i działanie to samo), by potknęła się w moich oczach jeszcze w kilku kwestiach, abym poszła po rozum do głowy i uznała, że w tym jednym konkretnym przypadku ja - taka sobie zwykła matka, czytająca namiętnie podręcznik do laryngologii dziecięcej - mam rację, zaś pani doktor się myli.
Zmiana lekarza okazała się potwierdzeniem tego faktu.

All rights reserved/lady_in_red
Poniedziałkowa wizyta w gabinecie nowego laryngologa zaowocowała decyzją co do zabiegu i wyznaczeniem jego daty na 10 czerwca (dzień urodzin Pana Męża). Ponadto zaowocowała też wiedzą, że dalsze ignorowanie problemów "zdrowej" Panny Wiedźmy skończyć się mogło jej całkowitą głuchotą. Dziecko było zdecydowanie źle prowadzone. Aktualne standardy przewidują wykonanie zabiegu usunięcia migdała w przeciągu 3 miesięcy od zdiagnozowania niedosłuchu z winy przerośniętego migdała.
Panna Wiedźma ma w tej chwili niedosłuch minimalny (to zasługa mojego stawania na głowie, by te "zapalone" uszy z wysiękiem mimo wszystko wentylować, nos udrażniać, nawilżać śluzówkę i działać przeciwzapalnie). Ów niedosłuch jest na tyle mały, że w codziennych sytuacjach trudno go zauważyć (Panna nie pogłaśnia telewizora, nie pyta "co powiedziałaś, mamo?", nie mówi głośniej niż zwykle itd.). Mimo to, uszy są w kiepskim stanie, a wszystko przez migdał.
Co zatem z niedosłuchem z zeszłego roku? Tak dużym, że tv "huczał" niemal na cały regulator, a ona skarżyła się, że słabo słychać? Gdy nie słyszała moich dość głośnych szeptów z odległości 100 cm? Wtedy nasza stara pani doktor uważała, że to nic, to przez katar i to minie.
Migdał trzeba było usuwać już wtedy.
Gdy się o tym wszystkim dowiedziałam, to mało mnie (uwaga, będzie brzydkie słowo :D ) szlag jasny nie trafił. Nowy doktor widocznie to zauważył, bo natychmiast zaczął ze mną żartować i komplementować moją wiedzę, coby choć trochę pomóc mi "spuścić powietrze". I dobrze, inaczej pewnie bym wybuchła.

Nie muszę chyba mówić, że mam ochotę tamtą lekarkę udusić (czego oczywiście nie zrobię). Już pal licho, że jej durne leczenie pochłonęło ponad 2 tysiące polskich złotych (tak, tak!!!), że obciążało organizm dziecka (no w końcu leki to leki, nie leczyła jej wodorostami i naparem z nagietka)... Ale tego, że narażała moje dziecko na trwałe kalectwo, ryzykowała utratę słuchu, męczyła i wystawiała na ból (kto chorował na zapalenie uszu, ten wie, jaka to przyjemność)... tego wszystkiego nie umiem jej wybaczyć i nie wybaczę.

All rights reserved/lady_in_red
Cieszę się, że moje zboczenie każe mi zgłębiać wiedzę i szukać informacji do skutku. Że mimo wszystko nikomu nie ufam w 100% i nie boję się własnych wniosków... Nie jestem arogancka ani pyszna, pierwotnie zawsze uznaję, że to fachowiec ma rację, skoro jest fachowcem... Ale łączę fakty, analizuję wnioski, szukam, pytam, czytam i... I kiedy trzeba umiem powiedzieć "dość!"
W bliskim moim otoczeniu są mamy, które lekarzowi ufają jak Bogu. Co lekarz powie, to święte i choćby wydawało się największym idiotyzmem ostatniego stulecia - wykonują polecenie, bo "lekarz kazał". Ciekawiło mnie do tej pory, czy gdyby lekarz kazał do pieca na trzy zdrowaśki, to wsadziłyby do pieca... Dziś jestem szczęśliwa, że w porę zrezygnowałam z "usług pani doktor". Przydałoby się odwiedzić ją i pokazać palcem, co narobiła dziecku memu. Ale moja wściekłość nakazuje mi chcieć nigdy więcej już jej nie zobaczyć.

Podsumowując - zmiana lekarza wyszła nam na dobre. Nowy doktor nie wypisał ani jednego sprayu do nosa, ani jednego "niezbędnie-koniecznie-potrzebnego syropku", ani jednego sterydu czy innego gówna, które ma pokazać "durnemu rodzicowi", że lekarz leczy jego dziecko. Zajął się nami konkretnie i sprawnie. Dwie wizyty i sprawa jasna, załatwiona.
Skierowanie dostarczyłam do szpitala wczoraj. Nie jest to zwykły państwowy szpital (ale klinika ma kontrakt z NFZ). Warunki imponujące. Dzieci, które widziałam w czasie "dostarczania skierowania" spokojne i zadowolone. W towarzystwie rodziców, którym nikt nie ogranicza opieki, zabaw itd. Panna Wiedźma, choć aktualnie przerażona, będzie się tam czuła dobrze.
Na koniec maja zrobić mamy niezbędne badania, następnie wizyta u doktora i zabieg. Nie mogę się doczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz