Polub mnie

wtorek, 24 listopada 2015

Zapiski chorobowo-niechorobowe

Zapisałam, żeby nie uciekły. I pomysł mam, by je tu systematycznie zamieszczać, zachować...
Zapisane 7.10.2015
 "Ostatni czas nie był dla mnie zbyt bogaty w czas" ;)
Przede wszystkim uskuteczniliśmy zamianę na pokoje, co wiązało się z niemałą rewolucją remontową. Teściowa wzięła jeden z naszych dwóch mniejszych, a my - duży. Dalej mamy więc dwa, ale metraż nieporównywalnie większy. Jeszcze nie jest tak, jak bym chciała, ale niestety, rewolucja u Pana Męża w pracy sprawiła, że chwilowo muszę się zadowolić tym, co mam. A mam dużo, bo pokój jest duży, mam swój wymarzony stół i krzesła, dziecko ma więcej miejsca do zabawy i w ogóle fajnie jest. Czekam na "kilka pasów czarnej tapety", bo żółty kolor ścian wywołuje u mnie dziwny odruch. No nie czuję się dobrze w takim kolorze, ale i nie mam możliwości przeprowadzenia teraz gruntownej zmiany. Tak więc zadowolę się półśrodkiem w postaci pięknych czarnych tapet z eleganckim wzorem. Myślę, że ta czerń zmieni zupełnie znienawidzony przeze mnie żółty.
Zaraz po ostatniej chemii (wziętej 17.09) okazało się, że się Mała Wu pochorowała. Najpierw pediatra, następnie laryngolog i antybiotyk, bo w opinii tej drugiej - nie ma wyjścia. Początki były trudne, bo ja zdechła po chemii, a ona mnie potrzebowała, więc zarwałam kilka nocy. Ale się wylizała. Na kontroli okazało się, że jest jeszcze w uchu płyn, jednak pani doktor nie uznała za stosowne, by przedłużyć antybiotyk. Wydało mi się to dziwne, ale w końcu to nie ja jestem lekarzem, prawda? Młoda tydzień do przedszkola pochodziła i co? I nawrót. Nietrudno chyba wyobrazić sobie, jak się zirytowałam.W ogóle myślę, że trzeba mi będzie ją zmienić, bo nie mam do niej już zaufania. Nie dość, że przepisuje z uporem maniaka syrop "na katar", który to syrop szkodzi dziecku memu, bo zamiast ten katar wysuszać, to go tak zagęszcza, że i nos zatkany i uszy od razu, to jeszcze poleca preparaty, za które ma profity. W czasie mojej ostatniej u niej wizyty poprosiliśmy z Panem Mężem o polecenie sprayu do higieny uszu, który byłby lepszy/skuteczniejszy od tego, którego dotychczas używaliśmy. No więc zapytała, jaki mam. Powiedziałam, ona zaś zapisała na kartce nazwę innego. Chwała Bogu, że ja nie taka prędka w kupowaniu. Poczytałam, poszukałam i co? I przepisała preparat, który ma kropka w kropkę skład taki sam, jak ten mój, tylko producent inny i cena dwa razy wyższa. Myślałam, że mnie trafi. Posłałam siostrę do apteki, coby sprawdziła, czy aby na pewno mam rację i to, co nie działało pod nazwą mojego, nie zadziała pod droższą nazwą. I oczywiście, pani w aptece potwierdziła, że obydwa preparaty są tym samym, tylko z różnych koncernów. Poleciła inny spray, z innym składem. A na koniec ta akcja z płynem w uchu. Już pomijam wszystko, ale dziecka żal przecież...
W weekend jej się wróciło tykanie i ból ucha. Miałam posłać Pana Męża z nią w poniedziałek (5.10. czyli w dzień kolejnej mojej chemii) do pediatry, ale uznałam, że spróbuję pociągnąć autorskie leczenie i pójść z nią do pediatry we wtorek. Chciałam jej opowiedzieć o powodach, dla których wolałabym tę laryngolog omijać z daleka itd. I wychodzi na to, że wyleczyłam ucho dziecka mego. Tak. Bez antybiotyku. Tak sobie myślę, że może i początkowo nie był potrzebny? Może infekcja była wirusowa? Nasza pediatra leczyła w ubiegłym roku uszy Małej Wu bez antybiotyku i  było ok. Oczywiście, gdy już był potrzebny, to zapisała i podziałało, ale pamiętam infekcje ucha, które się wyleczyły bez nich...

Teraz o mnie... Chemię zaplanowaną miałam na piątek. W czwartek zrobiłam badania, żeby w piątek mieć pierwszeństwo... No i niestety, w czwartek popołudniu Moja Pani Doktor osobiście do mnie zadzwoniła, żeby przekazać, że wyniki znów złe, więc wdrażamy steryd i czekamy do poniedziałku. Z duszą na ramieniu szłam w ten poniedziałek na badania... Ale okazało się, że niepotrzebnie. Wyniki skoczyły w górę tak, że lekarka orzekła: no pięknie, pani Kasiu, jest nawet więcej, niż potrzeba. Chemię dostałam. Ale wieczór po niej to był ostry hardkor...
Właściwie niewiele z niego pamiętam, rzygałam jak opętana, telefon się urywał, a ja prosiłam Boga, żeby nie zejść, bo byłam sama z dzieckiem. W przerwach między rzyganiami, przytulałam głowę do ściany obok muszli i zwyczajnie odlatywałam (przysypiałam znaczy, ze zmęczenia). Nie miałam czasu na żal do teściowej, że widziała, że coś mnie bierze, a spokojnie poszła i nawet z grzeczności nie zapytała, czy zostać. Żal ów przyszedł wczoraj, gdy nieco lepiej się poczułam.
Ale wracając do poniedziałku, z mącącą się głową i uczuciem, jakoby wszystkie moje wnętrzności zamierzały uciec ode mnie do klozetu, siłą woli chyba, udało mi się położyć dziecko. Na kolanach, żeby w razie czego mocno nie walnąć głową o podłogę. Hardkorowe doznania to jedno, ale strach, że sama z nimi jestem... to był dramat.
Napisałam Panu Mężowi smsa, że idę do łóżka, może przestanę wymiotować i że jak wróci, niech sprawdzi, czy aby w tym łóżku nie umarłam.
Następnego dnia (wtorek, 6.10) czułam się, jakby mi ktoś głowę bejsbolem stłukł, ale... przynajmniej nie wymiotowałam i dałam radę chodzić na dwóch nogach. Środa (7.10.) - głowa boli, mdli mnie, ale mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.
Tak czy inaczej, cztery wlewy za mną. To jakby połowa, o ile faktycznie uda się zamknąć leczenie w ośmiu wlewach. Następna chemia wyznaczona jest na 19 października. Wtedy też poza zwykłą morfologią z rozmazem, zrobią mi badania potrzebne do tomografii. Z tego wywnioskowałam, że po kolejnej chemii będziemy badać odpowiedź organizmu na leczenie. Jestem pełna nadziei, bo węzłów, które byłam w stanie wyczuć i które były duże już właściwie nie czuję (poza jednym, który stał się maleńki). A gdyby tak jeszcze radioterapii dało się uniknąć... cudnie by było.
Poza tym oswoiłam się z chustkami i już nie tylko w "turbanie" wychodzę, ale i w zwykłych chustkach. To mi na psychikę dobrze robi, bo peruka kłóciła się z moim wnętrzem ;) Dlaczego? Bo była w jakiś sposób oszustwem, próbą okłamania świata, że nic się nie stało. Była "nie moja". W chustkach mi dobrze i w nosie mam ludzi, którzy się na mnie gapią.
Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz