Polub mnie

niedziela, 3 grudnia 2017

Santa Klaus is koming tu tałn :D :D :D

All rights reserved/lady_in_red
Panienka Wu wraca do zdrowia. Antybiotyk kończy jutro rano, ale do szkoły jeszcze nie wraca. Uznałam, że skoro kontrola u laryngologa i badanie słuchu, które mają zdecydować o tym, czy kontynuujemy antybiotyk, czy wystarczy - we wtorek, na poniedziałek nie ma sensu wysyłać jej do szkoły. Pójdzie więc dopiero w środę.

W środę zaś... nie ma lekcji. Od 8:00 nie wiem, co będą robić, ale na 10:00 (zdaje się) idą do kina na Pierwszą gwiazdkę. Bardzo jestem ciekawa, czy Pannie Wu spodoba się ta bajka.
Dzieci zapewne nie wiedzą (no chyba, że któryś genialny rodzic postanowił dziecko oświecić), no w każdym razie Panienka Moja Wu, nie wie... Po powrocie do szkoły, przybędzie Święty Mikołaj. Całe szczęście Pani Wychowawczyni udało się dogadać tę rolę z księdzem, bo szukanie Mikołaja wśród rodziny i znajomych, nie przyniosło rezultatów. A trzeba przyznać, że był Ktoś, kto miał plany szalone, nie przyjmował odmowy i sprzeciwu, role porozdzielał i myślał, że wszyscy zatańczą, jak ów Ktoś zagra. No ale nie.

Worek z prezentami ma dotrzeć do szkoły jutro i tam, w bezpiecznym miejscu leżakować. Czekać na środę. I na Mikołaja.
Tak się złożyło, że Mikołaja "obsługiwałam" w całości ja i mój Pan Mąż. Z pewnych względów tak było mi lepiej. Pakować miałyśmy wspólnie w ramach trójki klasowej, ale choroba Panny Mojej Wiedźmy pokrzyżowała wszystkie plany. Gdyby chodziła do szkoły, nie byłoby kłopotu, dzieci w szkole, mamy pakują i luz. Ale tak?
Wyszło więc, że pakowanie też spadło na mnie (ale nie cierpiałam jakoś bardzo z tego powodu). Odkładałam tę czynność przez kilka dni, by w końcu stwierdzić, że im później to zrobimy, tym mniejsze szanse, że Panna Wu to odkryje lub że coś się z tym stanie. Pakowaliśmy dziś. Ja i Pan Mąż mój. Poszło gładko. 24 paczuszki w mniej niż 60 minut.

All rights reserved/lady_in_red
Szkolny Mikołaj przyniesie słodycze. Bo budżet na ten cel był śmieszny (całe 9 zł). Gdyby to zależało tylko ode mnie, wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale trzeba było okroić składkę na fundusz klasowy, bo rodzice podnosili bunt. Tak, tak! Afera była o pieniądze dla ich dzieci. Pieniądze, które wrócą do dzieci. Po wielkich przeprawach i naciąganiu budżetu, z proponowanych przeze mnie 100 zł/rok (fundusz klasowy to pieniądze, które w całości przeznaczane są na przyjemności i potrzeby dzieci. Naszych dzieci), za które udałoby się zrobić m.in. fajne paczki mikołajkowe, zeszłyśmy do 75 zł/rok (osobiście nie wiem, czy 25 zł mniej robi faktycznie aż taką różnicę, tym bardziej, że płatność rozłożyć można było na raty). Ale wracając do tematu... Jestem z siebie (i swojego Pana Męża) dumna. Paczki kosztowały 9,20 (zawartość plus opakowanie). Są przyzwoitej wielkości. W środku 11 sztuk. Zaszaleliśmy. O!

Pakowanie było lekko stresujące (w końcu w każdej chwili mogła przebudzić się Panna Wu, spragniona, przestraszona złym snem lub potrzebująca do toalety). Ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Worek z prezentami spoczął w schowku tymczasowym.
Było śmiesznie. Pan Mąż mój, uniósł worek i stęknął. Okazuje się, że około 20 kg waży... Niosąc go do schowka tymczasowego, wycedził: "życzę wam jutro z tym worem szczęśliwej, k***a, drogi... i temu waszemu Mikołajowi też". Myślałam, że posikam się ze śmiechu.
A jutro... będzie ubaw!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz