All rights reserved/lady_in_red (sowa domowa - wykonana wspólnie na tzw. próbę, dzień przed zajęciami plastycznymi) |
Nie muszę chyba mówić, że gdy tylko Panienka Wu usłyszała o tym fakcie, o mało ze skóry nie wyskoczyła (faza na sówki trwa). Nie chciała czekać na czwartek (zajęcia plastyczne odbywają się w czwartki właśnie). Zapytała, czy mogłybyśmy "na próbę" zrobić jedną taką sówkę w domu. Oczywiście zgodziłam się, bo ja zawsze chętnie uczestniczę w plastycznych przedsięwzięciach Panny Wu, wspieram ją we wszystkim, co robi, zachwycam się tym, jak nieszablonowo myśli, jak analizuje problemy i znajduje rozwiązania, na które nierzadko nie wpadłby dorosły... Co tu dużo gadać - ot, uwielbiam ją obserwować (nie tylko, gdy tworzy).
Wysłałyśmy więc mojego Pana Męża do piwnicy, by przyniósł nam kilka styropianowych bombek. Początkowo chciałam kupić styropianowe kulki i oklejać je brokatem, ale wpadłyśmy na pomysł, by wykorzystać bombki już "obrokatowane". I to był dobry pomysł. Panna Wu nie zastanawiała się długo, jak zrobić ozdobę choinkową w kształcie sówki. Doskonale wiedziała, z czego można zrobić co. Oczy i dziób miały być z filcu (którego z okazji mojego zamiłowania do filcowych sówek jest w domu mnóstwo). Brzuszek z cekinów w kształcie gwiazdek, umocowanych do bombki szpilkami z dużymi, kolorowymi łebkami. Uszy z piór. Cała reszta też z piór, bo jednak sowa jest pierzasta, puchata i miękka.
All rights reserved/lady_in_red (sowa konkursowa, wykonana na zajęciach plastycznych w całości samodzielnie przez Pannę Wu) |
Sówka szkolna (czyli ta, przeznaczona na konkurs) miała nad oczami "spinkę" - od koleżanki, która wymieniła się za garstkę piór. Brzuch ze świecącej ozdoby od innej koleżanki, która wymieniła ją za gwiazdkowe cekiny. Ogon z piór od kolegi, który potrzebował szpilek z kolorowymi łebkami. Dodatkowo Panna Wu wymyśliła, by brokatowym klejem pociągnąć sówce dziób, coby był bardziej w klimacie świątecznym oraz... wykończyć oczyska.
Dowiedziałam się, że bardzo fajnie współpracowało jej się z kilkorgiem innych dzieci. Wymieniali się ozdobami, dzięki czemu każde z nich miało jeszcze większe możliwości, uczyło się dzielić i miało okazję przekonać się fizycznie, że zamienianie się jest fajne (przy okazji Panna Wu orzekła, że nie każdemu dawała coś ze swoich ozdób, gdyż byli tacy, którzy chcieli tylko brać, ale od siebie nic nie chcieli dać).
All rights reserved (konkursowej sowy ujęcie "od brzucha" ;) ) |
Zdjęcia mam lipne (ale... jak to mówią: lepszy rydz, niż nic), bo odkąd mój telefon upadł i stłukł się (mimo hartowanego szkła, psia kość!) korzystam z telefonu zastępczego, użyczonego mi przez szwagra. I ten zastępczy telefon nie jest najlepszy w robieniu zdjęć. Nie narzekam jednak, bo alternatywą było zostanie zupełnie bez telefonu, a służyć ma on przecież głównie do dzwonienia i tę funkcję realizuje niemal bez zarzutów. Aparat natomiast nie ma karty (odkąd po Pasowaniu na Ucznia rozpadła mi się w rękach), więc chwilowo jest bezużyteczny.
Muszę przyznać, że zdjęcia zupełnie nie oddają uroku tych ozdób. Trudno mi było pstryknąć takie ujęcie, które odzwierciedlałoby to, jak fajnie jej wyszło i jak ładnie wygląda.
Najważniejsze jednak jest to, że Panna Wu wspaniale spędziła czas, bawiąc się przednio i ćwicząc zdolne łapki. Do tego czas ten należy pomnożyć przez dwa, wszak najpierw robiła to ze mną, potem zaś - w szkole - sama. Cieszę się, że ktoś wpadł na taki pomysł, mnie by pewnie nie przyszło do głowy.
All rights reserved/lady_in_red |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz