Po pierwsze:
Mikołaj spisał się na medal. Jestem naprawdę bardzo mu wdzięczna, że mimo iż trochę mu się pokomplikowało, zjawił się i sprawił frajdę mojemu dziecku. Szczęśliwa Mała Wiedźma to to, co mnie - Wiedźmie Matce sprawia nieopisaną przyjemność, co jest balsamem na moje serce.Mała szczęśliwa, poszła ze swym wózkiem spać. Na szczęście całkiem rozsądna z niej Wiedziemka, zatem widząc, że zagraciła pół sypialni, łaskawie zgodziła się na to, by wózek wrócił do jej pokoju z zabawkami. Cieszyło mnie to bardzo, bo inaczej, mogłabym stracić zęby w nocy, gdy szłabym i ja położyć się spać.
Generalnie było baaaaaardzo przyjemnie. Przyjechały moje siostry ze swoimi dziećmi, za to bez swoich męskich połówek, bo jedna z połówek ciężko pracowała, druga zaś została w domu z konieczności. Samochód wieloosobowy Mikołaja odmówił posłuszeństwa, a więc najpierw Mikołaj miał przybyć autobusem ("bo przecież obiecałem") bez sióstr mych, później zaś okazało się, że pracująca połówka samochód swój pod domem zostawiła i Mikołajowi z chęcią pożyczy. Tym sposobem znalazł się transport dla trójki dorosłych i dwójki dzieci.
Dzieciaki zadowolone, a Mała Wiedźma to chyba nawet bardziej niż zadowolona. Kiedy Pan Mąż mój wózeczek wymarzony składał do "kupy", Wiedźma nie patrząc na to, że oto Mikołaj próbuje "zapłatę" w postaci wierszyka czy piosenki od brata jej ciotecznego uzyskać, poszła mu dziękować podekscytowana, wcinając się "po chamsku" w rozmowę. Cieszę się bardzo, że taką frajdę udało mi się jej sprawić. Bardzo, bardzo! Oczywiście żadna lala bobas w wózku jeździć nie może, wszak wózek proszony był dla jej misia Pluszka i tylko jemu przypada zaszczyt podróżowania w wózeczku. A, nie! Jeszcze w gondolce mogą "Winxy" - lalki a'la Barbie, które to wg Małej Wiedźmy są czarodziejkami ze wspomnianej bajki.
Pan Mąż, ponieważ bardzo grzeczny był, dostał od Mikołaja lokalizator do kluczy. No dobrze, może nie do końca bardzo grzeczny, dlatego Mikołaj podarował mu gadżet, którego póki co nie umiemy "ogłuszyć". Sprzedawca Mikołaja zapewniał, że się da, jednak jakoś nam nie wychodzi. Więc lokalizator reaguje na każdy głośniejszy dźwięk uroczym dźwiękiem, czym wprawia mnie w niekłamane zadowolenie. A co! Niech ma za swoje Pan Mąż i na przyszłość lepiej się sprawuje;)
Ja zaś, zgodnie z życzeniem dostałam buteleczkę perfum. Dokładniej wody perfumowanej. Jestem zachwycona!
Mini-Sesja (większość zdjęć Wiedźma ma z dziećmi moich sióstr, ja zaś nie prosiłam o zgodę na ich upublicznienie, dlatego tylko namiastka):
Po drugie:
Święta...
Photo credit: Denis Collette...!!! / Foter.com / CC BY-NC-ND
wiem, co zrobić, na co się zdecydować. Nie zostało nam wiele czasu, trzeba by podjąć decyzję i odpowiednio się do tego wszystkiego przygotowywać. Każde z wyjść wiąże się z innymi przygotowaniami, innymi planami i innymi zakupami. W domu jest o tyle bezpiecznie, że w razie jakiejś "draki", można zamknąć drzwi i gości wyprosić, u siostry - nie będzie takiej opcji, trzeba będzie zęby zaciskać lub pakować graty i na gwałt wracać. Tylko do czego, skoro przygotujemy tylko część? Biję się z myślami. Siostra namawia i prosi, wiem - że i rodzicom zależy, ale dla mnie ważny jest spokój i ta magia, która zniknie jeśli spełnią się moje przewidywania. Eh, źle mi z tym wszystkim i źle mi z tym, że mam taki problem z podejmowaniem decyzji.
Po trzecie:
Moje chorowanie... Zaziębiłam przeziębienie, przez co wydawało mi się, że bliska jestem zgonu. W piątek Pan Mąż nabył dla mnie Gripex, normalnie wyleżałabym to przeziębienie (czy cokolwiek to było/jest) w łóżku i może by mi się poprawiło, ale ja, jak to ja, nie mogłam się oprzeć i chwilę przed zaostrzeniem objawów, przyjęłam zlecenia na gwałt, czyli na poniedziałek. Musiałam się ogarnąć i stanąć na nogi, więc posłałam Pana Męża do apteki. Wstępnie miał mi przytargać Teraflu, bo to się zawsze sprawdzało, ale w aptece okazało się, że nie ma (nawiasem mówiąc, bardzo byłam zdziwiona), pani farmaceutka poleciła Gripex Hot Activ. Pozytywnie mnie zaskoczył, wszak nie miałam o Gripexie dobrej opinii, wszak wydawało mi się, że mało skuteczny i słaby jest. Okazuje się jednak, że albo się "poprawił", albo miałam do czynienia z innym Gripexem, bo ich tam kilka rodzajów jest. Tak czy siak, postawił mnie na nogi i pozwolił zrealizować zlecenia. Niemniej... maskując objawy pozwolił mi się poczuć tak, jak gdybym wyzdrowiała, dlatego zapewne poszalałam i doprawiłam się maksymalnie. Potem jednak umierałam już w domu, niemal bez wychodzenia, a gdy musiałam, odpowiednio się zabezpieczałam;) Nie czuję się jeszcze zdrowa, ale mam nadzieję, że niebawem to minie.
Dodam też tutaj, że uwielbiam eZakupy w Tesco, dziś bowiem nie zważając na wiatry i śnieżyce, dostałam zakupy, więc nikt nie głodował, a ja nie musiałam narażać się na porwanie przez huragan. No dobrze, takiej kobiety, jak ja, huragan nie porwie, ale z pewnością dałby mi powody, by przeklinać moment, w którym to wyjście wymyśliłam. Do tego znów przyjechał niezwykle sympatyczny pan dostawca, więc przyjemność podwójna.
No, to się rozpisałam. Dziś Wiedźmę układa do snu Pan Mąż, więc miałam możliwość usiąść sobie na chwilę. Co prawda pisanie przerwałam, bo przypomniałam sobie o praniu do powieszenia (suszarka stoi w sypialni), ale mimo wszystko gładko poszło (fajnie byłoby, gdyby i weekendowe zlecenia tak gładko poszły, a póki co jakoś się nie zanosi, bo mam "niechcemisię"). Tak czy siak, wracam do żywych i powinnam być już regularnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz