Polub mnie

niedziela, 22 grudnia 2013

Czekamy...

Nie wiadomo jeszcze nic. Początki były obiecujące, później dramatyczna zmiana sprawiła, że zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy do Magicznego Przemyśla zwrócić kociaka. Po drodze jednak stało się coś megadziwnego... Dziecko zaczęło się "poprawiać", więc podjęliśmy decyzję o tym, że jednak zaczekamy.
Po kolei jednak. Nosek jest przesłodkim, maleńkim kociakiem, który został do nas przywieziony wczoraj z Magicznego Przemyśla. Człowiek, który do tej pory opiekował się nim, doskonale znał historię dziwnej a'la alergii Małej Wiedźmy. Zgodził się więc zaczekać i dać jej organizmowi czas na reakcję. W ogóle, zgodnie z wcześniejszymi zamierzeniami, postanowiliśmy przetestować teorię o tym, że Mała Wiedźma ma problem z białkiem kociczek. A zatem stał się wczoraj kot, koteczek wręcz. Malutki, choć Wiedźma twierdzi, że bardziej średni. Ma ok. 3 miesięcy, więc wg mnie - jest malutki.
No i tak... Coby Wiedźma nie odchorowała ewentualnego zwrócenia kota, wcisnęliśmy jej z Panem Opiekunem "kit", że oto Pan Opiekun ma ważne sprawy do pozałatwiania w urzędach, do których nie wpuszczą go z kotem, a więc przywiózł go do nas, żeby Wiedźma mogła się z nim pobawić i żebyśmy się malcem zaopiekowali na czas tych załatwień. Ona więc myśli, że kot jest pożyczony.
Cała historia jest niesamowicie dziwna
Najpierw nie było jej nic, później zaczerwieniła jej się broda... Już myśleliśmy z Panem Opiekunem, że sprawa przesądzona, ale Pan Mąż mój wykazał się lotnością umysłu i zapytał, czy zabawki kocie, z którymi właśnie biega Wiedźma należały także do innych kotów. Okazało się, że owszem. Zabraliśmy i po chwili broda zaczęła "przygasać". Nie wiem, ile trwały testy, pewnie około godziny i nic się nie działo, więc pożegnaliśmy się z Panem Opiekunem i miało być ok. Niedługo jednak po tym, jak opuścił nasz dom, Wiedźma zaczęła kichać, jakiś czas później - pocierała już oczy. Jeszcze później - spuchły jej oczy, a skóra wokół nich pokryła się czymś w rodzaju bąbli. Oczy łzawiły, z nosa kapało, zadzwoniłam do Pana Opiekuna z informacją, że chyba jednak nic z tego nie będzie, bo oto dzieje się tak i tak. Zasmucił się i przyznał, że już się ucieszył, że Nosek trafił do takiego fajnego domu, ale oczywiście zgodnie z tym, jak się umawialiśmy, możemy kota zwrócić. Mała się pogarszała, więc ubrałam ją i siebie i zapakowaliśmy się wszyscy do samochodu. Po drodze, jakieś 10 km od naszego domu, stanęliśmy żeby zatankować. I co się okazało? Mimo iż Wiedźma z
Noskiem na kolanach siedziała, cały czas go głaskała itd. nie kichnęła ani razu, a oczy znacząco sklęsły. Nie wiedzieliśmy o co chodzi, ale uznaliśmy, że może warto dać im obojgu szansę. Wróciliśmy do domu z założeniem, że damy im czas do jutra, czyli do dziś. Wczoraj sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Było jej lepiej i gorzej i znów lepiej, chwilami nawet całkiem dobrze, by zaraz potem wyglądała, jak ofiara domowej przemocy. Wieczorem uznaliśmy, że dziś odwieziemy kota. Rano wstała lepsza, oczy nie były już czerwone, ale były lekko opuchnięte. Po kontakcie z kotem znów zapuchły i zaczęły łzawić. Znów byliśmy ubrani i znów jej się poprawiło.
Zaczęliśmy wysnuwać teorie, że kot mieszkał z kociczkami, jest więc szansa, że ma na sobie ich sierść, a przede wszystkim ich białko i że to nie kota wina, a tych kociczek, że może przeczekać trzeba, dać im czasu więcej. Rozebraliśmy się (znaczy kurtki i buty pozejmowaliśmy), pragnąc zobaczyć, co będzie dalej. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, żeby mały z nami został, ale oczywiście nie zrobię tego kosztem dziecka. Dlatego czekam. I obserwuję uważnie (nawiasem mówiąc, spałam jak królik, nasłuchując każdego jej oddechu i modląc się niemal przez całą noc, żeby nie dostała od tej alergii jakiegoś ataku). Kiedy zobaczyłam, że jest ósma, o mało nie dostałam zawału, wstałam i poszłam nasłuchiwać, czy żyje. Tak, wiem, że to idiotyczne, ale... wiem też, że nagły skurcz oskrzeli może zabić i wiem, że alergia do takiego może doprowadzić... do tego ona nigdy nie spała do ósmej... gdy wstaje o siódmej piętnaście-dwadzieścia, to już jest powód do świętowania.
No, w każdym razie, mam wrażenie, że jest coraz lepiej. Nie chcę się nastawiać, bo z każdą chwilą bardziej przywiązuję się do Noska, ale... reakcja Wiedźmy jest zdecydowanie łagodniejsza. Chciałam przy okazji dodać, że efekt, który sprawił, że ruszyliśmy w drogę do Magicznego Przemyśla był co najmniej dziesięć razy słabszy niż ten, po którym oddaliśmy białą kotkę damę.
Tak więc jeszcze nic nie wiadomo, jeszcze czekamy, jeszcze obserwujemy, jeszcze nie pozwalamy sobie na kocie szaleństwo zakupowe, ale... zdjęć już trochę jest, bo Nosek jest strasznym przytulasem i to, że Wiedźma chce go za-kochać na amen wcale mu nie przeszkadza. Mało tego, kiedy ona zajmie się puzzlami, lalkami, wózkiem czy samochodem z przyczepą dla konia, on do niej podbiega (kot, nie koń z przyczepy) i zaczepia, zachęcając do zabawy.
Ciekawa jestem, jak to się skończy. Czyżby rzeczywiście maluch musiał pozbyć się obcego białka? Czyżby to rzeczywiście było przejściowe, bo nie od niego? Czas pokaże. Na szczęście Pan Opiekun jest wyrozumiały i myśli trzeźwo, dlatego nie ograniczył nas czasowo, pozwolił podejmować decyzje na spokojnie i obiecał, że się do nich dostosuje, a w razie potrzeby, kota przyjmie nawet za kilka tygodni, gdybyśmy mieli życzenie tak długo przeprowadzać testy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz