Polub mnie

czwartek, 26 grudnia 2013

Boże Narodzenie jest dla mnie...

...czasem szczególnym... Z jednej strony zdecydowanie wolę Wielkanoc, czego nigdy nie ukrywałam i nie ukrywam, z drugiej zaś... Wielkanocy mimo wszystko brakuje tej szczypty tajemnicy, która sprawia, że Boże Narodzenie jest jedyne w swoim rodzaju. Boże Narodzenie jest dla mnie czasem ukradkowych łez.... Tak, tak, popłakuję słuchając kolęd i ubierając choinkę, popłakuję patrząc na nią i widząc przy niej kilkuletnią siebie... Popłakuję wiedząc, że Święta bez babci są... inne. Tęsknię za nią szczególnie w czasie Bożego Narodzenia. Babcia była wyjątkowa, brakuje mi jej każdego dnia, żal mi, że moje dziecko jej nie pozna, że nie nauczy się od niej tego wszystkiego, czego nauczyłam się ja...
"I kto ją teraz nauczy manier, kto pokaże, jak zachowują się damy, kto pokaże, jak się dyga i wskaże drogę zachowując pokorę, pozostając w cieniu, nie chełpiąc się wiedzą i nie wywyższając wielkością?" - zapytała kiedyś w akcie desperacji Zielonego Spojrzenia. Ono zaś odpowiedziało niemal bez zastanowienia - "ty oczywiście". I w zasadzie zgadzam się z tym, ja nauczę, ale... Mam wrażenie, że to już nie będzie to samo. Nie czuję się kompetentna, mimo iż czuję się prawdziwym "dyplomem z wyróżnieniem" złożonym babci i jej pedagogicznemu talentowi.
Tak, Boże Narodzenie w sposób szczególny wpływa na moją melancholię. Sytuację pogarsza fakt, że cały czas czuję, że babcia jest gdzieś przy mnie, blisko, że opiekuje się mną i moim dzieckiem... A jednak łapczywa jestem, czuję jej bliskość, chciałabym móc dotknąć. Poczuć jeszcze raz aksamit jej policzka, miękkość skóry i te kochające dłonie, które tyle wycierpiały.
Myślę sobie... że gdyby mieszkała razem z nami, moje dziecko poczuło by magię Świąt szczególnie, poczułoby ją całą sobą, ta magia wrosła by w nie, jak wrosła kiedyś we mnie. Wiedziałoby, że to magia, nie iluzja, doskonale znałoby różnicę. Żal mi... żal tym bardziej, że mam wrażenie, jakby wraz z moją babcią zakończyła się era "takich babć". Nie stawiam zarzutów tym nowym, ale... aż ciśnie się na usta "a gdzie im tam do tamtych?!?"
/Photo credit: Vitor_Esteves / Foter.com / CC BY /

Cieszę się Świętami, jesteśmy razem, lenimy się, żadne z nas nie spogląda na zegarek, żadne nie sprawdza terminów, nie otwiera kalendarza, nie pije kawy w biegu i nie stresuje się tym, że "termin", że "klient", że "zlecenie", że "już czas", że "nie zdążę", że "problem", że... cokolwiek. Żyjemy powoli i delektujemy się każdą chwilą. Mamy czas dla siebie i czas na robienie różnych rzeczy razem. Mamy czas, by się wyspać albo choć próbować (no dobrze, ja mam czas). A jednak czegoś mi brakuje, za czymś tęsknię. Nie tylko "kogoś" i "za kimś", wszak za babcią tęsknię każdego dnia, mimo iż minęło już tyyyyyle lat... tęsknię za jej obecnością, za ciepłem, które wnosiła ze sobą do mieszkania, za opanowaniem, uśmiechem, tajemnicą. Dobrze wiem, że wszystko się zmienia i nic nie jest na zawsze. Dobrze wiem, że z czasem nie wygram i że tak musiało być... a jednak walczę z tym, choć dobrze wiem, że to walka przegrana na starcie.
Brak mi Świąt, jakie pamiętam z dzieciństwa. I cierpię z tego powodu.
Atmosfera i magia to nie gesty, rytuały, tradycje, nie tylko to. To ludzie! Można odtwarzać ruchy, przepisy, pomysły i zachowania, można stawać na głowie, by "było, jak wtedy", a jednak gdy brakuje człowieka, aurze też czegoś brakuje. Czegoś istotnego, najważniejszego, czegoś, co sprawia, że mimo całej radości, uśmiechów i pozytywnych emocji, gdzieś głęboko w środku odczuwa się gorycz i walczy z bólem, na zewnątrz zaś... kapią ukradkowe łzy. Ukradkowe, bo... bo nie ma kogoś, kto był w stanie je zrozumieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz