Polub mnie

piątek, 18 kwietnia 2014

Plany uległy... zniszczeniu

Miałam nadzieję, że spędzimy te Święta sami - we trójkę. Było mi błogo z tą myślą. Niestety, plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Zmieniły się i tym razem. Kiedy wczoraj odwieźliśmy teściową do szpitala okazało się, że niestety, przyjęcia zostały odwołane z powodu bakterii na oddziale (możecie sobie wyobrazić moją minę, gdy najpierw pożegnałam się z teściową, zobaczyłam jak wraz z moim Panem Mężem znika za drzwiami prowadzącymi z izby przyjęć na oddziały, a następnie zobaczyłam wracającego Pana Męża i kochaną teściową... cudem udało mi się okiełznać niewyparzony język).  Na parkingu obok szpitala powiedziałam do niej niby żartem: widzi mama? Wszędzie się na mamie poznali i już nawet w szpitalu mamy nie chcą. Wysnułam teorię, że doktor, który jakimś cudem był na izbie kazał jej wejść, po czym do mikrofonu w rękawie w panice wyrzekł "kod czerwony, kod czerwony", a "ucho" dało odpowiedź: ogłoś bakterię, odeślij.
No, uznała to za wyborny dowcip.
Pozytywne jest to, że od tamtej chwili chodzi potulna, jak baranek, łasi się niemal, pyta mnie o zdanie, nadskakuje i w ogóle. Żałuję, że już nie wierzę w to, że jej tak zostanie na zawsze.
Święta więc - spędzimy w czwórkę.
Plan jest taki, by w niedzielę ruszyć po śniadaniu do moich rodziców. Będą tam moje dwie siostry eurowdowy z dziećmi (nawiasem mówiąc, urodzony kilka dni temu siostrzeniec jest bajecznie piękny). Posiedzimy, pogadamy, dzieci poszaleją. W poniedziałek zaś będziemy się napawać rodzinnymi zajęciami we troje, ale już w naszym domu.
Ostatnio zapomniałam wspomnieć, że dostałam odpowiedź z Bazy Dawców Szpiku. Wciągnięto mnie na listę potencjalnych dawców. Jestem szczęśliwa.
Zapomniałam również (chyba) napisać, że Mała Wu opanowała jazdę rowerem na dwóch kółkach. Tu jestem dumna baaaaaaaaardzo, bowiem cała nauka polegała na:
1. rower biegowy, gdy skończyła 2 lata - jeździła nim przez jeden rowerowy sezon, później wyrosła
2. rok przerwy od roweru, bo oto ukochała hulajnogę, którą dostała od chrzestnej na trzecie urodziny, zatem następy sezon przejeździła na hulajnodze
3. rower na dwóch kółkach nabyliśmy w sobotę 5 kwietnia, wtedy też Mała Wu pierwszy raz wyszła z nim na dwór. Jeździliśmy, trzymając ją... za kark.
4. w niedzielę, 6 kwietnia udało jej się opanować jazdę po gładkich nawierzchniach w stylu asfalt na boisku do koszykówki. Pękałam z dumy. Miała problemy z ruszeniem i zatrzymaniem się, przewracała się, gdy trzeba było skręcić, ale i tak byłam wpatrzona w nią, jak w obrazek.
5. w sobotę 12 kwietnia opanowała samodzielne ruszanie z miejsca, zakręcanie, jazdę po brukowanych, nierównych i wszystkich innych od asfaltowych powierzchniach, jazdę w kółko, hamowanie bez całowania polskiej ziemi itd. Pan Mąż był pełen podziwu i dla niej, i dla mnie, bo nie było go z nami w niedzielę, kiedy nauczyłam Małą Wu jeździć po asfalcie.
Od tamtej soboty jeździ, jakby urodziła się na rowerze. Już nawet ścigać się chce z innymi dziećmi. Moja Mała - Duża - Czterolatka. To jest niesamowite uczucie patrzeć na nią i delektować się jej sukcesami, podziwiać wolę walki, siłę charakteru i wyciąganie wniosków z upadków. Urzekło mnie jej "w końcu mi się uda" oraz to, że upadki determinowały jej działania, a nie sprawiały, że chciała się poddać. Mam fantastyczną córkę!

Chciałam dziś tylko kilka słów, a wyszedł całkiem pokaźny post. Wygląda na to, że o ile niewyparzony język udało się okiełznać w szpitalu, o tyle teraz... musiał odreagować :D Pogoda jest bajeczna, więc skorzystamy z okazji i pójdziemy na spacer (gdy Mała Wu wstanie z poobiedniej drzemki). Dziś odważyłam się zrobić rolady na Święta i wyszły doskonałe, miękkie, puszyste, pachnące. Część zrobię z masą makową, resztę z kremem budyniowym i śmietanowym. Zrobię kolorowe babeczki, które ostatnio robią w moim domu furorę, bo są efektowne, mokre i pyszne oraz jakieś jeszcze autorskie, przekładane różnościami ciasto. To tyle ze słodyczy (wszystkie glutenowe, więc nie dla mnie). Wieczorem zabiorę się za gotowanie jajek, szykowanie sałatek i takie tam, coby na jutro nie zostało już prawie nic do zrobienia. O. Takie mam plany. Ciekawe, ile z nich postanowi się... zniszczyć ;)

Radosnych Świąt moi Mili!

piątek, 11 kwietnia 2014

Nie umarłam...

...póki co, ale... moje życie znów biegnie stanowczo zbyt szybko...

Tak czy inaczej, chciałam powiedzieć, że:
1. dziś przed 12:00 zostałam ciocią po raz trzeci. Siostra i siostrzeniec mają się dobrze.
2. 9 kwietnia w południe dowiedziałam się, że Mała Wu została przyjęta do przedszkola. Tym sposobem we wrześniu stanę się mamą "średniaka" :D
3. podpisałam nową umowę dodatkową. Doceniono mnie, bo spodobało się to, co przez kilkanaście tygodni robiłam charytatywnie. Plan wypalił, ja mogę się rozwijać, a i dodatkowe pieniądze mile widziane.
4. Wielkanoc w tym roku spędzimy we trójkę: ja, Książę Pan i Mała Wu. Rozpływam się ze szczęścia na samą myśl o tym - święta bez teściowej = udane święta.

No, to by chyba było na tyle. Mam nadzieję, że niebawem tempo zwolni i będę mogła wrócić do pisania rekreacyjnego.

czwartek, 20 marca 2014

Tylko kilka słów...

Jestem permanentnie zmęczona. Odczuwam absolutną niemoc,
nie mogę się skupić, nie umiem zrealizować najprostszych planów, głowa mi pęka (znów)
Mam nadzieję, że niebawem to minie, może weekend przyniesie odrobinę wytchnienia i chwile, by złapać oddech.
Niewyparzony język mój nie mógł się jednak oprzeć. Bolał aż, więc... przyszłam się... POCHWALIĆ
Czas chyba bowiem na jakieś cząstkowe podsumowanie mojej bezpszenicznej, a właściwie bezglutenowej diety. Efekty widać zwłaszcza na sznurku od moich domowych spodni dresowych. Systematycznie zawiązywałam go ciaśniej, a więc oczywistym wydawało się, że chudnę. W końcu wczoraj... Użyłam centymetra iiiiiiiiiiiiiiiiiiii... i okazało się, że odkąd porzuciłam ten gluten (będzie chyba 2 miesiące), mam 11 cm mniej w biodrach, na wysokości tzw. "oponki", która u mnie raczej opną jest :D i 9 cm mniej pod biustem, gdzie nie mam aż takich zapasów tłuszczu.
Dobrze mi. I jestem zmotywowana maksymalnie. Jest dla mnie nadzieja hehe i jest szansa, że za rok o tej porze, będę miała wagę, o jakiej marzę :)
A może ta bezglutenowa dieta zaskoczy mnie jeszcze bardziej? Może mi się uda wrócić do figury, jaką miałam biorąc ślub cywilny? Ale by było :)

niedziela, 16 marca 2014

O tym, jak uczy się Wiedźma ;)

Rzecz się dzieje przy komputerze Pana Męża. Gdy go nie ma (Pana Męża oczywiście), Mała Wu czasem (to znaczy tylko w piątki)  może zagrać w jakąś dziewczyńską grę - kolorowanka czy meblowanie domu...
Pracuję, nagle rzucam w bok szybkie spojrzenie i co widzę?
Leży na łóżku i nuci coś pod nosem.
Dziwię się, bo jak to? Grę ma, a leży?
Spoglądam znad laptopa i widzę, że ZNÓW piętnaście przeglądarek otwartych, ta zaś, którą widać ma "piętnaście kart".
Rzucam surowe spojrzenie Małej Wu
-no coooo mamusiu, smutna jesteś? - pyta głosem najsłodszym ze słodkich
-znów naotwierałaś trzysta przeglądarek - wiarygodnie udaję surowość
-yyyyyyyyyyyy no przepraszam mamusiu, ale weź pod uwagę, że ja jeszcze nie umiem czytać, dlatego "uczę się na próbach".

Nie miałam pytań i nawet mój niewyparzony język nie odważył się stanąć z nią w tamtym momencie do "pojedynku".

piątek, 14 marca 2014

Relikwie

Moje prywatne relikwie - znalezione w starej książce, należącej kiedyś do mojej babci. Relikwie musiały zostać zerwane przez nią co najmniej 25 lat temu... Do dziś, a właściwie do "kilka dni temu" nikt o nich nie wiedział (babcia nie żyje od 12 lat). Wzruszyłam się.



/Na zdjęcia można klikać - powiększą się/

Trochę im płatki poodpadały, bo nie wiedząc, że one tam są, książką się obracało różnorako, ale dla mnie nie ma to znaczenia... płatki się zachowały, leżą zebrane w miejscu, w którym łączą się strony.
Być może jest tych relikwi tam więcej. Niestety chwilowo nie dysponuję wystarczającą ilością wolnego czasu, by usiąść i przekartkować tę gruuuuuubą księgę cudowności. Mój niewyparzony język zadrżał ze wzruszenia, kiedy odkryłam pierwszą relikwię. Później było już tylko "bardziej". Kiedyś usiądę i przejrzę. A może okaże się, że są tam jeszcze jakieś cuda?
Nawiasem mówiąc, księgę stworzyła babcia przy pomocy jakiegoś sprytnego introligatora. Mam nadzieję, że kiedyś przekażę ją mojej córce. W tej wielkiej, grubej i ciężkiej księdze są tam przepisy, są podpowiedzi dla młodych pań domu, inspiracje meblowe, jakieś pomysły na umeblowanie małych przestrzeni, wzory wykrojów, szablony na zabawki na szydełku i mnóstwo innych fantastycznych rzeczy. Cudowna sprawa...



sobota, 8 marca 2014

Niech będzie, że jeszcze o jedzeniu;)

Pytają mnie czasami, czy fast food to dobra propozycja dla dziecka. Pytają i oczekują odpowiedzi subiektywnej, bo przecież nie jestem żywieniowym ekspertem, choć... miałam swojego czasu megafioła na punkcie tego, co zjada Mała Wu. Co się zmieniło? Nic właściwie. Fioła już fiołem nazwać nie można, bo stał się codziennością, elementarną częścią naszej codzienności. Do dziś gotuję dla Małej Wu oddzielnie, kiedy my - to znaczy ja i Pan Mąż - mamy w planach coś, czego rosnący organizm Małej Wu powinien unikać. Jej plan żywieniowy jest o wiele bardziej zbilansowany i zdrowszy od naszego, a to dlatego, że ona nie jest jeszcze zepsuta idiotycznymi nawykami. Mała Wu ma więc ograniczone cukry, sól, za to zwiększoną ilość naturalnych przypraw i ziół, spożywa więcej warzyw i owoców, mniej przetworzonej żywności, mniej ziemniaków itd.
Dlaczego więc pozwalam, by od czasu do czasu raczyła się jedzeniem, które serwuje ten rzeszowski kebab bar? A dlatego, że rodzice Małej Wu używają swoich głów samodzielnie, nie kopiują obiegowych opinii, natomiast badają je wnikliwie po swojemu, wyciągając własne wnioski, oparte na własnych rozważaniach i argumentach. Ale do rzeczy.
Małej Wu nie wolno jeść "co dusza zapragnie". Dania, które dla niej zamawiamy muszą spełniać ściśle określone warunki. Najczęściej zjada tortillę lub zestaw kebab, a to dlatego, że jedno i drugie to przede wszystkim wysokojakościowe mięso, świeże, pyszne i oczywiście zdrowe surówki, a dopiero na końcu pszenny dodatek. Fast food w mojej ocenie wcale nie musi być zły, wcale niekoniecznie ma się równać "śmieciowemu żarciu". Dlaczego więc wybraliśmy akurat Karpat Kebab? A dlatego, że tylko tu (oczywiście jeśli chodzi o okolicę pięknego Rzeszowa) kebab barani to aż 75% MIĘSA BARANIEGO + 9% MIĘSA WOŁOWEGO. Przygotowywane tu kebaby i tortille to przede wszystkim świeże, prawdziwe mięso, nie mięso-podobne grillowane mieszanki. Taka informacja sprawia, że ze spokojnym sumieniem pozwalam Małej Wu pałaszować mięso, którego potrzebuje, by rosnąć, odżywiać swoje mięśnie i dostarczać organizmowi wielu cennych składników odżywczych. Prawda jest taka, że baraninę dość trudno dostać w sklepach, a wiele dostępnych porcji gotowych (np. mięso mielone) przyprawia o zawrót głowy po przeczytaniu etykiety, na której widnieje: mięso 35%. Strach zapytać, co stanowi 65% takiej paczuszki. Oczywiście, bez trudu mogę kupić drób niepaczkowany i niemielony, wieprzowinę czy wołowinę, ale... skoro mogę podać jej wysokogatunkową i smacznie przygotowaną baraninę, to czemu z tego rezygnować?
Odwiedzając ten rzeszowski kebab bar widziałam kilkakrotnie, że surówki, które dopełniają większość potraw z menu to nie paczkowane "cosie", a przygotowywane na miejscu z prawdziwych, świeżych warzyw, zdrowe pyszności. Kapusta pekińska, czerwona, ogórki, pomidory, szczypiorek, kukurydza, sałata, cebulka i inne - samo zdrowie, nie tylko dla Małej Wu, ale także dla dorosłych, którzy często zapominają o tym, że "nie samym mięsem czy pierogami człowiek żyje". Mój niewyparzony język ma to do siebie, że gdy coś go oczaruje, w jakimkolwiek kontekście, dzieli się tym z bliskimi i dalszymi, gdy rozczaruje - również. Zapewne stąd pytania znajomych i mniej znajomych o to, dlaczego zgadzam się, by Mała Wu konsumowała "takie jedzenie". Początkowo nie sądziłam, że zgodzę się kiedyś, by jakimś procentem jej stałego żywienia była tortilla czy kebab. Kojarzyły mi się raczej z niezdrowymi przekąskami. Zmieniłam zdanie, gdy przyjrzałam się wnikliwie jakości oraz standardom, które spełnia Karpat Kebab. Fast foody generalnie może i można nazwać "śmieciowym żarciem", to określenie jednak nijak się ma do oferty menu, jakie oferuje ten bar kebab Rzeszowowi. Trudno zgodzić się z definicją śmiecia, kiedy podawane mięso jest w istocie mięsem, surówki są naturalną świeżością, a sosy przygotowywane są samodzielnie z pysznego jogurtu, czosnku, ziół i przypraw.
Dobrze wiem, że każdy rodzic decyduje za siebie o swoim dziecku, niemniej nie borykam się z wyrzutami sumienia, gdy raz na jakiś czas pozwolę Małej Wu na chwilę pysznej przyjemności w Karpat Kebab lub w domu, gdy tortilla czy kebab z dostawą "puka do naszych drzwi".


/Zdjęcia są własnością rzeszowskiego Karpat Kebab i zostały "pożyczone" z fp baru/

środa, 5 marca 2014

Prywatnie do Zakietki!

Zakietko mam do Ciebie ogromną prośbę, napisz do mnie na któregoś z podanych tu maili. Dostałam od Ciebie zaproszenie, ale nie mogę z niego skorzystać, booooooooo
alarmuje, że zostało ono cofnięte lub już z niego skorzystałam. Nie skorzystałam, a o ile masz takie życzenie, chciałabym nadal do Ciebie zaglądać.
Mam nadzieję, że zajrzysz tu i znajdziesz moją gorącą prośbę :)
Pozdrawiam Cię serdecznie!