Polub mnie

poniedziałek, 27 listopada 2017

Mieszane uczucia mam...

Panna Wu jest chora. Obustronne zapalenie uszu z dużym niedosłuchem w uchu prawym. Wiedziałam. Czułam, że jest "grubo", bo w końcu Panna Wu nie gorączkuje w okolicy 40 stopni bez powodu. Nie odmawia posiłków bez powodu. I nie pokłada się bez powodu...
Zaczęło się w piątek wieczorem. Było jeszcze lekko, a do tego weekend, więc postanowiłam nie histeryzować. Z katarem chodziła od tygodnia, no ale to nie jest noworodek, żeby robić raban z powodu kataru, prawda? Pakowałam w nią Colostrum, witaminę D3, sól do nosa, Nasivin i Metmin... Poiłam herbatkami z własnoręcznie zrobionym sokiem malinowym, naparami z liści malin... W piątek oznajmiła, że ucho ma zatkane i głuche. Gorączka była jeszcze wtedy słaba, do 38 stopni. Potem już poszłoooo. Z soboty na niedzielę do 39 i z niedzieli na dziś do 40. W tym miejscu muszę przyznać, że kiedy siedmiolatka pyta w gorączce: "mamusiu, czy ja umrę?" - serce człowiekowi krwawi. Z całych sił chce się ukochaną siedmiolatkę przekonać, że wszystko skończy się dobrze. Że mimo iż w tej chwili czuje się fatalnie i boi się, to... to zrobi się wszystko i jeszcze więcej, aby ochronić ją przed wszystkim, co złe. Przed bólem, przed strachem, przed gorączką i innymi kłopotami. Że się jej pomoże. "Bo ja nie chcę umierać, mamusiu" - i serce w kawałkach. "Nie umrzesz, nie ma nawet takiej opcji!" Głaszcze człowiek tę ukochaną siedmiolatkę, przekonując, że nie ma się czego bać, bo gorączka zaraz spadnie, że poczuje się zaraz lepiej i... że ów człowiek będzie przy niej aż do rana... Głaszcze człowiek i myśli, że kiedy rodzicowi przychodzi stanąć oko w oko z naprawdę umierającym dzieckiem - jest to zdecydowanie koszmar, którego nie umiałabym przeżyć.
Pamiętam, że kiedy dowiedziałam się, że mam raka, miałam w głowie myśli, że to niesprawiedliwe, że nie zasłużyłam, że "dlaczego ja?!?"... i pamiętam, że w tamtym czasie przyszła refleksja, że jestem tak okrutnie oburzona na to, co mnie spotkało, że choć oczywiście nie życzę nikomu, a już na pewno nie moim najbliższym, nie jestem w stanie stwierdzić, że "lepiej ja, niż moje dziecko/mój mąż". Nie mogło mi przejść przez gardło "lepiej ja, niż..."
Blisko rok po przeszczepie, dwa lata po diagnozie, 2 lipca 2017 napisałam (tutaj, jeśli ktoś chciałby sprawdzić):
Kiedy zachorowałam, była we mnie taka złość i takie poczucie niesprawiedliwości, że choć oczywiście nie życzyłam nikomu, by był na moim miejscu, nie umiałam powiedzieć: "lepiej, że ja, niż Panna Wu/Pan Mąż". W trakcie chorowania dojrzałam do tej świadomości. I choć nie jestem szczęśliwa, że mnie to spotkało, choć wciąż we mnie brak zgody na to wszystko, co się zdarzyło i co musiałam przejść, choć nadal uważam, że nie zasłużyłam i niesprawiedliwe... Umiem z całą odpowiedzialnością powiedzieć: lepiej, że ja, niż moja córka. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy (powiem to) "umierałam na sepsę". Gdy cierpiałam każdego dnia okresu przeszczepowego tak bardzo, że chyba normalnie nie byłabym w stanie nawet wymyślić takich tortur i cierpień, słyszałam w głębi siebie cichutki głos, mówiący, że gdybym teraz siedziała obok mojego dziecka, które przechodziłoby to, co ja w tamtych chwilach, nie przeżyłabym. Ja, która odchodzę od zmysłów, gdy nie wiem, jak pomóc dziecku z bolącym uchem czy oporną gorączką. Umarłabym, patrząc, jak umiera na sepsę, wymiotuje po chemii, płacze z bólu przy każdym przełknięciu śliny, nie może jeść, mówić, pić i znacznie, znacznie więcej...
Nie chcę sobie wyobrażać, co przeżywa teraz ta kobieta, na drugim końcu Polski, podczas gdy jej dziecko leży tutaj... To są dramaty nie na moją głowę, nie na moje serce i nie na moje uczucia.

Tak! Dziś jestem wdzięczna za to, że "skoro już musiało na kogoś z nas trafić, dobrze że nie na moich bliskich".
Dziś zgadzam się z tym wszystkim jeszcze bardziej i jeszcze mocniej! Zachorować na raka - nie jest najgorsze na świecie. Najgorsze na świecie jest musieć patrzeć, że na raka umiera miłość twojego życia, twoje spełnione marzenie, twoja bajka najpiękniejsza... Eh!

Ale wracając do faktów przyziemnych... Bladym świtem wyszykowałam Pannę Wu i znalazłyśmy się w przychodni. Jakimś fartem "zgarnęłyśmy" w rejestracji ostatni numerek do naszej pediatry. Liczyłam na to, że w stanie, w jakim moje dziecko jest - bolące, głuche ucho, bardzo wysoka gorączka itd. dostanie antybiotyk... Niestety, nasza pediatra orzekła, że osłuchowo jest w porządku, gardło lekko różowe - wirusowe, a uszy są trudne do oceny dla niej, ale na tyle, na ile widzi - są w porządku. Zakończyła stwierdzeniem, że na tę chwilę, nie ma podstaw do rozpoczęcia antybiotykoterapii. Na szczęście ostatecznie dała nam skierowanie do laryngologa, pytając czy mam "dojścia", by nas przyjęto dziś. Odrzekłam, że nie mam, ale poproszę swoją laryngolog, w końcu nie wierzę, że ktoś odmówi przyjęcia dziecka z 40-stopniową gorączką. Tak więc wyszłyśmy z gabinetu i podążyłyśmy w kierunku innej przychodni, gdzie miałam wyprosić wizytę dla Panny Wu oraz wykonać morfologię i CRP na okoliczność sprawdzenia, co tej mojej córce dolega...
Laryngolog nie odmówiła, zgodziła się przyjąć Pannę Wu. Czas oczekiwania na to przyjęcie spędziłyśmy dwa piętra wyżej, oczekując na pobranie krwi. Następnie zeszłyśmy na dół i po chwili już zostałyśmy wezwane. Szybkie płukanie uszu i diagnoza: obustronne SILNE zapalenie. Antybiotyk nie tylko zalecany, ale wręcz KONIECZNY.
Dostałam receptę na Augmentin oraz listę medykamentów do podawania. Laryngolog podtrzymała wszystko, co aplikowałam Pannie Wu dotychczas, dokładając do tego wspomniany antybiotyk oraz  Fosidal. Kontrola we wtorek za tydzień (badanie słuchu + wizyta). Do tego czasu ma siedzieć w domu i zdrowieć.

Oczywiście rozumiem, że "trudne do oceny" uszy mogły być powodem, dla którego nasza pediatra nie chciała pisać antybiotyku (ja sama jestem ich przeciwniczką, ale uważam też, że są sytuacje, w których są one niezbędne i wtedy należy je podać bez zwłoki), a jednak zastanawiam się, czy aby ta nasza pani doktor nie przesadza z nie-dawaniem antybiotyków za wszelką cenę... Żadnych decyzji na tę chwilę nie podejmę, poobserwuję, dam jej czas, być może to tylko zbieg okoliczności (to trzecia taka nasza sytuacja, dwa razy nie chciała dać antybiotyku mnie - gdy okazywało się, że był konieczny, no i raz Pannie Wu). Jak to mówią - pożyjemy, zobaczymy. Aczkolwiek jak w tytule - mieszane uczucia mam.

W związku z chorowaniem Panienki Wu, zamieniam się chwilowo w nauczyciela (przypominam sobie stare czasy). Długie wolne wiąże się z zaległościami (a wychowawczyni Panienki Wu jest nauczycielem wymagającym, czyli w mojej ocenie idealnym, bo takim, jak ja), dlatego chcę postarać się, by wróciła do szkoły bez zaległości, dobrze przygotowana, z nadrobionym, dobrze przerobionym materiałem. Obyśmy się nie po-zagryzały! ;) ;) ;)

Na koniec mała zapowiedź, żebym nie zapomniała... Przy najbliższej okazji chciałabym napisać słów kilka o sowie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz