Polub mnie

piątek, 21 kwietnia 2017

Jeden kamień

... z serca spadł. I jeszcze nie wszystko wiem, ale... wiem już to:


Wiem, że w dzisiejszych czasach ryzyko jest stosunkowo nieduże, aczkolwiek byłam narażona na potencjalne zachorowanie... Kilka transfuzji oraz mnóstwo inwazyjnych zabiegów, naruszających ciągłość tkanek. Odetchnęłam z ulgą, gdy udało mi się w końcu odczytać, co następuje. A odczytywanie utrudniały trzęsące się ręce, których przez chwilę nijak nie umiałam opanować oraz walące serce, które sprawiło, że przez chwilę oczy odmówiły posłuszeństwa. No ale w końcu odczytałam i odetchnęłam.

Dzisiejsza wizyta w Magicznym Krakowie podyktowana była przede wszystkim badaniem TK. W zleceniu napisano: ocena stanu remisji. Wynik badania dostępny będzie dla mnie pewnie za tydzień, no ale trasa do Krakowa to zbyt wiele, by ot tak pojechać sobie tylko po wynik. Zatem poczekam do wizyty, którą wyznaczono mi na 11 maja. I krótko, i cała wieczność zarazem.
Zaklinam swoje ciało i swoją głowę. Musi być dobrze! No musi i już! Bo przecież z całych sił chcę żyć. Z całych sił o to życie walczyłam. Szarpałam się ze śmiercią, wyrywając jej swoje ciało... nie tylko błagając, by je oddała, ale i warcząc, krzycząc, rozkazując. Gdzieś w głębi duszy mam świadomość, że to wszystko, co przeszłam - było nie do przejścia. Że udało mi się jakimś przedziwnym zrządzeniem losu, jakimś fartem. I że drugi raz nie dam rady. Nie dałabym rady.
Brrrr. Ciarki przechodzą mi po plecach na samą myśl... Więc staram się z tymi myślami walczyć. Powtarzam sobie, że jestem zdrowa i będę zdrowa. Będę żyć. Bo udało mi się na zawsze. Aczkolwiek kciukami żadnymi nie gardzę. Modlitwami również. Innymi pozytywnymi "fluidami" - też nie. Za wszelką życzliwość skierowaną pod mój adres jestem dozgonnie wdzięczna i nisko się kłaniam!

Czekam na dobre wiadomości 11 maja. Muszą być dobre, bo oto już 31 maja wyjeżdżamy na
all rights reserved/lady_in_red
wakacje. W Magiczne Bieszczady. Nasze Bieszczady. Nad nasze Bieszczadzkie Morze. Tam wszystko się zaczęło (tak, wiem że nie tam, że zacząć musiało się dużo wcześniej, aczkolwiek fakt, że o raku dowiedziałam się bezpośrednio po powrocie sprawił, że tak to złożyłam, połączyłam), tam też musi się to skończyć. Nasze Magiczne Miejsce trzeba odczarować. Cały ten czas, kiedy najróżniejsze chemie truły chłoniaka, a także potem, gdy rodziłam się na nowo z nowiutkim, rodzącym się szpikiem, cały ten czas miałam w głowie, że jeszcze wrócę nad naszą Solinę. Jeszcze będzie normalnie. Będzie urlop i błogie lenistwo, zamiast szpitala, nowej piżamy i kolejnej chemii.
Czekam na to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz