Polub mnie

piątek, 18 listopada 2016

Nie odzywałam się, bo...

All rights reserved/lady_in_red
... nie, to nie tak, że postanowiłam porzucić pisanie. Wcale nie postanowiłam. Tak mi jakoś samo wyszło. Najpierw byłam chora, o czym pisałam, później przeżyłam chwile grozy, bo oto w końcu gdy nie zdrowiałam, wybrałam się do lekarza mego rodzinnego, który to lekarz potwierdził infekcję wirusową, ale zlecił też badania krwi, morfo + OB. I krew wyszła ogólnie nieźle, ale OB aż 88. Pani doktor spanikowała i uznała, że lepiej dzwonić do Krakowa, bo od infekcji to do 40 by było, a że jest aż 88, to się pewnie na chorobę podstawową nałożyło. "No ale jak na chorobę podstawową" - myślałam. Przecież w remisji nie ma choroby podstawowej, tak? Wyszło mi więc, że ona, spanikowana, podejrzewa wznowę. Dzwoniłam do tego Krakowa jak szalona. I jak na złość, Doktor Kasi nikt nie umiał namierzyć, ale przemiłe panie w sekretariacie pozwoliły dzwonić tak często, jak tylko mam ochotę, coby Doktor Kasię złapać. I w końcu złapałam. Około 12:00, będąc już naprawdę bliska zawału. A Doktor Kasia orzekła, że:
- przede wszystkim moje OB to wyłącznie wina infekcji, nic się nie nakłada na chorobę podstawową, bo "pani jest w całkowitej remisji, więc nie ma się na co nakładać"
- jest takie wysokie, bo "przeszła pani ciężką chemię i bardzo ciężkie leczenie, więc organizm jest wycieńczony, to mu pozwala na nadreakcję
- zaleciła Klacid, uznała że mimo dobrych parametrów, to się nie przekłada na stan odporności i ogólna kondycję, bo tylko ilość krwinek się zgadza, nie zgadza się jakby jakość. One są niedojrzałe, więc trzeba mi pomagać z grubej rury.
- jeśli nie zaczęłam terapii sterydem i Pulmicortem (zaleconej przez lekarza rodzinnego), mam nie zaczynać (a nie zaczęłam)
- i mam się nie martwić, nie stawia się nowotworowej diagnozy na podstawie tego, co się komuś wymyśliło w danej chwili w głowie.
Doktor Kasia nie miała wątpliwości co do winy infekcji, a że zna się na tym, co robi, że ufam jej opinii, kamień spadł mi z serca. Oczywiście wiem, że to wcale nie znaczy, że jestem w 100% bezpieczna w kontekście wznowy, ale wiem też, że takie OB nie jest dla tej wznowy żadnym wyznacznikiem.

Moja Duża Patriotka po akademii z okazji 11 listopada
All rights reserved/lady_in_red
Po antybiotyku szybko doszłam do siebie, minęło złe samopoczucie, minęły bóle głowy i w ogóle ozdrowiałam zupełnie. Było pięknie, przez miesiąc. Po tym czasie Panna Wiedźma przytargała do domu jakiegoś innego wirusa, w wyniku którego najpierw bolało ją gardło, następnie doszedł katar, spuchło jej oko i okolice nosa po jednej stronie, wysoko gorączkowała. Gardło miała książkowo wirusowe, tak idealnie książkowo, że nie miałam co do wirusowego podłoża absolutnie żadnych wątpliwości. Na wszelki wypadek jednak, w czwartej dobie posłałam ją z Panem Mężem mym do lekarza, coby fachowym okiem spojrzał i ocenił "moją diagnozę". Pediatra diagnozę potwierdziła, infekcja była wirusowa, oko spuchło od kataru, który przytkał jakiś kanalik lub kanaliki.
Dziś Panna Wiedźma jest niemal zupełnie zdrowa i gdyby nie pozostałości w postaci wysypki w okolicy nosa (strasznie ją wysypało od tego kataru, zrobiły się pęcherze i ogólnie nieładnie do wyglądało), można by uznać, że w ogóle nie była chora. Za to ja po dwóch dniach przejęłam od niej owego wirusa i morduję się z bólem gardła, na który absolutnie nic nie pomaga. Próbowałam już chyba wszystkiego. I nic. Jeśli to potrwa dłużej, oszaleję! Na szczęście mam tylko ból gardła (miałabym pewnie też temperaturę, ale przy takich ilościach ibuprofenu i paracetamolu, jakie łykam, po gorączce nie ma śladu). Dziecku memu ból gardła minął po 4 dobach, ja mam dziś 3 dobę, łudzę się, że jeszcze tylko jutro i odetchnę. Oby!

Ale mam też dobre wiadomości. Jestem w coraz lepszej kondycji. Uwielbiam drzemki w ciągu dnia, ale już nie muszę z nich korzystać. Nim moje dziecko się pochorowało, przez tydzień odbierałam je z przedszkola. Zaliczyłam już dwa razy robienie pierogów i kilka blach ciasta. Coraz sprawniej schodzę ze schodów i wchodzę po nich, a co najważniejsze, nie muszę już wciągać się po poręczy. Jest naprawdę dobrze. I włosy... rosną jak szalone. Podobnie brwi i rzęsy. Jedynym minusem jest fakt, że na nogach odrosły mi włosy mocne, jak chyba nigdy w życiu. Po latach korzystania z wosku i depilatora, włosy na nogach były słabe, a depilacja bezbolesna. Gdy kilka dni temu odważyłam się na pierwszą po przeszczepie depilację, byłam bliska płaczu. Po wydepilowaniu 1/4 nogi miałam serdecznie dosyć i walczyłam z namolną myślą, by porzucić tę depilację na amen. Na szczęście wytrwałam, kolejna depilacja powinna więc być nieco mniej hardkorowa ;)

Nabyłam sukienkę na okoliczność ślubu mojej siostry. I okazała się za duża (to miłe). Od przeszczepu mam około 10 kg mniej. Jeszcze około 7-8 i będę zadowolona. Siostra ma zmieni stan cywilny 16 grudnia, dziś udało mi się na tę okoliczność nabyć sukienkę dla Panny Wiedźmy, to zaś oznacza, że jeszcze tylko garnitur dla Pana Męża i będzie cacy.

Jutro spodziewam się gości, dlatego testować dziś będę przepis na sernik gotowany. Mam nadzieję, że wyjdzie (a jeśli tak, poczęstuję Was owym przepisem). No i gościom marzą się pierogi, więc... będą pewnie pierogi part 3.

To w skrócie pewnie tyle. Po 26 listopada powinni wezwać mnie na badanie PET. Mniej więcej tydzień później umówię się na wizytę u Doktor Kasi. Mam nadzieję, że wyniki będą w porządku i będę mogła odetchnąć z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz