-
- Photo credit: Misha Sokolnikov via Foter.com / CC BY-ND
Co poza chemią odroczoną?
Z mojego domu zniknęła choinka. W tym roku i tak później niż zwykle. Zniknęła dziś, mimo że zwykle znikała w Trzech Króli. Tak prawdę mówiąc, łudziłam się, że do wizyty księdza dotrwa. Niestety, igły gubiła już na potęgę. Więc Pan Mąż choinkę rozebrał, a mnie zostało uporządkowanie tego bałaganu. Udało się, co mnie bardzo cieszy, bo muszę przyznać, że kiedy zobaczyłam, w jakim stanie jest pokój, miałam atak paniki ;)
Na szczęście wszystko wróciło do normy i nawet moja ekstrapedantyczna teściowa uznała, że sprzątanie odhaczyłam elegancko.
-
- Photo credit: xavier buaillon via Foter.com / CC BY
Od wczoraj uczę się z Małą Wu wierszyka na Dzień Babci i Dziadka. W tym roku pani obdarowała moje dziecko porządnym, trzyzwrotkowym wierszykiem, dopowiadając "dobrze wiem, że dasz sobie z nim radę". Jestem zadowolona i zdziwiona jednocześnie. Rok temu, gdy Mała Wu dostała "marne" 4 wersy dziwiłam się, że pani nie wykorzystuje potencjału, jaki ma Mała Wu. W kilka dni zna ona kwestie całej swojej grupy, podpowiada dzieciakom, które zapomniały, chwyta w lot i lubi się uczyć. Jednak nie ośmieliłam się sugerować pani, by dała jej więcej. Uznałam, że zostanie to źle odebrane. Że pani nie zna mnie jeszcze na tyle, by wiedzieć, że od Małej Wu trzeba wymagać więcej, w przeciwnym razie będzie się nudziła i nie będzie się rozwijała. Zamiast tego mogłaby uznać, że mam jakieś chore, wybujałe oczekiwania względem dziecka... I cieszę się, że się nie odezwałam. Przez ten czas pani sama, przy okazji rozmaitych przedstawień i akademii dostrzegła, że spokojnie można dziecku memu dawać długie kwestie.
Dziecko pięknie babcie swe i dziadka zaprosiło i świetnie wyuczyło się wiersza. Teściowa się nawet dziś zdziwiła, gdy jej powiedziałam, że Mała Wu już umie swoją kwestię (kartkę z wierszem dostałyśmy wczoraj popołudniu).
Przed nami Bal Karnawałowy. Z informacji, które zawisły przy młodszych grupach wiem, że będzie miał miejsce 5 lutego. Suknia dla Małej Wu już jest. Jeszcze tylko jakaś korona... czy coś. Początkowo był pomysł, by to była suknia wróżki, jednak po wnikliwych oględzinach uznaliśmy komisyjnie, że suknia jest ewidentnie królewny.
Co ciekawsze... w ubiegłym roku moje dziecko pragnęło być przebrane za babeczkę. Długo zajęło mi wytłumaczenie mu, że kostium babeczki umiałaby uszyć tylko babcia M., która pracuje i nie ma czasu na szycie kostiumu. Że trudno taki ot tak sobie kupić i proszę, by wybrała coś mniej skomplikowanego...
W tym roku natomiast, dziecko me zapragnęło być.... Złą Macochą. Ja to mam szczęście :D
Ostatecznie jednak stanęło na tej królewnie. Użyłam argumentu nie do obalenia: trudno się przebrać za złą macochę, coby każdy wiedział, że to właśnie zła macocha jest.
-
- Photo credit: clevercupcakes via Foter.com / CC BY
A poza tym obmyślić trzeba jakiś pomysł na tort, przygotować menu, jeśli urodziny będą w domu - zaplanować fajny obiad i jeszcze fajniejsze przekąski... Krótko mówiąc: jest nad czym dumać.
Na koniec przechwałki... Ulepszyłam sobie ścianę, czyli akcja: zamiana pokojami - zakończona. Kilka dni po położeniu czarnych tapet, na ścianie zawisły nasze piękne zdjęcia w formacie A4. Jest cudnie. I refleksyjnie jednocześnie. Te zdjęcia są bowiem dla mnie bramą. Oddzielającą stare życie od życia z chłoniakiem. I choć wiem, że miałam go już wtedy, gdy robione były owe zdjęcia, to świadomość, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, że były to ostatnie chwile przed "dowiedzeniem się" sprawia, że są w jakiś sposób wyjątkowe. Spoglądam na nie bardzo często. Widzę szczęśliwą, spokojną siebie, szczęśliwą do granic Małą Wu, zadowolonego Pana Męża... i mam wrażenie, że było to w zupełnie innym życiu. Wierzę przy okazji, że nasze życie w końcu wróci do normy, że z czasem cała nasza trójka będzie taka, jak na tych zdjęciach. Szczęśliwa i beztroska. Oczywiście, nigdy już nie będziemy tacy sami, bo to, co nas za sprawą mojej choroby spotkało - stało się początkiem najróżniejszych zmian i część z nich siłą rzeczy zostanie na zawsze... ale wierzę, że jeszcze będzie spokojnie. Że demony odejdą, albo chociaż ucichną...
Jakiś czas temu napisałam przyjaciółce "tam wszystko się zaczęło, może trzeba, by tam się skończyło". W tym roku planujemy również wakacje nad Soliną. Chcę wierzyć, że powrót tam będzie oznaczał definitywny koniec chorowania.
I tym oto optymistycznym akcentem kończę moje dzisiejsze "streszczenie".
Pozdrawiam Was serdecznie i... do następnego razu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz