Polub mnie

środa, 27 stycznia 2016

Ambiwalencja...

/All rights reserved lady_in_red/
... zima zdecydowanie mi nie służy. Bo choć bywa urokliwie, to rok w rok przypominam sobie, że zdecydowanie niezimowe ze mnie stworzenie. Czuję się dziwnie. Brak weny, sił, pomysłów i planów ewidentnie kłóci się z jednoczesna potrzebą zrobienia czegoś, tworzenia, kombinowania, działania. Nie mogę się skupić. Myśli biegają, gdzie chcą i mają w nosie, że przeszkadza mi to funkcjonować. Indywidualistki się znalazły. Pffff

Załóżmy jednak na chwilę, że ze wszystkich sił postaram się je ogarnąć, ułożyć w rządku i przez moment utrzymać w takim grzecznym, uczesanym stanie. Może się uda. Może coś z tego wyjdzie i... choć na chwilę zaznam spokoju, posiadłszy świadomość, że oto przezwyciężyłam wszelkie przeciwności i... coś zrobiłam.

Za niespełna tydzień kolejna chemia. Prawdę mówiąc, staram się o niej nie myśleć, łudząc się przy okazji, że jeśli myśleć przestanę, to czas, jaki do niej pozostał, będzie biegł wolniej i nie ocknę się nagle z pytaniem "jakim cudem znów poniedziałek?"

/All rights reserved lady_in_red/
O czym więc myślę? O wiośnie oczywiście. Matko, na nic tak bardzo nie czekam co roku, jak na wiosnę właśnie. O urodzinach Małej Wiedźmy myślę też... Od jutra zacząć będzie można odliczanie. Zostanie miesiąc. Kto by powiedział, że moje maleńkie, wyczekane dziecko skończy za miesiąc sześć lat?
Co roku o tej porze przypomina mi się ten ostatni miesiąc ciąży... Wymiotowanie wszystkim poza chlebem z masłem, zdziwione spojrzenia sąsiadów, którzy oczom nie wierzyli, że nie tylko chodzę, robię zakupy, załatwiam, ale i bez trudu poruszam się w każdym kierunku (góra-dół-każdy bok), z łatwością zakładam buty i nie potrzebuję nowej kurtki ;) Głodowe wyprawy do sklepów też pamiętam... Dwie najsłynniejsze, bo zakończone fiaskiem. Po Nutellę. I po ptysia. Matko, do dziś nie mogę uwierzyć, że aż tak bardzo można czegoś pragnąć. Jazdy pustym wózkiem po pokoju... I tłusty czwartek pamiętam. Zawrotną ilość pączków, faworków, oponek i innych cudeniek, które przyrządziłam oraz kolejne zdziwienie każdego - że na końcówce ciąży byłam w stanie ślęczeć w kuchni. Układanie mikroubranek w szafkach i szufladach... Mam wrażenie, że to było tak niedawno. A tu okazuje się, że moje dziecko niebawem skończy sześć lat.
W każdym razie... Wydaje mi się, że po społecznych rozmowach (z siostrą mą i mamą) podjęłam w końcu decyzję i urodziny odbędą się w domu. Oczywiście Mała Wiedźma zaniesie do swojego przedszkola cukierki, ale przyjęcie z tortem będzie tylko dla rodziny. Myślę, że tak będzie dobrze.
Nie mam pomysłu szczegółowego na menu, nie mam pomysłu na tort, ale mam nadzieję, że miesiąc wystarczy mi, by te pomysły stworzyć i później bez trudu zrealizować. Na prezent też nie mam pomysłu, niestety. Problemem jest to, że moja "rozpieszczona jedynaczka" ma właściwie wszystko, zaś jej matka jest wymagająca i byle czym się nie zadowoli. Szukam więc intensywnie jakiegoś niebanalnego pomysłu.

/All rights reserved lady_in_red/
Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o Dniu Babci i Dziadka w przedszkolu. Oczywiście uroniłam kilka łez, ale... cieszę się, że mogłam tam być i podejrzeć. Wiersz mojego dziecka był ostatnim przed końcowym "sto lat". I faktycznie była to najdłuższa kwestia. Dzieciaki miały po max 4 wersy, zaś moja Mała Wiedźma całe 3 zwrotki. Mówiła w odpowiednim tempie, wyraźnie, pewnie, głośno i z aktorską wręcz modulacją głosu. Szok. Bo choć wiedziałam, że umie tak, że pokazałam jej, jaka jest różnica między "klepaniem" a recytowaniem, nie miałam pewności, że zechce to mimo wszystko w życie wcielić. Wcieliła. I jako jedyna otrzymała brawa na stojąco. Wtedy, gdy się ukłoniła, a wszyscy goście zaczęli wstawać i tak głośno bili jej brawo, wtedy już rozpadłam się na milion szczęśliwych kawałków. Łzy kapały same, a mnie przepełniała duma. Będzie aktorka - po matce ;)
Ciasto, które obiecałam przygotować na imprezę po akademii... wybrałam kolorowe ptasie mleczko z galaretką na wierzchu. Uznałam, że ciasta klasyczne są ryzykowne, nie każdy lubi i w ogóle... A ptasie mleczko lubi chyba każdy, a już na pewno każdy maluch. Był więc jasny zwykły biszkopt na spodzie, następnie kolejno czerwona, pistacjowa i brzoskwiniowa warstwa "mleczka", a na wierzchu galaretka w kolorze butelkowej zieleni. Już panią, która rano odbierała ode mnie pojemnik z ciastem urzekła ta galaretka, a później było już tylko lepiej. Dzieciaki pałaszowały jak zaczarowane, babcie i dziadkowie również. Tym sposobem po 15 minutach poczęstunku na wszystkich stołach zostały 4 kawałki mojego ptasiego mleczka. Satysfakcja nie do opisania :)

Przed nami jeszcze bal. Wiadomo już oficjalnie, że odbędzie się 5 lutego. Suknia dla Małej Wiedźmy gotowa, trzeba ją jeszcze tylko uprasować, ale to tuż przed balem. Diadem i inne błyszczące akcesoria królewny udało mi się wreszcie nabyć w Pepco. Idealne nie są, ale i tak najlepsze ze wszystkich, jakie do tej pory (z trudem) udało mi się znaleźć. Mała Wiedźma zadowolona i nie widzi wad, więc... Mam nadzieję, że będzie dobrze się bawiła na tym balu.

Kusi mnie, by zebrać i w słowa ubrać jakoś emocje i uczucia, jakie towarzyszą mi odkąd wiem, że jestem chora... By "na pamiątkę" zostawić zmiany, które w sobie dostrzegam. Ale to chyba jednak nie dziś. Do tego potrzebne mi o wiele bardziej zdyscyplinowane myśli. I brak tematów pobocznych, których się dzisiaj znalazło jednak sporo.

/All rights reserved lady_in_red/
Na zakończenie... krótkie zdziwienie. Byłam pewna, że niewiele jest mnie już w stanie zaskoczyć. Że wiele widziałam, wiele wiem, wiele jestem w stanie pojąć, zaakceptować. A jednak wciąż coś mnie zaskakuje... Jak choćby ludzie, którym albo życie niemiłe, albo rozumu brak... Pewnego mroźnego, acz słonecznego dnia Mała Wiedźma zaproponowała spacer w nasze ulubione letnie miejsce. Jako że gdy tylko mogę (tj. gdy tylko samopoczucie mi na to pozwala), staram się żyć najnormalniej, jak się da, przystałam na propozycję i skorzystałam z zaproszenia. Droga wiedzie wzdłuż rzeki. Nie jest to Wisła, ale (na miłość Boską!) nie jest też jakiś leśny strumyk... Długość 220 km, powierzchnia 3 540 km² - więc do Wisły jej daleko, ale strumykiem też trudno ją nazwać...
/All rights reserved lady_in_red/
Piętnasto-siedemnastostopniowe nocne mrozy, jakie ostatnimi czasy targały MoimMiastem sprawiły, że owa rzeka zamarzła i stała się... no właśnie. Stała się miejscem spacerów. Duzi i mali, młodzi i starzy, ludzie i ich czworonożni przyjaciele urządzali sobie na rzece spacery, tańce, posiedzenia nawet... Mnóstwo sił włożyłam w to, by wyjaśnić Małej Wiedźmie iż nie wejdziemy na rzekę, nie przejdziemy nią na drugi brzeg, nie poślizgamy się itd. Mnóstwo czasu zajęło mi elokwentne wyłożenie jej, że oto ludzie, których widzi zbiorowo pogłupieli (lub głupi byli zawsze). Latem w tym miejscu dochodzi do od kilku do kilkunastu utonięć rocznie. Toną ludzie, którym zdaje się, że umieją pływać i dadzą sobie radę... Nie wiem, co mają w głowach ci, którzy postanawiają igrać z losem i wchodzą na lód. Mała Wiedźma początkowo buntowała się przed moimi zakazami. Ale ostatecznie chyba argumenty do niej dotarły, bo sama wyciągnęła właściwe wnioski co do zagrożenia i... ludzi, którym ono niestraszne.
Tak czy inaczej, spacer nam się udał, mimo że zmarzłam niemiłosiernie. Dotleniłyśmy się, pogadałyśmy, a po powrocie wspólnie raczyłyśmy się gorącym kakao.

Do następnego razu, moi Drodzy Czytacze! Pozdrawiam Was serdecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz