Polub mnie

środa, 2 grudnia 2015

Zapiski chorobowo-niechorobowe z 24.11.

kevin dooley / Foter.com / CC BY
Wstyd mi. Tak, tak... wstyd, że tyle mi zeszło z tymi zapiskami. Nie, nic mi się złego nie stało. Bynajmniej! Ja po prostu naprawdę nie miałam kiedy usiąść i napisać... Oczywiście na zdanie czy dwa - miałabym czas, ale jak wiadomo, ja nie umiem krótko... Więc odwlekałam. I tak dzień za dniem uciekał. Dostałam duże zlecenie, napisanie księgi HCCP i dodatkowych dokumentów, więc siedziałam nad tym i kombinowałam, bo prawdę mówiąc, to był mój pierwszy raz. Na szczęście wszystko już prawie skończone. Zostało kilka dopisków, do których potrzebuję takich informacji, jak choćby godziny otwarcia lokalu... Część mam już nawet wydrukowaną.
Do tego obowiązki dnia codziennego, tu coś, tam coś i tak mi jakoś minęły te trzy tygodnie (bo mniemam, że mniej więcej tyle minęło od kiedy notowałam ostatnio).

W tzw. międzyczasie okazało się, że wprowadzona zostałam w błąd z liczbą przyjętych przeze mnie chemii. W czasie, gdy rzeczywiście przyjęłam cykl III/2 - wypis głosił IV/1. Przy pierwszym wlewie faktycznego IV cyklu zwróciłam Pani Mojej doktor na to uwagę. Ona posprawdzała, popatrzyła i poprawiła, więc odetchnęłam z ulgą. Zwrócenie jej uwagi wiązało się dla mnie z niemałym stresem, bo mam opory przed wskazywaniem ludziom błędów. Zwłaszcza w takiej sytuacji, jak ta - kiedy ten błąd dotyczy "branży" danej osoby. No nie czułam się kompetentna, a jednak wiedziałam, że muszę. Rzeczywistość okazała się dużo łaskawsza niż mi się wydawało (ja się bałam, żeby jej nie urazić, żeby nie poczuła, że mam ją za idiotkę, która nie potrafi liczyć). Cała sytuacja zakończyła się zbiorowym śmiechem, bo gdy Pani Moja Doktor zaproponowała, że sekretarka wydrukuje mi poprawione wypisy, a ja orzekłam, że ich nie potrzebuję, bo mi na papierze nie zależy, tylko się bałam, żeby... <- tu nasza cała czwórka, tj. ja, Pan Mąż, Pani Moja Doktor i pielęgniarka, powiedzieliśmy chórem "nie dostać za mało". Tak więc się wyjaśniło, poprawiło i jest ok.
Aktualnie w najbliższy poniedziałek (30.11.) dostanę (o ile wyniki pozwolą) 2 wlew IV cyklu.
Ponadto... od ostatnich zapisków czekałam na wynik TK. Na chemię wyniki dotarły. Ale nie porównawcze, tylko zwykły opis. Pani Moja Doktor spojrzała i porównała wynik do wyniku (w sensie cyfrę do cyfry) i orzekła, że na jej oko jest częściowa regresja, ale żeby było tak, jak ma być - odsyła wynik do opisu porównawczego. Radiolog nakłada obraz na obraz i na podstawie tego wyciąga wnioski. Mniemam, że skoro cyfry wskazują na regresję częściową, to obraz nie wskaże niczego innego... Więc cieszę się. Choć początkowo czułam lekki zawód, bo liczyłam, że na IV cyklach się skończy... a tu, skoro regresja tylko częściowa, zapewne się jednak nie skończy.
Wynik porównawczy miał być na tę chemię, którą miałam tydzień temu, jednak go nie było. Miałam dzwonić 19 lub 20 listopada. Dzwoniłam i 19 wyniku nie było, radiolog obiecał pielęgniarce, że napisze na 20. Dzwoniłam 20, ale nikt w gabinecie Pani Mojej Doktor nie odebrał. Uznałam, że piątek, że jej nie ma. W poniedziałek też nikt nie odebrał, więc dałam sobie spokój. Przecież nie zniszczą wyniku tylko dlatego, że po niego nie zadzwoniłam, prawda? Dowiem się za tydzień, nie będę wisiała na telefonie, jak wariatka.

Moje dziecko złapało bostonkę. Niestety w czwartek wieczorem się zaczęło. Niestety, bo w piątek mieli jechać autokarem na teatrzyk o syrenkach. Mała Wu czekała na ten wyjazd od trzech tygodni. Już pal licho, że kasa przepadła, ale żal Małej Wu był ogromny. W związku z powyższym aktualnie jesteśmy sobie razem w domu. Gorączkowała bardzo przez 3 dni, później temperatura systematycznie spadała. Pediatra orzekła, że teoretycznie w poniedziałek, o ile gorączka spadnie, będzie mogła wrócić do przedszkola, ale z Panem Mężem uznaliśmy, że jej nie poślemy. Wysypka jest bardzo widoczna, zajmuje okolice ust, rączki, stopy... Wygląda okropnie, więc... po pierwsze, nie chcę tłumaczyć paniom, że lekarka pozwoliła, po drugie nie chcę narażać Małej Wu na to, że dzieci będą jej unikały czy śmiały się, że tak wygląda. Do tego wiadomo - wysypka ją swędzi. Będzie się drapała, bo to nieuniknione. Nie chcę, żeby dzieciaki wydumały, że trzeba jej unikać, bo ma robaki, wszy czy coś (ostatnio była epidemia wszawicy w przedszkolu, my powiedzieliśmy Małej Wu, że dzieciom chorują głowy i włosy, i w związku z tym trzeba profilaktycznie psikać jej włosy, do tego nie można zamieniać się opaskami, czapkami, spinkami itd... ale ktoś mógł powiedzieć inaczej, że dzieci mają wszy, więc jak ktoś się będzie drapał, to żeby się z nim nie bawić, tak?)
Mała Wu ma wysypkę także wewnątrz buzi, na podniebieniu, języku i w gardle, więc boli ją to gardło bardzo. Jedzie na strepsilsie i ibumie, który ma działać ogólnie przeciwzapalnie i przeciwbólowo na to gardło. Nie wiem, jak to jeszcze długo potrwa, ale mam szczerą nadzieję, że już niedługo. Na szczęście przestaje ją swędzieć (za to wysypka wygląda coraz gorzej, ale to rzekomo normalne). Biedna taka jest z tą buzią, stopkami, łapkami. Żal mi jej strasznie.

Co jeszcze? Zmieniłam lekarza rodzinnego sobie. I od piątku jest nim pediatra Małej Wu (jest też lekarzem rodzinnym). To świetny lekarz i świetna kobieta ogólnie. Ufam jej, bo zawsze sensownie leczyła mi dziecko. Teraz przekonałam się, że naprawdę zasługuje na miano "wyjątkowy lekarz".
Mała Wu ma zaległe szczepienie na błonicę, tężec, krztusiec plus polio. Normalnie jest tak, że w jej wieku te trzy pierwsze choroby dostaje się w zastrzyku, a polio doustnie, żywym wirusem. Jako że żywy wirus jest dla mnie potencjalnie śmiertelny, pani doktor zakwalifikowała Małą Wu do szczepienia martwym, w zastrzyku. Czekaliśmy tylko na odpowiedni czas (zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez laryngolog, która do wszystkiego, co mam jej do zarzucenia, dostaje teraz brak wiedzy w zakresie szczepień). Okazuje się, że spokojnie mogliśmy ją zaszczepić już dawno, bo ani katar, ani łagodne infekcje nie są już przeciwwskazaniami do szczepienia. Mało tego, nawet antybiotykoterapia nie jest, o ile choroba nie przebiega z temp. powyżej 39 stopni i nie ma ewidentnie ostrego przebiegu. W każdym razie... w piątek na wizycie pediatra zasugerowała, że wypadałoby zaszczepić Małą Wu dodatkowo na ospę. Bo teraz sezon. Bo ona przedszkolna, więc o zakażenie nietrudno. Bo ospa jest dla mnie jak polio, potencjalnie śmiertelna. Pytam, ile taka szczepionka. Dwie dawki blisko 400 zł. Dużo trochę, ale przecież życie ważniejsze, prawda? Zgadzam się, a pani doktor każe mi czekać. Duma chwilę i mówi, że może zakwalifikować Małą Wu do darmowego szczepienia z powodu choroby nowotworowej w rodzinie. Sprawdza w komputerze i potwierdza. Tym sposobem Mała Wu dostaje kwalifikację na papierze i przy najbliższej okazji mamy się z nią zgłosić do szczepienia.
Jestem pod wrażeniem, bo przecież mogłaby mieć mnie w nosie i się nie wychylać, nie proponować, nie podpowiadać, jak bardziej mnie chronić... Mogłaby tez podpowiedzieć, ale kazać zapłacić, prawda?
Ciesze się, że są jeszcze tacy lekarze...
Z okazji tego, że przez mojego raka, Mała Wu dostanie 4 zastrzyki zamiast jednego, a także z okazji tego, że jest chora i cierpi, postanowiłam nieco osłodzić jej żywot i dwa ostatnie dni spędziłyśmy na robieniu muffinek migdałowo-żurawinowych oraz wykrawanych ciasteczek w białej czekoladzie.
Żurawiny otrzymałam od przyjaciółki, która orzekła, że skoro mam raka i biorę chemię, potrzebuję witamin z żurawiny i odporności żurawinowej. W związku z tym, że tu u nas trudno o krzaki z żurawinami, obiecała mi takie krzakowe, nie ze sklepu - ze swoich rejonów. I pognała mamcię swą do lasu, po żurawiny dla mnie. A następnie przysłała mi kilka zrobionych butelek i słoiczek dżemu. Wzruszyła mnie bardzo. Bo choć jestem wdzięczna, to mam przeświadczenie, że nie zasługuję...
Tak czy inaczej, muffinki wyszły pyszne, ciasteczka również.
Mała Wu się tych szczepień boi. Mówię jej, że wiem, ale wierzę, że da radę. I że jest moją bohaterką, bo uratuje mi życie. Chcę, żeby wiedziała, że jestem jej wdzięczna i że to, co dla mnie zrobi jest dla mnie ważne. Niech się czuje wyjątkowa, bo taka jest ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz