Nie sądziłam, że tak to wszystko będzie wyglądało. Święta minęły... bardzo przyjemnie. Teściowa, która dziwnym zbiegiem szpitalnych okoliczności pokrzyżowała plany spędzenia tego czasu we trójkę zachowywała się całkiem przyzwoicie, w niedzielę wyruszyliśmy do moich rodziców, gdzie spotkaliśmy się nie tylko z nimi, ale także z moimi dwiema siostrami i ich dziećmi. Siostry są aktualnie eurowdowami, więc z mężem byłam tylko ja. Dzieci się wy-bawiły, my... pogadaliśmy, pożartowaliśmy. Było super. Wróciliśmy bardzo późno, co nam się ostatnio rzadko zdarzało. Poniedziałek był domowy, rodzinny, spokojny, spacerowy i zabawowy. To bardzo przyjemny czas był. A później... Później wróciłam do pracy i zaczęła się prawdziwa rzeźnia. Przez trzy doby nie wychodziłam z domu, spałam krótko, wstawałam wyłącznie do toalety, tyrałam jak dziki wół. Po tych trzech dobach musiałam wyjść (inaczej pewnie bym oszalała) i zdziwiło mnie, jak bardzo zmieniło się otoczenie mojego domu. Alejki, w których Mała Wu jeździ rowerem zazieleniły się tak bardzo, że przez zielone korony drzew niemal nie przedostaje się światło, zakwitły bzy i czarują swoim zapachem. Posmutniałam, bo zdałam sobie sprawę, że nie tylko przeoczyłam zmiany w przyrodzie, ale ograniczyłam do minimum swoje "mamowanie". Tak, Mała Wu jest dużą i mądrą dziewczynką, potrafi się sama sobą zająć, potrafi tak zorganizować sobie czas, bym mogła pracować, niemniej moje wyrzuty sumienia nic sobie z tego Wiedźmowego przystosowania nie robią i katują mnie okrutnie. Czas od Świąt do mniej więcej teraz upłynął mi na intensywnej pracy, po tych 3 dobach wspomnianej rzeźni było już łatwiej i nawet udawało mi się późnymi popołudniami wychodzić z Małą Wu na rower, spacer itd., ale był to dla mnie (i dla niej również) bardzo trudny czas.
Tym bardziej ucieszyło mnie wolne z okazji tzw. długiego weekendu. Sytuacja w pracy popchnęła mnie do strzelenia fochem i ogłosiłam swój urlop jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem długiego weekendu. Skupiłam się na domu i dziecku, na spacerach, czytaniu, odpoczywaniu, kopaniu w piachu i szaleństwach na placu zabaw. Czuję, że ciężko będzie mi w poniedziałek przestawić się na tryb pracy, ale co tam. Ten czas, który na szczęście trwać będzie dla nas jeszcze jutro, był nam obydwu bardzo potrzebny. Oczywiście to nie tak, że nagle zaczęłyśmy wszystko robić razem, obie potrzebujemy czasu tylko dla siebie i sam na sam ze sobą, ale... udało nam się spędzić wiele wspólnych, pięknych chwil.
Do tego... poszalałyśmy zakupowo, tym sposobem ja mam wreszcie trampki i sandały (a więc brakuje mi tylko jakichś subtelnych czółenek, na które choruję), a Mała Wu ma crocksy i śliczne sportowe baleriny (trampki udało jej się kupić wcześniej). Nawet Pan Mąż skorzystał i wzbogacił się o nowe crocksy. Dziecko ma oczywiście kilka nowych zabawek (nie, to nie tak, że wynagradzam jej zabawkami własną "nieobecność"), dodatków do włosów etc. Wiosenne zakupy garderobiane są więc na ukończeniu. Do kupienia zostało mi kilka detali.
Trochę mi smutno, że jeszcze tylko 1,5 dnia i trzeba będzie się przestawiać, ale... mam nadzieję, że długo już nie powtórzy się sytuacja, w której trzeba będzie mi pracować aż tak intensywnie, jak wtedy, kiedy ów czas nazwałam rzeźnią.
Co poza tym? Hmmm, trwają intensywne rozmyślania nad urodzinami Pana Męża. To będą wyjątkowe urodziny i chciałabym zrobić coś wyjątkowego... Choć w sumie... nawet nie wiem, jaki to dzień tygodnia, czy będzie wtedy pracował itd. Fajnie byłoby wyjechać gdzieś za miasto, na jakieś ognisko czy coś... Albo nad naszą ukochaną Solinę... skąd przywieźliśmy naszą Małą Wu... Trzeba by pomyśleć. Może się uda jakić voucher albo coś... O! To może nie być całkiem głupi pomysł... Będę się rozglądać;)
Heh, tak to jest... mieć plan na krótką notkę, dzięki której blog nie porośnie kożuchem kurzu. Zawsze. Zawsze, gdy mam w planach kilka słów, okazuje się, że nie mogę przestać pisać.
Może więc tym razem tyle?
Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do rytmu pisania w miarę regularnego. Pozdrawiam Was serdecznie i tym, którzy zajrzą tu przed końcem weekendu, życzę pięknych chwil i odpoczynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz