Polub mnie

wtorek, 7 sierpnia 2018

Tyyyle się działo...

All rights reserved/lady_in_red
... że znowu będzie symbolicznie, bo nie sposób o wszystkim.
Pamiętacie zapewne, że ostatnio pijana ze szczęścia wróciłam z dalekich wojaży... i jak to po pijaństwie bywa, odchorowałam sprawę solidnym kacem.
Gdy endorfiny się uspokoiły, dotarło do mnie, że od teraz będę tęsknić jeszcze bardziej. Chcieć jeszcze mocniej. Jeszcze więcej. I z jeszcze większą siłą będzie katowała mnie świadomość, że takie weekendy, jak tamten, to wyjątki. Że na kolejny taki przyjdzie mi czekać rok (co najmniej). I będzie mi jeszcze bardziej żal. Że jest, jak jest. I że to tak daleko.... Nie pomagał też fakt, że możliwości gadania od rana do nocy miałyśmy niewiele po tamtym weekendzie. A teraz Zielone Spojrzenie odpoczywa nad Bałtykiem, więc jest już zupełnie poza moim zasięgiem.
Eh... Wpatruję się w relacje z urlopu. Delektuję się zdjęciami, wsłuchuję w szum morza na filmiku... I to mi musi wystarczyć póki co.
Oczywiście, urlop nie będzie trwał wiecznie, w końcu wróci i będzie i będziemy razem, jak dotychczas. Tylko... To jest dokładnie taka sama sytuacja, jak ta, opisana przez Krasickiego:
Czegóż płaczesz? – staremu mówi czyżyk młody –
masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody”.
„Tyś w niej zrodzon – rzekł stary – przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce i dlatego płaczę.”
Nie będę ukrywała... Po takim weekendzie, po tym... powrót do "jak dotychczas" jest wyjątkowo trudny. Ale przywyknę. W końcu człowiek jest w stanie przywyknąć do wszystkiego, prawda?

Wkrótce po moim powrocie, dane mi było także doświadczyć funkcjonowania bez prawej ręki (tak! jestem praworęczna). Łokieć tenisisty (o ironio!). Kto miał wątpliwą przyjemność doświadczenia, ten zrozumie. Cóż rzec... Dwie doby płakałam niemal 24 h/dobę. Nie tylko z bólu, ale i z bezsilności, bezradności i braku samodzielności. Leki nie działały. I chociaż... a może właśnie dlatego? No w każdym razie, choć znam tę bezradność, kiedy ciało robi co chce, a dusza za słaba jest, by nad tym ciałem zapanować... kiedy ból jest tak silny, że można już tylko leżeć i płakać... to te dwie doby zmęczyły mnie nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Doznałam przerażających uczuć, które mieszały się ze sobą i tańczyły mi przed oczami, chichocząc złośliwie.
Na szczęście w trzeciej dobie mieszaniny leków zaczęły pomagać, mrożenie łokcia - również. Do tego temblak i... jakoś się wylizałam po 9 dobach. Dziś funkcjonuję już bez leków, łokieć prostuje się zupełnie, ale czuć, że jest słaby i mocno oberwał. Czuć to zwłaszcza, gdy przesilę czy dźwignę coś cięższego. Niemniej... cieszę się, że "leczenie pierwszego rzutu" przyniosło efekt (i to relatywnie szybki).

All rights reserved/lady_in_red
3 sierpnia mój tatuś świętował 60 urodziny. Z tej okazji także i on - został "wkręcony" przez nas (czyli swoje dzieci oraz zięciów) w imprezę niespodziankę. Napisałam "także", bo odnoszę wrażenie, że wspominałam wcześniej o tym, że z okazji przejścia na emeryturę oraz urodzin (co właściwie ściśle się ze sobą wiąże) - taką samą (w zarysie) imprezę wyszykowaliśmy dla mamci. Tym razem pogoda dopisała aż nadto. Było gorąco, więc dzieciaki mogły szaleć do woli. Był tort. Były prezenty. Były życzenia, wielkie ognisko i grill. Gdyby tak przymknąć oko na latające dookoła osy - byłoby idealnie. Nawiasem mówiąc, trzeba będzie pewnie ogarnąć jakąś nową miejscówkę do grillowania z dużym wybiegiem dla nieletnich, bo na tej aktualnej, roi się od os, których wcześniej tam nie widywaliśmy.

Szykujemy się powoli na powrót do szkoły. Tak stopniowo, coby nie zaburzyć trwających wakacji. Coby nie zmienić sierpnia w "prawiewrzesień". Odnoszę przy okazji wrażenie, że mnogość kolorowego wszystkiego do szkoły, cieszy bardziej nas - dorosłych, niż te dzieciaki, które mają z tego wszystkiego korzystać od września. I w zasadzie trochę trudno się dziwić. Wszak żyją one w czasach, kiedy wszystkiego kolorowego i w milionie wariantów jest na co dzień pełno wszędzie. Nie znają tego, czym zadowalać musieliśmy się my - kiedyś.
Szykujemy się też powoli do wyjazdu Pana Męża do sanatorium... Choć w sumie, to przede wszystkim ja się szykuję, bo on... jak to on... ma na wszystko czas i zajęty jest całą toną innych rzeczy.

Mamy też plan wyjazdowy. Krótki, bo krótki, ale lepszy taki, niż żaden. Chciałabym bardzo, żeby doszedł do skutku, więc... trzymajcie kciuki! ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz