Polub mnie

piątek, 5 stycznia 2018

Ależ to były Święta...

All rights reserved/lady_in_red
Długo zbierałam się w sobie, żeby napisać choć kilka słów o tym - jak by nie patrzeć - niecodziennym czasie. Okres świąteczno-noworoczny 2017 oceniony został przeze mnie, jako najgorszy chyba w moim życiu. Prawda jest taka, że takiego koszmaru nie przeżyłam nawet wtedy, kiedy miałam aktywnego raka.

Cóż się stało? Grypa, proszę Państwa. Grypa.
To znaczy tak - o infekcji u Panny Wu, zdążyłam napisać. Wirus szalał w szkole, zdziesiątkował dzieci, siłą rzeczy więc dopadło i Panienkę. Gorączkowała przed Świętami, po 5 dniach doszedł katar, zatkane ucho, bóle w okolicy łuków brwiowych. Leczyłam ją tak, jak leczy się wirusowe infekcje z gorączką i dziecko się wylizało. Ja zaś... owszem, po-smarkiwałam już jakiś czas, ale że generalnie było w porządku oraz, że generalnie strasznie dużo miałam na głowie, trzeba było jakoś ogarniać sytuację.

Udało mi się przygotować potrawy wigilijne, zrobić sernik, kasztanki, sałatkę, przytargać do domu (wcześniej) sto kilogramów zakupów, ogarnąć prezenty itd. Wigilia była piękna, wszystko pyszne, prezenty trafione, każdy zadowolony. Poszłam spać i... I już nie wstałam z łóżka. Począwszy od pierwszego dnia Świąt, przez 5,5 doby leżałam jak martwa i na przemian płakałam z bólu i podsypiałam ze zmęczenia. Nie jadłam, siłą woli piłam, żeby się nie odwodnić. Bolał mnie każdy cm2 skóry, każdy mięsień, każda kość, każda tkanka. Bolało mnie całe ciało, któremu w absolutnie żadnej pozycji nie było dobrze. "Po ścianach" chodziłam do toalety (czasem też z pomocą Pana Męża), nogi się mnie nie słuchały, nie było mowy o tym, żebym zrobiła cokolwiek. Leżałam i płakałam. Po 5 dobach spadła gorączka i choć wciąż nie mogłam jeść, poczułam ulgę (bo i ból całego ciała stał się bardziej wrażliwy na leki p/bólowe). Prawda jest taka, że grypa, która zaatakowała moje ciało, dała mi tak popalić, jak przeszczep szpiku (albo i bardziej). Nie było magii, nie było wyjątkowości, plany wyjazdowe wzięły w łeb, nie spotkałam się z rodzicami i siostrą, z siostrzeńcami i szwagrem... nie podtrzymaliśmy sylwestrowej tradycji i w ogóle wszystko było nie tak, jak być powinno.


All rights reserved/lady_in_red
Na szczęście jest właściwie po wszystkim. Został mi katar (lekki) i kaszel. No ale... z tego co wiem, takie po-grypowe atrakcje mogą trwać nawet kilka tygodni, więc liczę na to, że mój organizm i z tym sobie poradzi.
Bardzo chciałam, żeby zobaczyła mnie moja lekarka (i Pannę Wu, bo był taki moment, w którym myślałam, że jednak bez antybiotyku się u niej nie obejdzie), ale niestety. Telefonicznie nie było możliwości zarejestrowania się. Wysłałam więc Pana Męża do przychodni, by uczynił to osobiście. Zadzwonił jednak do mnie, że drogę od wejścia do okienka rejestracji (jakieś max 3 metry) pokonywał 15 minut, bo przychodnia jest wypełniona ludźmi maksymalnie. Oczywiście, gdy już dopchał się do okienka, usłyszał że oto panuje grypa i nie ma opcji, żeby się "na zeszyt" zarejestrować. Polecono mu, bym przyjechała i błagała lekarkę o przyjęcie. Nie skorzystałam. Bo po przeanalizowaniu sprawy uznałam, że taka wycieczka, błaganie i czekanie na swoją kolej - tylko pogorszy mój stan, a prawda jest taka, że na grypę lekarstwa nie dostanę. Zalecenia znam, wiem co robić, więc... trzeba poczekać. W zanadrzu miałam skorzystanie z soru, gdyby była taka konieczność, na szczęście jednak nie było.

W tym roku udało mi się zrobić kilka fajnych zdjęć w Wigilię. I dobrze, bo później już nie miałam na to siły i nie było sposobności (w świątecznym śniadaniu nie brałam udziału). Szczerze mam nadzieję, że te Święta były takie wyjątkowe i nigdy już więcej nic podobnego mi się nie przydarzy. Koszmar, jakich mało!

Przed Świętami rozważałam kwestię pogodzenia choinki i kota. I muszę Wam powiedzieć, że Julian stanął na wysokości zadania. Choinkę celowo ubraliśmy tak, by dół był uboższy w kuszące ozdoby, a do tego te, które się tam znajdowały, są plastikowe/styropianowe, żeby szkód nie było. Ale kot zaatakował  bombki dopiero niedawno. Dobrze wychowany wiedział, że dopóki trwają Święta - choinka jest nietykalna :D

All rights reserved/lady_in_red


Obserwował ją z parapetu, wylegiwał się pod nią (odsłaniając tylko stabilizator-stojak z płyty OSB, przykryty normalnie woalem). Był naprawdę grzeczny i niczego nie niszczył. Choinka w całkiem dobrej formie stoi do dziś. Jutro zapewne zostanie zutylizowana (w moim domu ubiera się ją w Wigilię i rozbiera w Trzech Króli). No ale szkód nie było, więc jestem zadowolona i... dumna z kociaka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz