Tak się złożyło, że tuż przed wyjazdem zaliczyłam cudowną anginę, wczoraj skończyłam antybiotyk. Czuję się dobrze, właściwie wszystko, poza temperaturą wróciło do normy. Oczywiście zdążyłam już przypomnieć sobie wszystko, co wiem na temat temperaturowych objawów najróżniejszych chłoniaków, białaczek czy innych nowotworów i udało mi się wpaść w panikę, ale... jakaś część mnie mówi, że to być może coś innego. Być może wszystko, tylko nie to, co najgorsze. Niemniej po powrocie chcę odwiedzić mojego ulubionego lekarza rodzinnego i poprosić go grzecznie, by mnie przebadał wzdłuż i wszerz, tj. zlecił podstawową chociaż krew, USG brzucha też nie pogardzę, może tarczycę... Tak. To MUSZĘ zrobić i zrobię. Choćbym go miała tam siłą do wypisania zlecenia zmusić.
Hmmm, właśnie zdałam sobie sprawę, że właściwie mogę pisaniu temu poświęcić nieco więcej czasu, niż mi się pierwotnie wydawało... Więc może o Dniu Mamy i Taty w przedszkolu jeszcze?
Było wzruszająco. Moje zaziębione, zasmarkane w tym czasie dziecko stanęło na wysokości zadania i nie tylko pięknie się prezentowało, ale i pięknie wyrecytowało swoją kwestię, bajecznie tańczyło (cóż... do tańca to ona ma dryg) i ślicznie, głośno śpiewało. Oczywiście poryczałam się już na dzień dobry, jeszcze zanim dzieci wyszły przed publiczność. No taka ze mnie matka-płaksa. W czasie występu też ocierałam łzy, ale dyskretnie, coby nieMała Wu nie widziała. Nie zrozumiałaby. W końcu cały czas dziwi się, że płaczę, gdy mnie coś wzrusza... Jej, mimo moich usilnych tłumaczeń, płacz kojarzy się jednoznacznie - z bólem i krzywdą.
Tak czy inaczej - było pięknie. Jestem dumna z mojego dziecka, nie tylko dlatego, że pięknie wystąpiło, ale tak całościowo, tak do granic. Mała jest cudna i taka moja :D
No. To nawet sprawnie poszło. Wychodzi mi na to, że najtrudniej zebrać się w sobie, bo gdy już ten etap się odhaczy, to jakoś idzie - zwłaszcza mnie idzie, bo kiedy zaczynam, to nagle okazuje się, że już pięć tysięcy słów mam nastukane ;)
Wspominałam ostatnio, tak mi się przynajmniej wydaje, o planowanym przyspieszonym Dniu Dziecka. Odbył się zgodnie z planem. Dzieci wybiegały się, wyskakały, my - dorośli - mieliśmy okazję poplotkować, pobyć razem, popatrzeć, jak nasze dzieciaki szaleją i jak pot kapie z nich strugami. Po szaleństwach w "kulkolandii" wybraliśmy się z dziećmi do Maca, a następnie do pizzerii, gdzie z kolei przewidzieliśmy kulinarne przyjemności dla siebie. Dzień był bardzo pozytywny i bardzo aktywny. Wieczorem chyba nie tylko my, ale także siostra ma i szwagier oraz ich pociechy padliśmy, jak kawki. Dzieci szczęśliwe i o to chodziło.
Przy okazji anegdota... Mówię do nieMałej Wu: dziś zorganizowaliśmy dla Was ten Dzień Dziecka, bo trudno byłoby nam spotkać się razem z ciocią i wujkiem w innym terminie, ale tak naprawdę Dzień Dziecka jest innego dnia. Wiesz, kiedy?
Wiem - odpowiada dumnie nieMała Wu
Nieco zdziwiona, aczkolwiek biorąca pod uwagę, że może w przedszkolu się uczyli, pytam: więc kiedy?
Prawdziwy Dzień Dziecka jest wtedy, kiedy mamusia i tatuś mają wolne, nie muszą pracować i mogą się ze mną ciągle bawić, mamusiu.
No. To się dowiedziałam.
Jeszcze P.S. Zdjęć z Dnia Mamy i Taty mam mnóstwo, niemniej nie posiadam zgody rodziców innych dzieci na publikowanie wizerunku ich pociech. Wiem, że taką zgodę otrzymało przedszkole, niemniej przedszkole, to nie ja ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz