Przyszłam się wytłumaczyć, bo już co nieco wiem.
Stanęło przede mną widmo czerniaka i mój świat się zawalił. Wizje w mojej głowie, duszący ścisk w gardle za każdym razem, gdy spojrzałam na Małą Wu, nachalne myśli, które w końcu stały się nie tylko zmorą dnia, ale także koszmarami nocnymi. Nie chcecie wiedzieć, co widziałam oczami wyobraźni, co myślałam i jak reagowałam.
To w ogóle dziwna sytuacja była.
Pieprzyki, które podejrzewałam miałam od zawsze jakby. Nie wiem, czy "dorobiłam się" ich w dzieciństwie, czy się z nimi urodziłam, były zwyczajne, symetryczne, jednokolorowe, niewielkie, o wyraźnych granicach. Jeden z nich został mi zdrapany przez któreś dziecko, którym się opiekowałam. Zmienił się więc po wygojeniu. Stał się jakby dwuczęściowy - niemal przezroczysta podstawa z ciemną plamką na środku. Drugi był na brzuchu, zmienił się nie wiem kiedy, czy w ciąży, czy po ciąży, nagle stał się dwukolorowy, niesymetryczny, o niewyraźnych granicach... Miałam gdzieś zawsze z tyłu głowy myśl, by to skontrolować, ale zawsze było coś...
Aż do dnia, kiedy Małej Wu pojawiła się dziwna wysypka na nogach. Poszłam studiować medyczne publikacje dotyczące wysypek, żeby ocenić, czy jest sens pakować się z tym do przychodni pełnej grypy i innych zarazków, czy to może nic poważnego. Wśród wysypek chorobowych nie znalazłam niczego, co można by choć próbować porównać z tym, co Mała Wu miała na nogach, przyjęłam więc teorię, że to odparzenia... ona jest nauczona w pomieszczeniach biegać boso, często bez spodni czy rajstop, nawet zimą, w przedszkolu przez kilka godzin szaleje i poci się w legginsach, rajstopkach czy dresach. Wydumaliśmy z Panem Mężem, że musiał jej pot ściekać po nogach, ona biegała i obtarła. W trakcie wysypkowych studiów, nie wiadomo jak - bo szukałam wysypek - pojawił się artykuł o czerniaku. Poczułam się, jakby mi ktoś podsunął pod nos ostrzeżenie. Co lepsze, zdjęcie w publikacji wyglądało dokładnie tak, jak mój zmieniony pieprzyk na brzuchu.
Wpadłam w panikę. Spełniał 3 z 4 kryteriów diagnostycznych raka skóry. Zadzwoniłam umówić się na wizytę u onkologa, najlepszego w okolicy, ale terminy miał na styczeń/luty, pani jednak powiedziała mi, żebym przyjechała w dzień, kiedy przyjmuje i zapiszą mnie, skoro pierwszy raz - ominę kolejkę. Tak chciałam zrobić, ale po chwili pomyślałam, że... że ja jeszcze nie wiem, czy to rak, a "pchając" się tak na wizytę, być może zabieram miejsce komuś, kto ma już diagnozę i tego miejsca potrzebuje.
Zadzwoniłam więc do tej samej kliniki, której właścicielem jest ów onkolog i zapytałam, jak długo trzeba czekać na wizytę u dermatologa. Uznałam, że jeśli mu wyjdzie, że "to pewnie rak", to się wepchnę do onkologa tak, jak mi radziła pani z recepcji, a jeśli nie - to nie będę miała wyrzutów sumienia, że choremu kolejkę zajęłam.
Do dermatologa czekałam 2 tygodnie. Minęły wczoraj. Jestem po wizycie.
Te 2 tygodnie... były koszmarem...
Widziałam razu pewnego dziewczynkę, niosącą ze sklepu chleb, gazetę i pierniki w kształcie serca i ryczałam (idąc ulicą), że moja córka nie przyniesie mi chleba ze sklepu i pierników, bo nie będzie wtedy miała mamy. Niestety to nie były jedyne wizje, które wywoływały u mnie napady płaczu i poczucia niesprawiedliwości.
W każdym razie, żeby nie przedłużać. Obie zmiany, z którymi przyszłam, są niegroźne. Jedna to zmiana barwnikowa jakaś (to na brzuchu, które nie dawało mi spać), a z drugiej zrobił się włókniak z pigmentem.
Lekarka obejrzała wszystko inne (no dobra, pokazałam, co mam, a ona oglądała to, co uznała za warte oglądania) i znalazła na ramieniu malutki pieprzyk, którego ja nie podejrzewałam o nic niebezpiecznego. Powiedziała więc, że za pół roku do kontroli, "bo niby mały, niby symetryczny, ale nacieka głęboko i ma kilka (powiedziała ile, ale starałam się nie zemdleć) bardzo ciemnych punktów". Orzekła, że być może znamię błękitne, a być może... tu urwała i z uśmiechem powtórzyła, że za pół roku do kontroli.
W domu pomyślałam, że z wrażenia zapomniałam pokazać rękę, ale... Jestem spokojniejsza. Oczywiście, całkiem spokojna będę za pół roku, ale mam nadzieję, że zacznę znów spać spokojnie i nie będę widziała swojej córki, jako sieroty, nie będę rozpaczała, że tylu rzeczy braknie jej wraz ze mną...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz