To pewnie tyle tytułem wstępu. Teraz najważniejsze. Wynik PET CT.
Zdjęcie opisu PET i zdjęcie z karty informacyjnej po wizycie. Prawda jest taka, że mój organizm ucierpiał (płuca, migdałki, tkanki) ale idąc na wojnę, trzeba się liczyć z ofiarami. Jest szansa, że te problemy miną, że trzeba tylko czasu. Niemniej na tę chwilę nic się dla mnie nie liczy. Chłoniak przegrał. Będę żyła!
Wyfrunęłam z gabinetu Doktor Moniki jak na skrzydłach. Trzęsłam się cała, z emocji, ze wzruszenia. Byłam najszczęśliwsza na świecie. I jestem wciąż.
Dostałam recepty, przykazania i... zobaczymy się za 3 miesiące, czyli 28 marca. Do tego czasu mam żyć i cieszyć się życiem.
All rights reserved/lady_in_red |
To był naprawdę piękny ślub, na którym się popłakałam ze wzruszenia (na szczęście nie tylko ja) i przemiłe przyjęcie z przepysznym jedzeniem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Ale ślub ten był dla mnie także momentem przełomowym. Zewsząd słyszałam, że nie wypada, żebym poszła w chustce, że powinnam założyć perukę, z szacunku do siostry i jej święta. Ja zaś... nie chciałam, bo uznałam, że idę na ślub, a nie na bal przebierańców. W peruce czuję się jak w przebraniu, więc się to gryzło. Postanowiłam poprosić o radę Zielone Spojrzenie. Zapytałam, czy uważa, że faktycznie powinnam uprzedzenia schować do kieszeni i założyć tę przeklętą perukę, czy to faktycznie ujma i brak szacunku dla siostry, czy robię jej krzywdę, chcąc własne odczucia wyciągnąć na pierwszy plan, zamiast to ich szczęście celebrować i podporządkować się... Zielone rzekło: "Jeśli ktoś ma poczucie wstydu z powodu swojej choroby, to rzeczywiście mu wstyd pokazać się inaczej niż ze sztuczną fryzurą. Nie rób sobie tego". W dniu ślubu natomiast Pan Mąż mój rzekł, że powinnam iść bez niczego, że to, jak wyglądam, jest dowodem tego, ile przeszłam i tego, jaka jest we mnie siła. Że to powód do dumy, pokazać "zgliszcza". Walczyłam ze sobą (choć początkowo kazałam mu się puknąć w czoło). I na koniec stwierdziłam, że oni obydwoje mają rację. A ja jestem silna, twarda i jestem zwycięzcą. Tym sposobem pojechałam na ślub z własnymi włosami (mając w torbie szal, z którego można zrobić turban, na wypadek, gdyby siostra nie życzyła sobie mojej zgliszczowej głowy). Nie żałuję. O! I taka dumna z siebie pojechałam, taka... taka przekonana o własnej mocy, że tego się nawet nie da opisać.
Wojujemy w kuchni z Panną Wiedźmą. Ale o tym - następnym razem, bo dziś już jakby nie mam siły.
Pozdrawiam Was serdecznie!
All rights reserved/lady_in_red |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz