Polub mnie

środa, 21 grudnia 2016

Powinnam była zrobić to wcześniej

Od mojej kontroli w Krakowie minęło... 9 dni. Doktor Kasię zastąpiła Doktor Monika, mądra, uśmiechnięta i oddana pacjentom, starsza koleżanka Doktor Kasi. Nie wiem, kiedy moja Doktor Kasia wróci, ale... ostatecznie uznałam, że ze wszystkich pozostałych możliwości - trafiła mi się najlepsza. W tym miejscu przydałoby się napomknąć choć, że plan miałam inny. Chciałam dostać się, jak moja przeszczepowa koleżanka, do Doktor Agnieszki, która co prawda specjalistką od białaczek jest, nie od chłoniaków, ale to mimo wszystko nowotwory krwi, więc może dałaby radę. Próbowałam umówić się z nią na wizytę na sto sposobów, ale żaden nie przyniósł rezultatów. Na koniec uznałam, że widocznie pisana mi Doktor Monika. Zaczęłam dumać, a z dumania wyszło mi, że przecież zawsze mówiłam, że wszystko jest po coś i wystarczy tylko czytać znaki. Więc przeczytałam i okazało się, że zrobiłam dobrze. Doktor Monika wydała zalecenia jak Bóg od chłoniaków, czyli Profesor z Krakowa. Czuję się bezpieczna, dobrze zaopatrzona, dopilnowana tak, jak dopilnowałby mnie rzeczony Profesor.
To pewnie tyle tytułem wstępu. Teraz najważniejsze. Wynik PET CT.



Zdjęcie opisu PET i zdjęcie z karty informacyjnej po wizycie. Prawda jest taka, że mój organizm ucierpiał (płuca, migdałki, tkanki) ale idąc na wojnę, trzeba się liczyć z ofiarami. Jest szansa, że te problemy miną, że trzeba tylko czasu. Niemniej na tę chwilę nic się dla mnie nie liczy. Chłoniak przegrał. Będę żyła!
Wyfrunęłam z gabinetu Doktor Moniki jak na skrzydłach. Trzęsłam się cała, z emocji, ze wzruszenia. Byłam najszczęśliwsza na świecie. I jestem wciąż.
Dostałam recepty, przykazania i... zobaczymy się za 3 miesiące, czyli 28 marca. Do tego czasu mam żyć i cieszyć się życiem.

All rights reserved/lady_in_red
W piątek, po poniedziałku, kiedy to byłam w Krakowie, odbył się ślub mojej siostry. Wzruszający, bo byliśmy z Panem Mężem świadkami. Siostra i szwagier planowali ślub latem, ale gdy okazało się, że potrzebuję przeszczepu, odłożyli na wtedy, kiedy się wyliżę. Nie przyznali się, dopiero teraz... a gdy zapytałam: a co byście zrobili, gdybym kojtnęła? Odrzekli: nie braliśmy takiej opcji pod uwagę.

To był naprawdę piękny ślub, na którym się popłakałam ze wzruszenia (na szczęście nie tylko ja) i przemiłe przyjęcie z przepysznym jedzeniem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Ale ślub ten był dla mnie także momentem przełomowym. Zewsząd słyszałam, że nie wypada, żebym poszła w chustce, że powinnam założyć perukę, z szacunku do siostry i jej święta. Ja zaś... nie chciałam, bo uznałam, że idę na ślub, a nie na bal przebierańców. W peruce czuję się jak w przebraniu, więc się to gryzło. Postanowiłam poprosić o radę Zielone Spojrzenie. Zapytałam, czy uważa, że faktycznie powinnam uprzedzenia schować do kieszeni i założyć tę przeklętą perukę, czy to faktycznie ujma i brak szacunku dla siostry, czy robię jej krzywdę, chcąc własne odczucia wyciągnąć na pierwszy plan, zamiast to ich szczęście celebrować i podporządkować się... Zielone rzekło: "Jeśli ktoś ma poczucie wstydu z powodu swojej choroby, to rzeczywiście mu wstyd pokazać się inaczej niż ze sztuczną fryzurą. Nie rób sobie tego". W dniu ślubu natomiast Pan Mąż mój rzekł, że powinnam iść bez niczego, że to, jak wyglądam, jest dowodem tego, ile przeszłam i tego, jaka jest we mnie siła. Że to powód do dumy, pokazać "zgliszcza". Walczyłam ze sobą (choć początkowo kazałam mu się puknąć w czoło). I na koniec stwierdziłam, że oni obydwoje mają rację. A ja jestem silna, twarda i jestem zwycięzcą. Tym sposobem pojechałam na ślub z własnymi włosami (mając w torbie szal, z którego można zrobić turban, na wypadek, gdyby siostra nie życzyła sobie mojej zgliszczowej głowy). Nie żałuję. O! I taka dumna z siebie pojechałam, taka... taka przekonana o własnej mocy, że tego się nawet nie da opisać.

Wojujemy w kuchni z Panną Wiedźmą. Ale o tym - następnym razem, bo dziś już jakby nie mam siły.
Pozdrawiam Was serdecznie!

All rights reserved/lady_in_red

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz