Polub mnie

piątek, 7 października 2016

Co u mnie, czyli jestem po II kontroli.

All rights reserved/lady_in_red
Nie pisałam, bo... Bo kiepsko znosiłam ten początkowy okres po przeszczepie. Kiepsko i fizycznie, i psychicznie. A nie chciałam narzekać. Bo jestem wdzięczna za życie. Za drugą szansę. Chciałam to przeczekać, przemilczeć i wrócić do pisania w jako takiej formie.

A zatem jestem. W poniedziałek, 3 października odwiedziłam znów Magiczny Kraków i moją ulubioną Doktor Kasię. Czego się dowiedziałam?
Spadła mi hemoglobina, na tyle dużo, że nie można tego olać, ale i na tyle mało, że nie można przetaczać. Dostałam żelazo i zobaczymy. Poza tym wyniki przyzwoite, aczkolwiek mam pamiętać, że szpik aktualnie produkuje krwinki niedojrzałe lub nie w pełni dojrzałe, zatem nawet jeśli ich ilość prawidłowa jest, ewentualnie bliska normy, nie oznacza to, że jestem bezpieczna. Mam bardzo uważać, ale...
- mogę zamienić sterylizację na mycie (czyli wszystkobójczy płyn na zwykły detergent)
- mogę zacząć rozszerzać dietę, z umiarem, jak niemowlakowi, co 2-3 dni coś nowego aż do powrotu do spożywania wszystkiego
- w grudniu mam się zaszczepić na grypę, wzw i inne jakieś. Wszystkie szczepienia na mój koszt
- PET końcem listopada, wtedy mam się umówić na kolejną kontrolę.

Wszystkie dolegliwości są w tej chwili normalne, serce może walić tak szybko z okazji niskiej hemoglobiny. Jeśli dolegliwości nie ustąpią po 3 miesiącach od przeszczepu, wtedy ortopeda, okulista, gastroskopia i co tam jeszcze. A na razie mam starać się to przetrwać. To tak z grubsza, bo w gabinecie siedziałam godzinę. Było, jak zwykle zresztą, bardzo na luzie i bardzo sympatycznie. Najlepsze było to, że ta Uśmiechnięta Cholera, zwana również Doktor Kasią, powiedziała do mnie: "no, już niedługo będzie pani normalnym człowiekiem". Ryłyśmy jak głupie na cały gabinet, a to był gabinet "dwulekarzowy". Za kotarką inna pani doktor przyjmowała swoich pacjentów, w tym czasie zakonnicę. No, to tak sprawa wygląda. Jeśli możecie, trzymajcie proszę kciuki za hemoglobinę, coby się obeszło bez przetoczeń (czyli powrotu do szpitala) oraz za PET, coby potwierdził, że remisja trwa. I tak przez 5 najbliższych lat :P

A poza tym... chyba odzyskuje zmysł smaku (nie pisałam, że po chemii straciłam zupełnie smak i wszystko smakowało papierem). Jeszcze kilka dni temu lizanie pieprzu (dla testów) nie przyniosło absolutnie żadnych rezultatów, poza okrutnym pieczeniem warg, z których schodzi mi skóra (jak i z reszty ciała). W poniedziałek zdaje się, poczułam smak musztardy, we wtorek (dla testów) poczułam pieprz, a w środę na śniadanie przygotowałam sobie ukochane jajka na miękko, pół sztangla z masłem i szczypiorkiem oraz rozpuszczalną kawę z mlekiem (dotychczas piłam Inkę, bo po rozpuszczalnej miałam niekończące się wymioty). I nie smakowało papierem. To nie był smak kawy z mlekiem i jajka na miękko, ale było coś na kształt smaku. Za to szczypiorek smakował szczypiorkiem (i był przyjemnie pyszny). Nawet nie wiecie, jaka to jest radość, ugryźć coś i nagle poczuć, jak smakuje. Po takim czasie... Pełnia szczęścia.

All rights reserved/lady_in_red
Z wieści nieonkologicznych... dumałam nad Dniem Nauczyciela (tak, wiem że to Święto Edukacji Narodowej). Dumałam, czy pozwolić Pannie Wiedźmie złożyć życzenia "jakieś", co było by fajne, ale i ryzykowne, zważywszy na fakt, że ona umiłowała sobie dorzucanie do życzeń czegoś w stylu "i życzę pani, żeby miała pani takie ładne piersi jak moja mama" :D czy też znaleźć jej jakiś wierszyk i znów doprowadzić panie do płaczu. We wtorek przez sto godzin szukałam czegoś sensownego w necie i wyobraźcie sobie, nie znalazłam niczego. Same g*wna lub wiersze dla starszych dzieci, uczących się w szkole. Po tych stu godzinach siedziałam i płakałam, a Pan Mąż mnie beształ, że wyję z powodu g*wnianego wierszyka. W końcu moja frustracja osiągnęła szczyt i stwierdziłam, że "g*wniany wierszyk" to ja jej mogę napisać własnoręcznie. Usiadłam i stworzyłam. Pan Mąż trochę miauczał, że za długi itd., ale Pannie Wiedźmie spodobała się ta grafomania, więc myślę, że i paniom się spodoba (do tego wierszyki tego typu są z reguły grafomańskie, a nie mickiewiczowskie, więc wstrzeliłam się w konwencję). Mam nadzieję, że wyjdzie dobrze. W środę przed przedszkolem nauczyłam Pannę Wiedźmę połowy tego cuda literatury (we wtorek bałam się, że mało czasu zostało, że możemy nie zdążyć). Jestem w szoku. Ewidentnie pamięć ma po mnie, bo bez trudu uczyłam się notatek na pamięć, ale... ja chyba potrzebowałam nieco więcej czasu, ona mnie zadziwia. Pewnie nie zobaczę reakcji Pań (a lubię i na nie patrzeć i dumna być wtedy z dziecka mego), bo mi nie wolno chodzić do przedszkola póki co... No chyba, że jakieś specjalne pozwoleństwo dostanę od Doktor Kasi. A nawet jeśli nie - zadowolę się opowieściami :)

Na dziś chyba wystarczy. Wszystkich, którzy mi dobrze życzą, zaglądają tu, trzymają za mnie kciuki itd. serdecznie pozdrawiam! Jestem Waszą dłużniczką!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz