Polub mnie

niedziela, 24 września 2017

Z (nie)małym poślizgiem

14 września - zgodnie z planem - odbyła się moja wizyta kontrolna. Myślałam, że niewiele wniesie,
Czekając na Doktor eM, zrobiłam morfologię (na zlecenie innej pani doktor). Wizyta była dość długa, bo trzeba się było "nachodzić", dwa razy pobierałam krew, załatwiałam termin badania, drukowałam skierowanie w sekretariacie, wracałam do Doktor eM po pieczątkę, wyjaśniałam temat "z kontrastem i bez kontrastu", co wiązało się ze spacerami między jednym budynkiem szpitala a innym, no ale... wszystko załatwiłam. A do tego okazało się, że morfologię mam piękną, więc... taka jakby nowa nadzieja we mnie wstąpiła.
że tylko po skierowanie jadę, ale okazało się, że coś tam jednak wniosła ;)


Jak widać na fotografii z wynikami, kolejna wycieczka do Magicznego Krakowa - 19 października. Nie jest to jednak prawda tak do końca, bo termin mojej HRCT (tomografia komputerowa o wysokiej rozdzielczości) wyznaczony został na 27 września. Zatem wycieczki w najbliższym czasie będą dwie. Pierwsza już w środę i kolejna (konsultacja wyników) 19 października.

Zlecona mi HRCT ma dwa zadania. Pierwszym jest oczywiście ocena remisji, drugim - ocena zmian w płucach, które to zmiany opisywał ostatni wynik CT i które zostały przez Doktor eM uznane za efekt chemioterapii. Mam nadzieję, że nic mi się tam groźnego nie dzieje. Całym sercem wierzę, że to wszystko, co złe - już za mną. Bezpowrotnie. Że jestem teraz silna, zdrowa i żaden dramat już mi się nie przytrafi. Każdego dnia dziękuję Bogu za moje życie i za to, że mi się udało. Dziękuję za ludzi, którzy mi pomogli i bez których nie byłoby to możliwe. Każdego też dnia walczę z demonami, które wcale nie odfrunęły, a jedynie uniosły się nieco wyżej, aczkolwiek stale są i stale je widzę. Powtarzam sobie, że JESTEM ZDROWA, nie mam raka, nie umrę, będę żyła i cieszyła się życiem aż do późnej starości. Wyobrażam to sobie. Tak jak wtedy, kiedy śmiertelna chemia miała zadać ostateczny cios chłoniakowi - wyobrażałam sobie, jak ginie od każdej kropli, całą sobą życzyłam mu śmierci i wizualizowałam sobie, jak z każdą kroplą staje się słabszy i umiera bardziej...
Dokładnie w ten sam sposób staram się teraz wizualizować sobie swoje zdrowe, nowe życie. I mam nadzieję, że to wystarczy. Bo świadomość bezradności i braku wpływu na to, co będzie, jest paraliżująca i przerażająca.
Niemniej... żyję całą sobą. Robię to, co lubię, co mi sprawia przyjemność... korzystam z życia, delektuję się przyjemnościami i... wyrzucam sobie, że marnuję czas. Że za dużo Doktora House'a (który mnie zachwyca i którego kocham) a za mało zabaw lalkami z Panną Wu :D

All rights reserved/lady_in_red
Jest dobrze i niech tak zostanie. Całą sobą staram się wrócić do normalności i przestać się bać. Przestać widzieć raka w każdym bólu brzucha, rwaniu kości, powiększonym węźle. Przestać klękać przed demonami. Idzie mi różnie, aczkolwiek... dopóki o to walczę, jestem zwycięzcą, prawda? :)

Liczę, że niebawem odezwę się z nowinkami. Trzymajcie się ciepło!

2 komentarze:

  1. Wyglądasz cudownie - radośnie i niech tak już zostanie. Niech demony odejdą precz, niech zdrowie powróci na dobre, ach mocno zaciskam kciuki za Twoje dobre powroty :*

    OdpowiedzUsuń