Polub mnie

sobota, 10 czerwca 2017

Z wakacji wróciłam...

All rights reserved/lady_in_red
... uszczęśliwiona, spokojna, wypoczęta, zachwycona. Wracałam z żalem, zastanawiając się, ile taki urlop powinien trwać, by było mi "dosyć". Bym się czuła usatysfakcjonowana. Niestety, na tę chwilę, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Coś mi mówi, że powinnam tam zamieszkać (choć po spożywcze zakupy musiałabym jeździć do Mojego Miasta, bo tamto jedzenie jest jakby z innego świata). No ale mniejsza o jedzenie (dla jasności, jedzenie "knajpowe" jest genialne).

Poranna kawa na świeżym powietrzu, przed domkiem - bajka i spełnienie marzeń. Cisza, którą delikatnie przerywają wyłącznie ptasie śpiewy - kolejna bajka... To był dla mnie wyjątkowy czas. Czas, który spędzić mogłam na nicnierobieniu oraz robieniu tego, na co normalnie nie mam czasu, na co nie mogę sobie pozwolić w normalnych, codziennych warunkach. To było też niesamowite doznanie. Pływając po Jeziorze Solińskim odczuwałam niedowierzanie, że to się dzieje naprawdę. Że naprawdę tam jestem.

Kiedy po ostatnich moich takich wakacjach okazało się, że mam raka, myślałam że słońce zgasło, niebo spadło mi na głowę i nigdy już nie doświadczę niczego dobrego. Tu wyjaśniam - z całej siły pragnęłam wyzdrowieć i żyć. Z całej siły, całego serca i wszystkiego innego wierzyłam w to, że wygram, że nie umrę, wyzdrowieję i będzie dobrze. A jednak towarzyszący mi paniczny strach sprawiał, że postrzegałam tę swoją wiarę, te wszystkie wizje pomyślne, pragnienia i przekonania, jak... sama nie wiem, jak to ubrać w słowa. Jak zaklinanie rzeczywistości? Jak puste marzenia, podobne do tych o wygranej w TOTKA... Człowiek bardzo chce wygrać. Widzi piękną przyszłość, spełnione marzenia, widzi nowy dom, podróże, realizację planów, już prawie czuje to wszystko, gdy dociera do niego, że to tylko wizje, a rzeczywistość... rzeczywistość jest rzeczywistością. Tak! To jest chyba najlepsze porównanie, na jakie w tej chwili mnie stać. Wierzyłam, pragnęłam, walczyłam jak lew, starałam się nie poddawać, dzielnie wszystko znosić i z całej siły żyć, by to życie z rakiem wygrało... a przy tym histerycznie bałam się, że to nie wystarczy. Że to mnie tylko nakarmi iluzją, bo rak to rak.

All rights reserved/lady_in_red
Pływałam po Jeziorze taka spokojna i chłonęłam każdą chwilę. Każdy widok. Każde słowo. Każdy promień słońca. Każdy powiew wiatru. Delektowałam się każdą sekundą, mając świadomość, że są wyjątkowe. Że zostały mi dane, mimo iż byłam naprawdę o włos, by... nie mieć niczego. Bym nie była.

Moje otoczenie ma mnie za herosa. Za bohaterkę, która z dziarską miną postanowiła stawić czoło rakowi i wygrała. Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Na moje zwycięstwo pracowałam nie tylko ja. Pracował cały sztab ludzi. Moja rodzina, przyjaciółka, lekarze, znajomi i nie-znajomi, którzy otworzyli dla mnie swoje serce, pomogli i stali się bliscy. Nie da się ich wszystkich ustawić w jakimś szeregu, ponumerować... Każdy "zajął się swoim", każdy pomagał na "swoim polu" i tym sposobem ogarnięta została całość. Doktor Kasia przekonywała mnie, że sama sobie uratowałam życie. Nie! Mam pełną świadomość tego, że sama nie zwojowałabym niczego. Oczywiście, wskazany przez nią mój upór, determinacja, wola walki, siła życia i reszta - były/są ważne. Ale wiem (i nikt nie jest w stanie przekonać mnie, że jest inaczej), że bez tych wszystkich ludzi, którzy na tak wiele różnych sposobów mi pomagali, nie dałabym rady.

Każda chwila mojego nowego życia przepełniona jest wdzięcznością za wszystko, co otrzymałam. Za to życie. Za drugą szansę. Ten urlop był wdzięcznością do potęgi. Jestem szczęśliwa i wzruszona, że tych wakacji nie spędziłam na oddziale hematologii, tylko w bajecznych Bieszczadach. Nie w szpitalnej sali, tylko na Solińskim Jeziorze. Że mogłam zajadać się bieszczadzkimi specjałami, zamiast pokornie pozwalać na kolejny chemiczny wlew.

All rights reserved/lady_in_red
Ehhh! Było fantastycznie. Klimatu, magii, spokoju, tego wszystkiego, co mogłam wchłonąć w czasie tych moich boskich 8 dni, nie da się opisać słowami. To trzeba przeżyć. Tego trzeba zasmakować...
A jeśli mowa o smakowaniu. Jadłam najlepszy deser lodowy EVER. Piłam najlepszą kawę na świecie... Kupiłam Bieszczadzkiego Anioła Na Zdrowie - po prostu MUSIAŁAM go mieć. Plotłam wianki ze stokrotek. Nigdzie się nie spieszyłam. Nie spoglądałam na zegarek. Huśtałam się na huśtawce, jak czterolatka. Wgapiałam się w niebo. Grałam w badmintona. I robiłam milion innych cudownych rzeczy...
All rights reserved/lady_in_red

Zrobiłam też jedną - mniej cudowną - za to kosmicznie śmieszną. Przypadkiem.
Skończyła nam się emulsja do higieny intymnej, więc wracając z "rowerowego rejsu po Jeziorze Solińskim", zahaczyłam o sklep. Porwałam z półki buteleczkę emulsji, po drodze zobaczyłam ogórki, więc złapałam jeden konkretny ogórek, myśląc że będzie w sam raz do pomidorków i cebulki przy wieczornym grillu, podałam przy kasie, usłyszałam: coś jeszcze? I odpowiedziałam: a ma pani może wazelinę?
Panią kasjerkę zatkało. Zrobiła dziwną minę i miałam wrażenie, że zmienia kolory na twarzy. Próbując jej pomóc, rzuciłam: to dla męża.
Okazało się, że była to zdecydowanie chybiona pomoc. Pani kasjerka spoglądała na moją emulsję i konkretnych rozmiarów ogórek i nie mogła z siebie wydobyć głosu. A ja stałam i z każdą sekundą śmiać mi się chciało z niej coraz bardziej (ale się hamowałam). Gdy tak sobie postałyśmy, rzuciłam: nie ma? To poproszę papierosy. Kurtyna!
Wróciłam do samochodu, zachodząc się ze śmiechu. Mąż zapytał: nie było wazeliny? Więc dławiąc się śmiechem, odrzekłam: kupiłam ogórek, emulsję do higieny intymnej i zapytałam, czy mają wazelinę. Wyobraź sobie kasjerkę :D
Potem śmialiśmy się już obydwoje.
Jestem udana. Zdecydowanie!

All rights reserved/lady_in_red
Czy ja już mówiłam, że bardzo NIE chciałam stamtąd wyjeżdżać? Na szczęście pogoda się skiepściła w dniu naszego wyjazdu. Wiało, lało i ogólnie było paskudnie. Bóg się ulitował nade mną i popsuł pogodę, coby ten wyjazd mniej mnie bolał ;)
Są cichutkie plany, by wypad powtórzyć może we wrześniu... Ale słabo to widzę, więc nie przywiązuję się do tej myśli. Wolę się dać pozytywnie zaskoczyć, niż przeżyć rozczarowanie. Na tę chwilę, układam sobie w głowie, że kolejny taki czas - za rok!

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz