Polub mnie

wtorek, 27 grudnia 2016

Jest dobrze...

All rights reserved/lady_in_red
... i nie dzieje się nic złego. Po prostu staramy się odpoczywać, być ze sobą nawzajem i sami ze sobą. Milczeć i rozmawiać, robić coś wspólnie i "każdy sobie". Nie przeginać w żadną stronę. I jest nam tak dobrze.
Aktualnie planujemy wyjazd sylwestrowy. Już teraz, bo w założeniach wyjazd ów ma odbyć się kilka dni przed sylwestrową imprezą. Jest szansa, że nastąpi to jutro. Jeśli nie - pojutrze. Oczywiście niczego jeszcze nie spakowałam, bo ta nowa, po-przeszczepowa ja, zostawia wszystko na ostatnią chwilę. I czasem tylko płacze, że nie zdąży ;)

Święta minęły nam błogo i spokojnie. Choć... no może nie do końca. Panna Wiedźma postanowiła zagorączkować (na szczęście niezbyt wysoko, max do 38,4) a ja miałam wątpliwą przyjemność obejmowania kibelka przez dobrą godzinę w nocy z 25 na 26 grudnia. Mój żołądek jest jednak wciąż delikatny i wrażliwy po przeszczepie. Nie zatrułam się, bo jadłam wszystko to, co reszta domowników. Coś po prostu było zbyt ciężkiego jak na moje "wydelikacenie". Na szczęście Pannie Wiedźmie już lepiej. Jej organizm broni się dzielnie i wczoraj temperatura skoczyła tylko do 38 i tylko na chwilę. Bez leków spadła po krótkim czasie i dziecko me ozdrowiało. Został mu tylko katar. Ale to nie problem. Ja walczę ze złapanym od Panny Wiedźmy katarem i związanym z nim bólem gardła. Ale... póki co - to także nie problem.

All rights reserved/lady_in_red
Jedzenie było pyszne, ciasta wyszły obłędne, czas był wyjątkowy. Lubię Święta. Aaaaa! No i choinka. W tym roku piękna, żywa i prawie do sufitu. Jak w bajce. A pod piękną choinką - piękne prezenty, które nie najważniejsze, aczkolwiek sprawiły wszystkim mnóstwo radości. Najważniejsze jednak było i jest to, że mogliśmy świętować razem. We trójkę. Że jestem zdrowa i nie spędziłam tego czasu w szpitalu. Że byliśmy razem, przytulaliśmy się, patrzyliśmy sobie w oczy, śmialiśmy się... RAZEM.

To tak w skrócie chyba tyle.
All rights reserved/lady_in_red

Zdjęć świątecznych mam niewiele. Znaczy wiele, ale niewiele z nich nadaje się do publikacji (żeby nie powiedzieć, że żadne się nie nadaje). Pan Mąż obrał sobie chyba za cel, pstrykanie fotek w najdurniejszych momentach, czyli w takich, w których minę mam co najmniej durną. A Panna Wiedźma - druga specjalistka od rodzinnych fotek. Weszła w etap: dobre zdjęcie to zdjęcie z najdurniejszą miną świata. Tak więc lekko nie jest ;)
Ale... coś tam jednak mam. Kilka ze wspólnego robienia i dekorowania pierników, kilka z ubierania choinki (te robiłam ja), kilka z kolacji i sporo z rozpakowywania prezentów. Więc... coś tam jednak mam ;)

W piątek, ostatni przedszkolny dzień przed Wigilią, moje dziecko zaniosło paniom w przedszkolu własnoręcznie stworzone choineczki z piernika, mieliśmy więc okazję złożyć sobie wzajemnie życzenia. Było bardzo sympatycznie. A Panna Wiedźma mogła się spełnić twórczo (przed tym zaniesieniem). Ona jest wielką fanką wszelkich prac plastyczno-manulanych. Gdyby mogła, bez przerwy kleiła by, cięła, rysowała, malowała, rwała, szyła, gniotła, wykrawała, tworzyła itd. Pomysłów ma mnóstwo i zwinne rączki do ich realizacji.

W tym roku już się pewnie nie zdążę odezwać... Dlatego wszystkim Wam, którzy tu ze mną jesteście, którzy bywacie, którzy się odzywacie i którzy czytacie po cichu, życzę pięknego, szczęśliwego, zdrowego i pełnego tylko dobrych niespodzianek Nowego Roku!
All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red

środa, 21 grudnia 2016

Powinnam była zrobić to wcześniej

Od mojej kontroli w Krakowie minęło... 9 dni. Doktor Kasię zastąpiła Doktor Monika, mądra, uśmiechnięta i oddana pacjentom, starsza koleżanka Doktor Kasi. Nie wiem, kiedy moja Doktor Kasia wróci, ale... ostatecznie uznałam, że ze wszystkich pozostałych możliwości - trafiła mi się najlepsza. W tym miejscu przydałoby się napomknąć choć, że plan miałam inny. Chciałam dostać się, jak moja przeszczepowa koleżanka, do Doktor Agnieszki, która co prawda specjalistką od białaczek jest, nie od chłoniaków, ale to mimo wszystko nowotwory krwi, więc może dałaby radę. Próbowałam umówić się z nią na wizytę na sto sposobów, ale żaden nie przyniósł rezultatów. Na koniec uznałam, że widocznie pisana mi Doktor Monika. Zaczęłam dumać, a z dumania wyszło mi, że przecież zawsze mówiłam, że wszystko jest po coś i wystarczy tylko czytać znaki. Więc przeczytałam i okazało się, że zrobiłam dobrze. Doktor Monika wydała zalecenia jak Bóg od chłoniaków, czyli Profesor z Krakowa. Czuję się bezpieczna, dobrze zaopatrzona, dopilnowana tak, jak dopilnowałby mnie rzeczony Profesor.
To pewnie tyle tytułem wstępu. Teraz najważniejsze. Wynik PET CT.



Zdjęcie opisu PET i zdjęcie z karty informacyjnej po wizycie. Prawda jest taka, że mój organizm ucierpiał (płuca, migdałki, tkanki) ale idąc na wojnę, trzeba się liczyć z ofiarami. Jest szansa, że te problemy miną, że trzeba tylko czasu. Niemniej na tę chwilę nic się dla mnie nie liczy. Chłoniak przegrał. Będę żyła!
Wyfrunęłam z gabinetu Doktor Moniki jak na skrzydłach. Trzęsłam się cała, z emocji, ze wzruszenia. Byłam najszczęśliwsza na świecie. I jestem wciąż.
Dostałam recepty, przykazania i... zobaczymy się za 3 miesiące, czyli 28 marca. Do tego czasu mam żyć i cieszyć się życiem.

All rights reserved/lady_in_red
W piątek, po poniedziałku, kiedy to byłam w Krakowie, odbył się ślub mojej siostry. Wzruszający, bo byliśmy z Panem Mężem świadkami. Siostra i szwagier planowali ślub latem, ale gdy okazało się, że potrzebuję przeszczepu, odłożyli na wtedy, kiedy się wyliżę. Nie przyznali się, dopiero teraz... a gdy zapytałam: a co byście zrobili, gdybym kojtnęła? Odrzekli: nie braliśmy takiej opcji pod uwagę.

To był naprawdę piękny ślub, na którym się popłakałam ze wzruszenia (na szczęście nie tylko ja) i przemiłe przyjęcie z przepysznym jedzeniem. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Ale ślub ten był dla mnie także momentem przełomowym. Zewsząd słyszałam, że nie wypada, żebym poszła w chustce, że powinnam założyć perukę, z szacunku do siostry i jej święta. Ja zaś... nie chciałam, bo uznałam, że idę na ślub, a nie na bal przebierańców. W peruce czuję się jak w przebraniu, więc się to gryzło. Postanowiłam poprosić o radę Zielone Spojrzenie. Zapytałam, czy uważa, że faktycznie powinnam uprzedzenia schować do kieszeni i założyć tę przeklętą perukę, czy to faktycznie ujma i brak szacunku dla siostry, czy robię jej krzywdę, chcąc własne odczucia wyciągnąć na pierwszy plan, zamiast to ich szczęście celebrować i podporządkować się... Zielone rzekło: "Jeśli ktoś ma poczucie wstydu z powodu swojej choroby, to rzeczywiście mu wstyd pokazać się inaczej niż ze sztuczną fryzurą. Nie rób sobie tego". W dniu ślubu natomiast Pan Mąż mój rzekł, że powinnam iść bez niczego, że to, jak wyglądam, jest dowodem tego, ile przeszłam i tego, jaka jest we mnie siła. Że to powód do dumy, pokazać "zgliszcza". Walczyłam ze sobą (choć początkowo kazałam mu się puknąć w czoło). I na koniec stwierdziłam, że oni obydwoje mają rację. A ja jestem silna, twarda i jestem zwycięzcą. Tym sposobem pojechałam na ślub z własnymi włosami (mając w torbie szal, z którego można zrobić turban, na wypadek, gdyby siostra nie życzyła sobie mojej zgliszczowej głowy). Nie żałuję. O! I taka dumna z siebie pojechałam, taka... taka przekonana o własnej mocy, że tego się nawet nie da opisać.

Wojujemy w kuchni z Panną Wiedźmą. Ale o tym - następnym razem, bo dziś już jakby nie mam siły.
Pozdrawiam Was serdecznie!

All rights reserved/lady_in_red

sobota, 3 grudnia 2016

Poszłyśmy badać śnieg...

A właściwie tę namiastkę śniegu, wszak temperatura powyżej zera sprawia, że niewiele go leży... No ale poszłyśmy. Niech dziecko przypomni sobie, co to w ogóle jest śnieg...
Najpierw grzecznie było, spokojnie... a później....
All rights reserved/lady_in_red

... kompletnie nam odbiło :D
Piękny za nami dzień!

All rights reserved/lady_in_red
All rights reserved/lady_in_red

All rights reserved/lady_in_red