Polub mnie

wtorek, 26 sierpnia 2014

Wydawać by się mogło...

Ian Sane / foter / Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)
... że dopiero co pisałam o odhaczaniu listy. Poważnie, mam wrażenie, że to było może z tydzień temu... A tu proszę... Zostało 6 dni. Moja Duża Mała Wu pójdzie do przedszkola. Ależ mam w związku z tym emocjonalną huśtawkę. Nie, nie boję się o nią. Dobrze wiem, że sobie poradzi i jestem dumna z tego, jak przygotowaliśmy ją do "wyjścia" w świat. Wiem, że umie funkcjonować w grupie, umie wyrażać własne potrzeby, egzekwować swoje prawa, negocjować, przekonywać i iść na ustępstwa. Jest, jak to określiły panie przedszkolanki, które obserwowały ją w innym przedszkolu na dniach otwartych "perfekcyjnie zsocjalizowana". O nią jestem spokojna. Mam problem ze sobą. I nie jest to problem pt. odcięcie pępowiny. Ja doskonale wiem, że to dobrze, że ona idzie do przedszkola. To ja pierwsza zabiegałam o to, by poszła jeszcze przed obowiązkową zerówką. Mam takie swoje "paranoje". Ale zmierzę się z nimi. I mam nadzieję, że uda mi się je okiełznać.
W czwartek idziemy na spotkanie adaptacyjne. Ono teoretycznie dla nowoprzyjętych trzylatków, ale jako że w tym przedszkolu informacja kuleje, podejdę z dzieckiem. Nawet jeśli nie pozwolą jej się adaptować z maluchami, to mam nadzieję uzyskać kilka informacji na temat wyprawki, bo póki co nikt nic nie wie.
Cieszę się. Nie mam już dzidziusia (choć mam wrażenie, ze dopiero co się urodziła). Mam przedszkolaka - średniaka na dokładkę. Oj, będzie się działo!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Może... Nie! NA PEWNO tak miało być...

Ian Livesey / foter / Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 2.0 Generic (CC BY-NC-ND 2.0)
Mniej więcej rok temu o tej porze, mój niewyparzony język rozważał na głos swoje może... Pamiętam dokładnie, jak mnie wtedy ściskało w środku, jak bojąc się tego, że Zielone cudem jakimś trafi tutaj i zobaczy - zakładałam kaganiec każdemu słowu, obracałam je w palcach i przyglądałam mu się dokładnie, żeby w razie, gdyby Zielone trafiło, nie odebrało tego, jak wyrzut. Dziś jestem wiele kroków dalej. Dziś nasza historia wygląda inaczej. Dziś... Dziś już nie używam "może". Dziś wiem, że tak być miało i kropka. Nie zmienia to oczywiście faktu, że wtedy bolało, pozwala jednak spojrzeć na ten ból, jak na "błogosławieństwo", na preludium, bez którego nie wydarzyłoby się to, co teraz. "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" - jeden z moich ulubionych wersetów. Tak trafny teraz. Bo oto właśnie zdałam sobie sprawę, że "to" się nie mogło wtedy wydarzyć. Trzeba nam było tego roku, by pozdejmować wszelkie klatki, pousuwać przeszkody, zbliżyć się do siebie, stanąć nie raz przed sobą zupełnie nago, nauczyć się siebie jeszcze bardziej. Trzeba nam było tego czasu, by wszystko się zmieniło i by można było lekkim, harmonijnym krokiem przejść do ścisku w żołądku. Tak, tak... po nim też bolało, zwłaszcza wtedy, gdy okazało się, że "dokładki nie będzie", a w każdym razie nie będzie tego lata. Nauczona doświadczeniem oraz uspokojona wnioskami, jakie wyciągnęłam z pierwotnego "może" wiem, że to właśnie tak ma być.
EOLE / foter / Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 2.0 Ogólny (CC BY-NC-SA 2.0)
Z Zielonym wszystko jest inaczej niż z każdym... i to od samego początku, którego chyba nigdy nie zapomnę. Krok za krokiem. Nie wszystko na raz. Dozując emocje, wzruszenia, doznania i wspomnienia. I choć kolejny rok czekania wydaje mi się dziś całą wiecznością, dobrze wiem, że minie zanim zdążę się obejrzeć. Tak, jak mijają ostatnie dni, tak - jak minął rok od tego pierwszego może. Sama nie wiem kiedy to się stało. I zapewne za rok o tej porze, znów nie będę wiedziała, kiedy ten czas minął.
Czas... Tak, potrzebujemy go - ja i Zielone Spojrzenie. Żeby lepiej, pełniej, dobitniej i bardziej sugestywnie przeżywać to, co jest nam dane tylko dla nas. I tak. Dam nam czas. Bo to dzięki niemu - wszystko, co przychodzi, oddziałuje na mnie bardziej i bardziej. I oczywiście, że chciałabym już i natychmiast, i zaraz, i najlepiej na miesiąc... Ale zaczekam. Bo wiem, że warto. Że się stanie. I że będzie ściskało w żołądku jeszcze bardziej, niż ostatnio.
Od tamtego dnia nie przestaję za nim tęsknić. To paradoksalne, bo "jest przy mnie" niemal codziennie. Rozmawiamy, cmokamy się na dzień dobry i do widzenia, życzymy sobie spokojnej nocy i pytamy o mijający dzień. Przegadujemy całe godziny, a ja nie przestaję za nim tęsknić. To dziwne uczucie. Bolesne. A jednocześnie takie przyjemne. Do czasu ścisku w żołądku mogłam sobie jedynie wyobrażać, nie miałam odniesienia, porównania... Później marzenia stały się rzeczywistością i od tamtej chwili wiem, ile tracę nie mając go realnie na wyciągnięcie ręki. Od tamtej chwili wiem, że jest za czym tęsknić. Do tamtego dnia byłam jak ptak, który wykluł się z jaja w klatce... Niby widział inne ptaki na wolności, ale tak naprawdę nie wiedział "jak ona smakuje", więc i tęsknić specjalnie nie miał za czym. Tego dnia zostałam wypuszczona, zasmakowałam i od tej pory wiem już, czego mi brak.
Ale nic to. Nikt nie powiedział, że w tej klatce już na zawsze... Nie mogę zmienić częstotliwości wypuszczania, ale... mogę cieszyć się tym, że w ogóle ma miejsce. I tak właśnie zamierzam robić!

środa, 20 sierpnia 2014

Widziałam anioła...

... który strzeże mojego dziecka. Szybki był, wszak byle flegmatyk nie miałby z nią szans. Sprytny był. I przewidujący. Widziałam anioła, który ochronił głowę dziecka mego przed roztrzaskaniem. Wczoraj. I do dziś mi dziwnie. To były ułamki sekund. Dziecko wie, że łańcuchy zawieszone pomiędzy słupkami to rodzaj ogrodzenia, a nie huśtawka. I wie to nie od dziś. I nigdy (znaczy nigdy odkąd wie, co to i do czego służy) nie przejawiało chęci, by używać ich do czegokolwiek. A jednak wczoraj usiadło i postanowiło się pohuśtać. Wybrało łańcuch, za którym stała ogromna (pewnie z metrowej średnicy), betonowa "donica", z której wyrastało drzewo. To były sekundy, zdążyłam zacząć "zejdź-z-taaaaaa...", ale ona już "huśtnęła" się, przeważyło ją i runęła jak długa w tył. Oczami wyobraźni widziałam, jak jej głowa roztrzaskuje się o ten beton. No fizycznie nie było innej możliwości. A jednak. Widziałam anioła, który odsuwa ją w locie na bok, ona zaś upada na trawę. Kończy się na stłuczonym łokciu. Mam serce w gardle i nogi jak z waty. Dziecko dostaje reprymendę i wracamy do domu. Tu następuje ciąg dalszy, przypominamy z Panem Mężem dziecku, dlaczego nie wolno się huśtać na łańcuchach, mówimy, co mogło się stać. Mam zawał na samą myśl. Dziecko przyrzeka, że już nigdy-prze-nigdy. Wierzę, bo i ono się wystraszyło.
Tak. Widziałam anioła, choć był szybszy niż dźwięk, więc właściwie tylko ruch powietrza widziałam.
Świetnego ma anioła.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Już wiem, gdzie od dziś kupować będę zabawki.

A właściwie wiem to nie od dziś. Wiem od kilku dni. Zdecydowałam się napisać o tym dopiero teraz, gdyż przez kilka dni nie mogłam wyjść z szoku. Pozytywnego.
Ale od początku.
Siostrzeniec Pana Męża, będący jednocześnie jego chrześniakiem obchodził niedawno drugie urodziny. Pomysłów na prezent było kilka, ale w sumie żaden nie porwał mnie na tyle, by "wziąć i kupić". W domu owego siostrzeńca nie praktykuje się imprez urodzinowych, więc nie było ciśnienia, żeby ten prezent nabyć w jakimś określonym czasie. Czekałam więc, aż coś mnie urzeknie. No i urzekło. W stacjonarnym (dużym) sklepie nabyliśmy Scramble bug.  Jeździk wyglądał ciekawie, informacja na opakowaniu dedykowała zabawkę dzieciom w wieku 1-3, nazwa producenta również pozytywnie się kojarzyła, więc postanowiliśmy kupić. Wszystko było do tego momentu pięknie. Zapłaciliśmy za zabawkę i wróciliśmy do domu. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że w pudełku są dwa zamiast czterech kółek... Prawdę mówiąc, miałam ochotę się rozpłakać. Oczywiście próbowaliśmy reklamować, ale "przemiła" obsługa rzeczonego sklepu reklamacji nie tylko nie uwzględniła, ale nawet nie przyjęła, bo: (cytat) mogliście państwo sami wyjąć te kółka (koniec cytatu). Jasne, o niczym innym nie marzę każdego dnia mojego życia, tylko o tym, by wyłudzić ze sklepu dwa dodatkowe kółka do jeździka. Bezradność i złość, jakie czułam, trudne są do opisania nawet dla mnie. Jest zabawka. Fajna zabawka. Nadaje się na śmietnik. Bo co to za jeździk bez kółek?
Gdy emocje nieco opadły, postanowiłam poszukać w necie sprzedawców scramble bug. Uznałam, że być może posiadają też części. Niestety. Nie posiadali. Pan Mąż wyczytał z anglojęzycznego opakowania dane importera zabawki w Polsce. Postanowiłam więc w akcie desperacji napisać i tam. Przy okazji moja frustracja sięgała zenitu. Wiele godzin przeszukiwałam net pod kątem części do scramble bug i nic. Absolutnie nic. Zero.
Odpowiedź przyszła szybko. Spodziewałam się mniej lub bardziej elokwentnego "spadaj", bo w sumie co ich obchodzi, że potrzebuję kółek? Nie jestem firmą, z którą mogliby nawiązać współpracę na dłużej, nie kupiłam zabawki w ich sklepie internetowym, nie kupiłam u nich, kupiłam gdzieś, więc mój problem z kółkami też mogliby mieć gdzieś. Okazało się, że nie mają. Przemiły pan koordynator ds. logistyki poprosił o spisanie indeksu z opakowania, po czym ustalił parametry nabytego przez nas jeździka. Okazało się jednak, że nie dysponują kółkami do niego. Już myślałam, że przepadło i zabawka trafi na śmietnik. No, skoro nawet importer nie dysponuje częściami zamiennymi, to nie znajdę ich już nigdzie. Pan koordynator sugerował reklamację w sklepie, ale gdy dowiedział się, że to od reklamacji zaczęliśmy i nic nie wskóraliśmy orzekł, że może zorganizować kółka od innego modelu, pasujące do naszego, jednak w innym kolorze. Do tego zapytał, czy takie rozwiązanie będzie dla nas ok. Myślałam, że śnię. Oczywiście, że było O.K. Chciałam, żeby z zabawki dało się korzystać, kolor to najmniejszy problem. Pan koordynator poprosił o dane i numer telefonu, zadzwonił do Pana Męża mego, ustalił szczegóły i następnego dnia kurier dostarczył cztery kółka do jeździka. Całkowicie nieodpłatnie. Nie wiem, czy jestem bardziej zaskoczona, czy bardziej zadowolona.
Na koniec reklama. Tak, tak - w dzisiejszych czasach rzetelność trzeba nagradzać i warto polecać firmy, które w tak profesjonalny sposób podchodzą do klientów. Zdaję sobie sprawę, że mogli mieć mnie w głębokim poważaniu, a jednak zajęli się profesjonalnie moim "kółkowym problemem".
Dziś wiem, że zabawki dla dzieci z mojego otoczenia kupowane będą już tylko w TM Toys -> tutaj:
Profesjonalizm w każdym calu, życzliwość, kreatywność w poszukiwaniu rozwiązań satysfakcjonujących klienta, bardzo ludzkie podejście i najwyższe standardy. Klasa, której pozostanę wierna. Bardzo dziękuję!



/logo jest własnością TM TOYS/