Polub mnie

wtorek, 26 listopada 2013

Mam doła...

Eh, mam doła
Musieliśmy w trybie ekspresowym kota oddać. Ale po kolei: pojechaliśmy po kotkę zgodnie z ustaleniami. Okazało się, że to fantastyczna kotka, przytulasta i miziasta maksymalnie. Dostaliśmy nawet wyprawkę dla niej, bo obecnej właścicielce nie była już potrzebna. Kotka więc pojechała do nas z zapasem jedzenia na miesiąc. W domu kotka tuliła się do Wiedźmy, cały czas chciała żeby ją głaskać, zjadła, połaziła, porozglądała się, pobawiła się z Wiedźmą.
Po jakimś (niedługim) czasie zabawy z kotką Wiedźmie spuchła twarz, zaczęła kichać, łzawić, oczy spuchły jej najbardziej. Nigdy wcześniej nie reagowała tak na koty (a miała z ich setką styczność od urodzenia), poza jednym razem tego lata u mojej siostry. Żaden inny kot NIGDY jej takiego kuku nie zrobił, uznaliśmy więc, że coś z białkiem tego jednego jedynego siostry kota jest nie tak. To, co było wtedy u siostry, to był "pikuś" w porównaniu z tym, co stało się teraz. Po prostu puchła w oczach. Z czasem
nie widziała już nic patrząc na wprost, więc musiała pochylać głowę.
Dramat, bo ona wzięła winę na siebie uznając, że musimy oddać kota przez nią. Serce mi pękało gdy błagała, żeby go nie oddawać, gdy mu w samochodzie szeptała do ucha, że go kocha i przeprasza, że nie może z nami mieszkać.
Czuję się winna.
To było rozwalające przeżycie, ona naprawdę poważnie podeszła do sprawy. Wiedziała, że będzie za niego
odpowiedzialna, że to nie zabawka itd.
Najpierw te błagania, później, że to jej wina a na koniec to przepraszanie kota - rozwaliło mnie.
Do tego głupia, żeby jej pokazać, że naprawdę MUSIMY
zwrócić kota, pokazałam jej lustro. Przeraziła się widokiem.
Pytała czy jak oddamy, będzie "jak nowa i to jej minie". Pytała czy ją taką obrzydliwą kocham...
Wpadła w panikę, (kiedy powiedziałam, że musimy pojechać)bo ona się nie może taka obrzydliwa nikomu pokazać...
Mam dosyć, cała się trzęsę.
Nie wiem, co jest z tymi kotami, nie wiem czemu żaden wcześniej nic jej nie robił.
Nie wiem, czy to drugi szczególny, jak ten siostry, czy coś się w jej ciele stało po kontakcie z tamtym kotem i układ immunologiczny broni się po tamtej sytuacji AŻ tak.
Szukam jak głupek wyjaśnienia, odpowiedzi, czy mogłam ją przed tym ochronić... Niby "głupota" ale niemal czułam, jak pęka mi serce.
I tak, tak, wiem, że niczego w tej chwili nie zmienię. Czeka nas jeszcze seria rozmów, ale to jutro, na dziś jej wystarczy. Ona musi wiedzieć, że nie jest temu winna, że nie zrobiła niczego złego.
Nie wiem czego oczekuję po tym szukaniu odpowiedzi, może szukam sposobu na dołożenie sobie, żeby mi było jeszcze gorzej, bo to moja wina?
Wiedźma wie, że to, co zrobiliśmy to dla dobra kota i dla jej dobra, jej zdrowia. Gorzej, że ona uważa, że zrobiła mu krzywdę, że to jej wina, że on przez nią nie będzie miał naszego fajnego domu. I nie pociesza jej fakt, że kot w końcu znajdzie inny fajny dom. Dlatego właśnie musimy to przegadać...
Źle mi.

poniedziałek, 25 listopada 2013

I stanie się kot:)

Tak, tak. Decyzja podjęta, wszystko załatwione. Pan Mąż zadzwonił i umówił się z obecną właścicielką. Właściwie to się stanie kotka. Ach. Nie mogę się doczekać. Wiedźma też. Już szykuje poduchy dla kota :D
Trzeba się będzie wybrać na zakupy, ale to dopiero jutro, bo pani właścicielka chętnie odda to, co jej się już nie przyda, wymieniła karmę i żwirek, ale jeśli miałaby też inne akcesoria, chętnie przyjmę lub odkupię, więc się z zakupami wstrzymuję do momentu przejęcia kotki. Achhhh.

niedziela, 24 listopada 2013

Się chwalę dziś :)

Dzieło skończone :) Bez fajerwerków, ale to był mój pierwszy raz od dłuuuugiego, bardzo długiego wręcz czasu;). Wizja pierwotna była ciut inna, ale Wiedźmie pasuje i na żywo wygląda lepiej niż na tej fotce, która nawiasem mówiąc pstryknięta została w trakcie "mamo nieeee" ;) 
Jak się zbiorę w sobie, to jej może coś z okrągłymi uszami machnę (chyba, że znów mnie pracą przysypią).

sobota, 23 listopada 2013

Wiedźma na dziś...

Photo credit: David Blackwell. / Foter.com / CC BY-ND 

Położyłam się na Wiedźmowym miśku (przypadkowo), bo się przytulałyśmy (my, czyli ja i Wiedźma) przed poobiednią drzemką (niestety tylko jej). Nagle Wiedźma dostrzegła, że miśkowe łapy wystają mi spod brzucha (na brzuchu leżałam):
- mamooo, czy mogłabyś wziąć te.... (tu zapada cisza na moment) CYCKI?
schowałam twarz w poduszce i ryję ze śmiechu, ona zaś widząc, że nie zamierzam "ich wziąć" łapie miśka za te wystające łapy, ciągnie i krzyczy postękując ze zmęczenia:
- nic ci nie jest Pluszku?!? Pluszku!!!! Trzymaj się tam jakoś, zaraz postaram się cię jakoś uratować!

Głos ma przy tym tak przejęty i zdeterminowany zarazem, że padam tam ze śmiechu ostatecznie.

piątek, 22 listopada 2013

Trwa burza mózgów...

no dobrze, może nie w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale jednak w domu nieustannie przewija się temat... kota. Mała Wiedźma tak bardzo go pragnie, że aż wymyśla sobie je - dla mnie niewidzialne. I tu należałoby zaznaczyć, że
a) nie - Wiedźma nie dostaje wszystkiego, czego chce
b) nie - kot nie ma być wyłącznie spełnieniem zachcianki Małej Wiedźmy
c) tak - jej wyobraźnia potrafi zawstydzić niejednego dorosłego, ale o tym rozpisywać się dziś nie będę.

A więc jest myśl, żeby był. I jest oczywiście milion wątpliwości, sto tysięcy za i drugie tyle przeciw. I niezdecydowanie powodowane tymi rozbieżnościami oraz moje, dodatkowe, to typowe dla mnie. Z jednej strony "napaliłam się". Z drugiej... sama nie wiem. A Pan Mąż, jak zwykle zresztą, "mnie tam kot nie przeszkadza, zadecyduj". No i o. Taki z niego pożytek. A ja? Szukam, pytam, piszę i sprawdzam maile czekając na odpowiedzi, po czym besztam się, że przecież po co, że może kiedyś, że jak dom będzie, że wtedy, że...
No i tak ostatnio w kółko. Nie powiem, mam dwóch faworytów. Są. I czekają na ostateczny telefon. Ale ja nie chcę podejmować tej decyzji sama. To przecież nie baton, który jeśli nie posmakuje, można będzie wyrzucić i więcej nie kupić... Pan Mąż zawstydzony obiecał mi, że o ile dziś zamknie zlecenie, porozmawiamy o kocie. No oby. Bo chciałabym, żeby ostateczna decyzja zapadła i żebym mogła w końcu przestać się miotać od "nie" do "tak".





A poza kotem... Mikołaj coraz bliżej. Muszę z tatą szczegóły dogadać, muszę klej kupić i stuningować
maskę (nawiasem mówiąc... niesamowite uczucie, głaskać gumę i mieć wrażenie, że to skóra). Muszę opracować strategię i znaleźć sobie modela do pracy nad maską, bo tato pewnie dziś już wyjedzie do siebie. Ach, nie mogę się doczekać, zwłaszcza że Pan Mąż też dostanie "bajer" i mam nadzieję, że nigdy już nie będzie szukał nerwowo kluczy;)

środa, 20 listopada 2013

No to postanowione, od dziś nie myję zębów!

Koniec i kropka. A nawet wykrzyknik, nie myję i już! I właściwie to nie od dziś, a od jakiegoś czasu. Ale postanowiłam dziś, dokładniej zaś w nocy, niestety straciwszy poczucie czasu nie wiem, czy była to dzisiejsza część nocy, czy też jeszcze nie. Tak czy inaczej, nie będę myła!



Niech się same myją. Tak, jak to robią do tej pory :) Mówiłam już, że zakochałam się w Oral - B? Jeśli nie, to mówię. W nie byle jakiej, bo ja, jak ogólnie wiadomo, bardzo wybredna jestem. W nowej, professional care 500.  Nią nie myje się zębów, ją się wyłącznie ujmuje w zacną dłoń i pozwala się jej na wolność. Co, jak co, ale tej z zasady nie ograniczam nikomu, dlatego nie mam problemu z wolnością mojej nowej szczoteczki. Mówiłam już, że to wierna miłość? Nie? No to mówię. Professional care 500 od Oral - B nie myje, nie szczotkuje, ona pieści moje dziąsła i omiata zęby skutecznie i sprawnie, a jednocześnie delikatnie i łagodnie. Znaczy miłość moja odwzajemniona jest. Zwykle nie brakuje mi słów.

Na co dzień mam ich w nadmiarze, a jednak nie umiem adekwatnie opisać tego uczucia. Zrozumie chyba tylko ten, kto spróbuje. Ja w każdym razie nie żałuję, że spróbowałam. Oto bowiem doświadczyłam możliwości zupełnie nowego spoglądania na higienę i dbanie o nią. Oto widzę przepaść, która dzieli najlepszą nawet szczoteczkę manualną i tę moją nową wybrankę professional care 500, przepaść, nad którą wzniosłam się i lekko przeniosłam na "drugą stronę MOCY". No dobrze, dość metafor. Gdy mnie pytają (gdy nie pytają również, bo przecież taka ma natura), zdecydowanie polecam, szczerząc moje rozjaśnione, czyste i piękniejsze każdego dnia zęby. Polecę ją jeszcze pewnie nieraz, bo jakąś dziką satysfakcję sprawiają mi reakcje tych, którym pokazałam, pozwoliłam spróbować, zachęciłam. Lubię zadziwiać, a professional care 500 zadziwia po mistrzowsku nie tylko tych którzy nie zdają sobie sprawy z tego, że warto wyrzucić swoją szczoteczkę i przestać myć zęby, zachwyca także tych, którzy są, jak twierdzą, zadowoleni ze swojej elektrycznej. Wyrazy twarzy - bezcenne!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Ambiwalentnie mi, nostalgicznie jakby...

Uwielbiam gładzić moje dziecko po maleńkiej główce, która tyle już umie, tyle przyswoiła, tak wiele potrafi i jeszcze więcej wie. Uwielbiam kłaść się przy niej wieczorem, śpiewać kołysankę na dobranoc i dotykać jej mięciutkiego ciałka. Uwielbiam patrzeć, gdy się bawi, wymyśla historyjki, realizuje pomysły oraz... kiedy zasypia. Chłonę całą sobą, bo oto miałam szansę przystanąć, skończył się etap realizowania wielkiego, ważnego projektu, pracujemy więc spokojniej i bez stresu. Więc chłonę, patrzę i napawam się tym widokiem, a jednocześnie cierpię, że ostatnimi czasy musiałam ograniczyć te nasze wspólne chwile do minimum... Cierpię też myśląc, że to nie wróci. Nigdy. Że ona kiedyś urośnie i przestanie potrzebować mnie przed snem, przestanie mnie wołać, gdy koszmar zmąci jej spokój, przestanie chcieć, bym całowała ją na dobranoc, gładziła po włosach i przytulała gdy śpi. Nie chcę jej ograniczać, nie chcę, by stała w miejscu, jej sukcesy są moimi sukcesami, jej radość, moją radością, a jednak żal mi czasu, który upływa... I z jednej strony cieszę się, że dostałam aż tyle... że nie musiałam po 20 tygodniach macierzyńskiego wrócić do pracy, że to ja nauczyłam ją mówić, chodzić, recytować, śpiewać, budować z klocków, rysować i lepić z ciastoliny. Że widziałam, jak uczy się, jak upada, jak wyciąga wnioski. Że to, co umie, to nie zasługa żłobka/przedszkola/klubu malucha czy babci, a moja. Że jest, jaka jest po części dzięki mnie.... Cieszę się, że mogę pracować i patrzeć na nią, że nawet kiedy oddaję się niemal bez reszty wielkim-ważnym projektom, to mam te chwile, te urywki, spojrzenia, muśnięcia, buziaki w przelocie, mam stokroć więcej niż miałabym, gdyby poszła na 8 godzin do przedszkola... a jednak jest we mnie ambiwalencja. Mimo tej radości wyrzucam sobie, że za mało może jej daję, za bardzo wykorzystuję jej kreatywność, samodzielność i twórcze myślenie, że odczuwa przeze mnie niedosyt... że może nasz wspólny czas byłby efektywniejszy, bardziej esencjonalny, gdybym pracowała "normalnie" i odbierała ją o 17 z przedszkola... Trudno mi dogodzić? Niewątpliwie, ale... mam chyba problem jeszcze z czymś, chciałabym mieć ciastko i zjeść ciastko. I logika moja każe mi godzić się z tym, że to nierealne, ale serce stale chce więcej. I jej i dla niej, bo przecież te wielkie-ważne projekty to nie tylko powód mojej satysfakcji i spełnienia, ale przede wszystkim to dla niej...
Ach, chciałabym nie uronić ani chwili, wziąć z jej dzieciństwa, z tych naszych maksymalnie wspólnych chwil
wszystko, co możliwe, chciałabym niczego nie żałować i nie zmarnować czasu, jaki nam dano. Chciałabym znaleźć konsensus, złoty środek, czy jak to tam zwą. Chciałabym zaspokoić jej potrzeby nie tylko te emocjonalne, uczuciowe, związane z bliskością, ze wspólnym czasem i wygłupami, ale także te materialne, fizyczne, namacalne i przyziemne. I móc delektować się jej bliskością i jej cudownością. Miękkością jej skóry, aksamitnością włosów, błyskiem w oczach, uśmiechem, jakiego nie ma nikt, gestami, mrugnięciami, każdym słowem, każdym oddechem... 
Mam nadzieję, że nigdy, nawet przy największych i najważniejszych projektach nie zatracę się w nich. I nie zmarnuję czasu, którego nikt nam nie pozwoli przeżyć jeszcze raz...

piątek, 15 listopada 2013

Wiedźma o...

o kocie...
Razu pewnego, kiedy zakomunikowałam Panu Mężowi, że oto dziś biorę wolne od prac domowych, odkurzać nie będę i oddając się zawodowej orce będę "odpoczywać", Wiedźma Mała, którą zaczynam podejrzewać o jakiś tajemny układ z rzeczonym Panem Mężem, bo ilekroć złożę mu taką deklarację, ona coś rozsypie, wyrzuci, wywali, pokruszy itd... a więc tym razem pokruszyła takie "miseczki" z czegoś a'la chrupki. Pytam jej po cholerę to zrobiła [zapytałam jak dziecka :wink: bez cholery], a ona mi na to, że przecież rozsypała jedzenia dla kota. Mówię, że przecież nie mamy kota. Wtedy słyszę: ależ mamy, oczywiście, że mamy, tylko on jest mamo dla ciebie niewidzialny. Rzuciłam bezradnie, że w takim razie niech on to wszystko weźmie i zje, a ona mi spokojnie: przecież on to je właśnie i bardzo mu smakuje na dodatek, tylko skoro nie możesz zobaczyć kota, to i tego, że je nie możesz zobaczyć - to chyba logiczne, co?

Odpadłam w starciu z niespełna czteroletnią logiką.

piątek, 8 listopada 2013

Cierpię...

z powodu nadmiaru weny... w pracy mam chwilowe luzy, więc musiałam zająć ręce. Dzięki zielonemu odkryłam sposób na zajęte ręce i maksymalne wyciszenie. Ono oczywiście mija, kiedy Wiedźma wstanie z drzemki, przyjdzie i zaczyna wyjmować sznurki, żyłki, linki, sznureczki, druciki, koraliki, paciorki i perełki, wybierając - które będą dla niej. Niemniej kiedy potrzebuję ukojenia, a do zielonego akurat nie mogę się przytulać, wyjmuję swoje pudło ze skarbami i tworzę.
No dobrze, tworzę - kojarzy się z dziełem sztuki. Moje nie są dziełami. Są marne, ale uspokajają i wyciszają, a o to właśnie chodzi. Ta na zdjęciu po lewej należy do mojej siostry i powstała już jakiś czas temu, przy okazji jej wizyty u lekarza i standardowej po niej wizyty u mnie;)



Dziś powstała zielono-różowa (dla mnie)

Ale, że było mi mało, postanowiłam poczęstować bransoletką kogoś mi bliskiego. Jestem ciekawa, jak E zareaguje. Wie, że dla niej zrobiłam, nie wie tylko jak wygląda.

A pomijając uspokajające zabawy ze sznurkiem, wczoraj odbyła się kontrola stanu zdrowia Wiedźmy. Prawe ucho wyleczone zupełnie, lewe jeszcze minimalnie zmienione, ale nie wymaga już kontroli, prawdopodobnie do niedzieli będzie po wszystkim. Inhalować mam ją do niedzieli 3xdziennie, później wg potrzeb. Kaszel dopóki jest taki, jaki jest - ignorować, bo to układ oddechowy się oczyszcza. Ma jakieś resztki kataru, niegroźne. Gardło, oskrzela, płuca, ok. Lekarka orzekła, że jest bardzo zadowolona z procesu leczenia się Wiedźmy oraz, że czeka na nas w marcu na bilansie 4-latka:)

Dobrze, to by było chwilowo na tyle, bo oto właśnie spostrzegłam, która jest godzina, a ona - Wiedźma rzeczona zamiast w łóżku, bryka jeszcze ze swoimi kucykami. O wyrodna matka ja :D


czwartek, 7 listopada 2013

Ja - o nowej "mojej" Oral - B Professional Care 500


Chcę się dziś z Wami podzielić moi pierwszym wrażeniem i emocjami, jakie towarzyszyły mi kiedy mogłam rozpocząć testowanie szczoteczki. Pozwoliłam sobie wykorzystać i tylko lekko zmienić mój raport, wysłany do trnd.

Na przesyłkę z elektryczną szczoteczką Oral-B Professional Care 500 czekałam, jak dziecko na Gwiazdkę. Nie tylko dlatego, że bardzo pozytywnie zaskoczył mnie wybór do testów. Jestem osobą, która nie lubi wydatków leżących na półce i zbierających kurz, dlatego chętnie sięgam po opinie znajomych, korzystam z możliwości wypróbowania itd. Nie boję się stomatologa, panicznie boję się wyrywania zębów, dlatego dbam o nie najlepiej, jak potrafię. Tak mi się przynajmniej wydawało do tej pory. Używałam zwykłej, tradycyjnej szczoteczki, trochę bojąc się zainwestować w elektryczną, która miałaby nie spełnić moich oczekiwań lub niewiele różnić się od manualnej (w rezultatach oczywiście).


Oral - B to prestiż, więc zgłaszając się do projektu spodziewałam się świetnego jakościowo produktu. Rzeczywistość jednak przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Jestem tak zachwycona szczoteczką Oral-B Professional Care 500, że z pewnością nie zamienię jej już na manualną, bo byłaby to przesiadka z ekskluzywnego samolotu na rower.


Dla mnie - osoby niecierpliwej i stale w biegu, zbyt długo się ładuje. Drugi minus to krótki przewód. Żeby wszystko działało jak należy, musiałabym mieć w łazience półkę tuż przy gniazdku. Nie mam, dlatego szczoteczka ładuje się... w sypialni. Minusy są wg mnie kosmetyczne, dlatego przymykam oko zafascynowana plusami. A tych szczoteczka Oral-B Professional Care 500 ma sporo. Przyznam, że nie mogłam dłużej czekać i po 15 godzinach ładowania wypróbowałam szczoteczkę (mimo, że nie była jeszcze naładowana do pełna). Szczotkowałam i otwierałam usta ze zdziwienia. Uczucie nie do opisania. Dokładność i precyzję po prostu się czuło. 2 minuty to dla mnie stanowczo za mało, pozwoliłam więc sobie na delektowanie się tą staranną troską o moje zęby trochę dłużej. I co potem? Potem z przyjemnością "oblizywałam zęby". Były... ultragładkie. Nigdy jeszcze nie czułam czegoś takiego po myciu. Efekt takiej gładkości uzyskiwałam do tej pory wyłącznie w gabinecie stomatologicznym.


Podoba mi się wibracja sygnalizująca upływ 30 sekund. Dokładnie wiem, że mogę sobie pozwolić na przejście w inny "rejon" ust. Za sprawą kontroli nacisku (tak mi się wydaje) moje dziąsła krwawią zdecydowanie mniej. A właściwie niemal w ogóle. To dla mnie ważne, stomatolog twierdzi, że taka moja uroda i krwawienie nie jest związane z chorobą dziąseł. Szczoteczka Oral-B Professional Care 500 to produkt dla mnie, bo wręcz pieści moje delikatne dziąsła.


Podoba mi się jej ekonomiczność. Wystarczy zmienić końcówkę i jednej szczoteczki mogę używać i ja i Wiedźma. Pan Mąż chciałby mieć swoją, bo zdarza nam się bywać poza domem oddzielnie. Właściwie to czeka on na swoją kolej testów, wcześniej nie miał okazji.

Oral-B Professional Care 500 jest idealna, dopiero teraz naprawdę czuję, że moje zęby są perfekcyjnie czyste. Dzięki temu jestem pewna, że robię dla nich wszystko to, czego potrzebują by długo i zdrowo mi służyć. Moje czyste zęby to nie tylko ochrona przed koniecznością usuwania chorych zębów, to także inwestycja w zdrowe ciało i świetne samopoczucie.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Plan był inny...

/Wiedźmowe testy/
chciałam, żeby rozpakowywanie przesyłki odbyło się w innych okolicznościach, popołudniu, kiedy dom mój wypełni się ludźmi. Ale... Kurier przyjechał kiedy właśnie popijałam kawusię i kręciłam się przy śniadaniu. Zdołałam zjeść, ale później uznałam, że nie wytrzymam. Zresztą... Wiedźma również nie dawała mi spokoju wypytując, czy to jej szczotka. Jej - wyobrażacie sobie? Mała Żmija :D To człowiek się stara, pisze, znajduje przypadkiem, rejestruje się, a ona na gotowe - jej szczotka. Też coś ;)
A poważnie... wcale się jej nie dziwię. Wie, co dobre.
Prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać momentu, kiedy będzie można zacząć testowanie, póki co szczoteczka nabiera mocy (czyt. ładuje się). Mam nadzieję, że nie potrwa to jakoś baaaaardzo długo, bo nie grzeszę cierpliwością. I kusi mnie, żeby chodzić i zaglądać z pytaniem w oczach "czy to już?"
Czekam jednak, bo w pełni naładowana szczoteczka ma wystarczyć na 7 dni użytkowania 2 x dziennie. Fajnie by było, bo ja i moja skleroza mogłybyśmy złościć się musząc ładować szczotkę po każdym myciu;)
Dobrze, dziś tak symbolicznie, bo mam masę pracy, jeszcze tylko Wiedźma testerka i pozdrawiam Was serdecznie!